17 lipca 2012

Rozdział 8. - 33S151E


Panie i panowie, jest się z czego cieszyć! Pokonałam złą passę i chyba pierwszy raz moje opowiadanie zaszło tak daleko, bo aż do 8 rozdziału! :D I nie planuję przestać, póki co. Dziękuję tym, którzy czytają i komentują, a także tym którzy po prostu czytają. Dzięki, że wierzycie we mnie :) Postaram się nie zawieść i poprowadzić to opowiadanie aż do epilogu, na który póki co się nie zanosi! ;D
By jakoś to uczcić, macie tu kilka utworów do rozdziału:
A po przeczytaniu rozdziału zapraszam do ciekawostek!


Rozdział 8. - 33S151E

Pan Leydon, którego Trent miał okazję poznać niewiele później po spotkaniu z Zipem, był brunetem, jak Kurtis, lecz krótko ostrzyżonym. Dość postawny, nie był to jednak typowy mięśniak. I ogólnie rzecz biorąc, pilotował śmigłowiec, a w tej konkretnie chwili, tak jak z resztą przez większość lotu, śmiał się pod nosem. A zaczął się śmiać w momencie, kiedy Trent opowiedział mu, z jakiego dokładnie powodu pragnie dostać się aż do Paryża. Błękitnookiego to irytowało. Jeszcze nie spotkał osoby, która by mu powiedziała „Tak, to świetny pomysł.”, „Kurt, jesteś genialny!”, „Na pewno znajdziesz Larę!”. Albo uznawano go za wariata, albo traktowano pobłażliwie, tudzież taktowano jak psychopatę, lub ostatecznie, co było najbardziej przewidywalną reakcją, która o dziwo jak dotąd się nie pojawiła – śmiano się z niego. I to właśnie w tej chwili robił Dante.
-Nie no, nie mogę… - wziął wdech, próbując opanować chichotanie. – naprawdę chcesz ją odnaleźć? Nie zgrywasz się?
-Czy wyglądam ci na komedianta? – wycedził Trent poważnym tonem.
-Na komedianta nie, raczej na idiotę.
-Eh, kolejny przytyk. Chcę zrobić coś dobrego dla ludzkości, czemu nikt nie chce tego docenić?
-Dobrymi chęciami piekło jest wybru…
-Nie pierdol mi tu farmazonów.
-Może po prostu brniesz nie w tym kierunku co trzeba. Chcesz odnaleźć kogoś kto nie wiadomo nawet, czy żyje, w złudnej nadziei, że jeśli jednak żyje, to jakimś cudem nam pomoże. Nie tędy droga. Nic dziwnego, że ludzie cię nie traktują poważnie.
-To czemu mi pomagają?
Dante zamilkł. Faktycznie, wszyscy, jak jeden pies, robili coś dla Kurtisa. Z tego co opowiadał. Mark z metra przenocował Kurtisa, kapitan z łodzi pozwolił na podróż na pokładzie, Jeremy z Ellen wyłowili Trenta z wody i również go przenocowali, Winston przekazał Kurtisowi pierwszą wskazówkę, Zip podzielił się tym, co wie i w dodatku dał namiary na Leydona. A ten również zgodził się pomóc niedoszłemu wybawcy ludzkości. I ciągle zadawał sobie pytanie „Dlaczego?”
-Tak naprawdę – ciągnął błękitnooki. – gdzieś w głębi umysłu każdy z was po cichu wierzy, że jednak mi się uda. Że może to jakaś nadzieja.
-Zaraz będziemy na miejscu.
Ucinając rozmowę, Dante zwolnił maszynę, zawisając nią nad uliczką domów szeregowych. A właściwie tego co z nich zostało, choć nie wyglądało to tak tragicznie, jak Nowy York czy choćby Talbot. Mury budynków miały jeszcze ten rdzawoczerwony kolor, przebijający się spod pyłu, który osadził się na tych wdzięcznych, francuskich cegiełkach. Trent wyglądając z helikoptera, od razu rozpoznał swoje mieszkanie. Swój ostatni dom. Z drewnianymi drzwiami, pomalowanymi na zielono, które teraz były otwarte na oścież.
-Masz tam drabinkę, spuść ją i…
-Wiem, co robić, mam licencję pilota.
-Licencja pilota, też mi coś… lepiej się pospiesz, z tego co wiem Paryż jest oblężony przez te…
Nie dokończył zdania, bowiem śmigłowcem gwałtownie szarpnęło. Kurtis, tracąc równowagę, wypadł z maszyny. W ostatniej chwili uratował się od bolesnego upadku, spowalniając swój lot siłami telekinetycznymi. Wylądował na dachu, strącając kilka i tak już luźno się trzymających dachówek. Spojrzał w górę, gdzie dostrzegł, nie będąc zaskoczonym, okropną paskudę jaką był Nephilim, plądrujący właśnie helikopter.
-Dante!
-Nie martw się, poradzę sobie!
Wierząc towarzyszowi na słowo, błękitnooki zjechał z dachu i zeskoczył prosto na ganek. Podnosząc się, otrzepał się z kurzu i wszedł, a ściślej mówiąc wbiegł do środka, licząc w duchu, że żaden inny Nephilim go nie zauważył. A w tym momencie miał nadzieję, że żaden takowy nie czeka na niego w środku. Słysząc, jak dźwięk helikoptera robi się coraz mniej wyraźny, odetchnął z ulgą. Nie wątpił, że Leydon poradził sobie z nieproszonym gościem bez problemu.
Rzucił okiem na przytulny hol, na stylową komodę z ciemnego drewna, nad którą wisiało lustro. Stłuczone. Trenta dopadły nostalgiczne uczucia. Czuł się jednocześnie spokojnie i nieswojo. Był przywiązany do tego miejsca, do Francji, w końcu obok obywatelstwa amerykańskiego posiadał też francuskie. Ale powrót tutaj po tylu latach, kiedy tyle się tu wydarzyło… Przeszedł do pokoju gościnnego. Większość mebli była powywracana, tylko niektóre dzielnie trzymały się na swoim miejscu. Nietrudno było się domyślić, że Upadli swego czasu zasiali tu spustoszenie. Kurtis nie wiedział, co go tknęło, ale zaczął mimowolnie podnosić przedmioty, ustawiać je na miejsce. Jeśli mógł cokolwiek w swoim życiu uporządkować, choćby salon, to bez zastanowienia się za to zabrał. „Gdyby tylko uporządkowanie życia było takie łatwe…”
Natknął się na pęknięty wazon, leżący na podłodze obok odłamanych kawałeczków. Przedmiot sam w sobie nieszczególny. Ale Trent wiedział, że to nie Monstra zrzuciły go bezczelnie z półki. Momentalnie powróciło do niego wspomnienie, kiedy Lara, przebywając w gościnie u niego, zdenerwowała się na towarzysza trochę za bardzo. I gdyby nie refleks Kurtisa, wazon roztrzaskany by był na jego głowie. Uśmiechnął się pod nosem. Fakt, Croft była nerwowa. Pyskata. Musiała postawić na swoim. Lubiła się kłócić. Ale Kurtisowi jakoś to nie przeszkadzało. Osobiście uważał, choć nigdy jej tego nie powiedział, że wyglądała uroczo kiedy się złościła. Mimo, że wtedy w jej oczach pojawiała się rządza mordu. Ale w końcu, przyjaciół akceptuje się takich, jakimi są. Choć w tym przypadku była to raczej nieświadoma idealizacja, bowiem już wtedy Trent miał kłopot z określeniem swoich uczuć wobec dziewczyny.
Kończąc robić jako taki porządek, mężczyzna usiadł na kanapie i zaczął kombinować. Nie był pewien, czego szukać, gdzie tego szukać. Wiedział tylko, że „trzeba czegoś poszukać.” Wskazówki, czegokolwiek. Może Lara tu była. Może zostawiła coś po sobie. Trent postanowił zajrzeć na pierwsze piętro. Wypadając z salonu, minął kuchnię po drugiej stronie holu. Jego uwagę przykuła leżąca, kiepsko wyglądająca lodówka. Bohaterowi zaburczało w brzuchu. Kurtis pamiętał, że zostawił tam jedzenie. Dużo jedzenia. Ale że chłodziarka była odłączona od prądu zapewne przez jakieś 5 lat, jak wnioskował, postanowił zostawić ją i kiszącą się w środku żywność w spokoju. Wspinając się po schodach, omijając ogromną w nich dziurę, której wcześniej nie było, dotarł na górę, gdzie na lewo miał łazienkę, na prawo gabinet, a na wprost sypialnię. Chciał skręcić w lewo, naprawdę chciał. Ale nogi powiodły go przed siebie. Widok poturbowanego łóżka, prawdopodobnie złamanego na pół, choć trudno było to określić po pokrywającej go, chaotycznie ułożonej pościeli, nie zaskoczył go. Jego sypialnia była pomieszczeniem, w którym Croft nie pojawiła się praktycznie nigdy. Może raz tu zajrzała, kiedy w środku nocy doznała olśnienia w trakcie próby rozwiązania zagadki, nad którą wspólnie pracowali. Wzdychając do siebie, wycofał się z pomieszczenia by z dużo mniejszym zapałem spenetrować gabinet. Zastał go tu równie smutny widok, co przy poprzednich pokojach – porozwalane meble, wybita szyba w oknie, choć biurko stało dalej w tym samym miejscu, a papiery były tylko trochę bardziej porozrzucane niż ostatnim razem. Może Lara zostawiła tu list? Choć wątpił, że miałaby czas wrócić do jego apartamentu, wypełnić kartkę papieru dramatycznymi relacjami z tego, co się dzieje i o tym, gdzie teraz będzie. Zaczął beznamiętnie przeglądać stertę, kiedy z zewnątrz dobiegł go hałas. Charakterystyczne ryki. Jak on ich nie znosił. Odruchowo sięgnął ręką w kierunku Chirugai, powolnym krokiem skradając się w stronę okna. Subtelnie wyjrzał by dostrzec, że na ulicy znajduje się trzech Monstrów, a naprzeciwko nich dwójka mężczyzn. Nawet nie. Byli to chłopcy, na oko 18 lat. Ubrani w kolorowe t-shirty, jeansy i trampki, wyglądali wybitnie nędznie w porównaniu z potężnymi, zmutowanymi potworami, które wściekle syczały i nastraszały swoje obrzydliwe, błoniaste skrzydła.
Jeden z nastolatków dzierżył w dłoni broń, drugi poganiał go żeby strzelał, a cała scenka tylko nakłoniła Kurtisa do interwencji. Kucając, by być niezauważonym, wyciągnął swoje ostrze i rzucił nim przez okno. Broń otworzyła się, zostawiając za sobą pomarańczową wstęgę iskier i rozpraszając wroga. Trent wyskoczył przez okno, drugi raz tego dnia lądując na ganku, następnie zbiegł po schodach by móc dokładnie widzieć, jak jego blaszana towarzyszka rozcina łeb dwóm Upadłym, a trzeciemu wbija się w plecy. Potwór zaryczał przeraźliwie, kiedy Chirugai zaczęło się szybko obracać, zgrzytając o kręgi kręgosłupa i rozbryzgując na boki krwistą bryzę. Chłopcy obserwowali widowisko z przerażeniem i zachwytem, w ich główkach zaś tliło się pytanie „Kto to do cholery jest?” Gdy ostrze powróciło do właściciela, błękitnooki nonszalanckim ruchem ręki chwycił je, i zawiesił na pasku.
-Możesz już schować tą broń, chłopczyku.
-Myślisz, że jak pokonałeś raptem trzech Nephilimów, to możesz cwaniaczyć?
-Hej, nie pyskuj, dobra? Uratowałem wam życie. A wy co, samobójcy? Co tu robicie sami, przecież tu jest…
Nagle go zamroczyło. Okropny, niespodziewany ból, wywołany uderzeniem w jego głowę czymś twardym. Ktoś go zaszedł od tyłu, ale nie zdążył nawet pomyśleć o tym, żeby się odwrócić. Upadł bezwładnie na ziemię, tracąc przytomność.

***

-Na pewno coś wam mówił. Gdzie zamierza się wybrać…
-Nie wiem, nie wiem… nie pamiętam.
Rufus tracił cierpliwość. Arthur na pewno wiedział więcej, niż chciał im powiedzieć. Trzeba było go jakoś zmusić do gadania.
-Słuchaj, jeśli nam powiesz, gdzie ostatni raz widzieliście się z Kurtisem i jaki był cel jego podróży, będziesz mógł zobaczyć się ze swoim przyjacielem, Joshuą.
Arthur na tą myśl spojrzał na oprawcę wzrokiem pełnym nadziei. Musiał porozmawiać z Joshem. Prosić o wybaczenie. Rozgrzeszenie. Powiedzieć, że to dla jego dobra. Że przecież Kurtis jest już na pewno dużo dalej. Nie znajdą go. Ale z drugiej strony wyrzuty sumienia były tak silne, i tak zdradził już za dużo. Siedząc tak przed biurkiem, spoglądając to na blondwłosego, to na widok za oknem, podjął decyzję.
-Ostatni raz… widzieliśmy się przy zejściu do podziemi. Do metra. Chciał się dostać do doków, a stamtąd… do… - poczuł narastającą gulę w gardle. „Powiedz, że zapomniałeś. Że wspomniał tylko raz, a ty go wtedy nie słuchałeś. Że myślałeś wtedy o tym, czy by nie przejść na drugą stronę, no cokolwiek!” – do Wielkiej Brytanii. „Arthur, ty idioto.”
-Arthur, muszę ci powiedzieć, świetnie się z tobą współpracuje. – Rufusa zaskoczyła ta uległość. Ale było mu to na rękę.
-Mogę się teraz zobaczyć z Joshuą? – to pytanie, wypowiedziane takim cichym, prawie błagającym tonem. Jakby nie mówił tego dorosły mężczyzna, a mały chłopiec, przerażony nienaturalnie długą rozłąką z kimś bliskim. Przez umysł blondwłosego przemknęła myśl, że nawet było mu szkoda tego rebelianta, między innymi przez to, co zaraz miał usłyszeć.
-Tak. Właśnie zakopują jego zwłoki… ale może jeszcze zdążysz.

***

Powoli oprzytomniał. Jedną z pierwszych myśli był fakt, że pewne rzeczy notorycznie powtarzały się w jego przygodzie. Oprócz ciągłego przedstawiania się, dość często mdlał. Co ugodziło w jego męską dumę, bo utraty przytomności kojarzyły mu się raczej z typowo damską rzeczą. Po tej konkluzji przyszedł czas na zadanie sobie pytania – czemu wokół niego jest tak ciemno? Czarno? Przecież otworzył oczy. Było mu też nieco duszno, co było już odpowiedzią na jego pytanie – miał głowę przykrytą płóciennym workiem. Zanim zaczął się szarpać, postanowił nasłuchiwać przez chwilę, bowiem zaczynały do niego docierać bodźce słuchowe. Wyłapał rozmowę w pomieszczeniu, w którym się znajdował.
-…niebezpieczny.
-Fakt, ale to nie mutant. I nie ma tatuażu. No i daj spokój, przecież nam pomógł! Nic nie wskazuje na to, by miał działać przeciwko nam. Wypuśćmy go, zaoferujmy współpracę. Dobrze by było mieć kogoś ogarniętego w naszej grupie.
-No nie wiem. A wiemy coś o nim w ogóle? Skąd jest? Jak się nazywa? Miał przy sobie jakieś dokumenty?
-Dokumenty nie, ale… chyba nazywa się Mark. Znalazłem w jego kieszeni list, do jakiejś Sally… pewnie to jego żona.
-Coś jeszcze?
-Poza tym miał tylko Desert Eagle i to… nie wiem nawet, co to. Mogę ci tylko powiedzieć, że coś niesamowitego. Ma chyba wysuwane ostrza, śmigało samodzielnie w powietrzu jak jakiś latający spodek i załatwiło Nephilimów w niecałą minutę!
-Dlatego mu nie ufam. Facet ma jakieś samobieżne frisbee wyposażone w noże, napierdalające w powietrzu jak kometa. Powiedz sam, zaufałbyś komuś takiemu? A może on nie ma pełnej kontroli nad tym czymś? Ani się obejrzysz jak ci łeb utnie!
-Dramatyzujesz. Zresztą, jak się obudzi to nam pewnie co nieco opowie. Ogarnij się, panie sceptyczny.
Poza dialogiem, gdzieś w tle Kurtis słyszał muzykę. Do jego uszu ostatnio dochodziło wiele dźwięków, ale spójna melodia nie była jednym z nich. Po chwili nasłuchiwania skojarzyło mu się to z jednym z Nokturnów Chopina. Nie sądził, że fortepianowe dźwięki zadziałają na niego aż tak kojąco. Stało mu się wszystko jedno, czy będzie tu siedział do końca świata ze związanymi z tyłu rękami, czy też udusi się w końcu w tym cholernym worku. Ale nie, musiał coś zrobić. Dać im znać, że się ocknął i żąda wyjaśnień. Zaczął się więc szarpać i wrzeszczeć, by go wypuścili, choć wiedział, że jego słowa pod tym workiem brzmiały pewnie jak stłumiony bełkot.
-Cholera, obudził się. Dobra, naiwniaku. Przesłuchuj go.
-Ja? Mi on nic nie musi udowadniać, to ty się nim zajmij, cyniku jeden.
-Zdjmjćj zmńj tn chlrn wrk!
W końcu zlitowali się nad nim, i ściągnęli kawałek zszytego płótna z jego głowy. Kurtis wziął głęboki wdech, jednocześnie będąc przybitym przez nadmiar jasnego światła. Cholerna żarówka, bez żadnego abażuru, niczego, oślepiła Trenta, dezorientując go i nie pozwalając mu zobaczyć twarzy tych idiotów, którym dał się złapać.
-Gdzie ja jestem do kurwy nędzy?! Po co mnie zabraliście?!
-Hej, hej! Spokojnie. – odparł „naiwny”.
-Spokojnie? Jak mam być spokojny, porwaliście mnie bez powodu, przywiązaliście do krzesła, o mało mnie nie udusiliście. I ja mam być kurwa spokojny?!
-To my tu zadajemy pytania. – przerwał mu „pan cynik”. – Nazywasz się Mark, prawda?
-Co? Nie, nie nazywam się Mark do cholery. To list mojego znajomego, Marka. Wyświadczam mu przysługę.
-Dobrze, panie nie-jestem-Mark-do-cholery. Jak masz na imię?
-Nie zasługujecie na to, żebym wam powiedział. Gnojki.
-A może chociaż powiesz nam – kontynuował cynik. – skąd jesteś? Wcześniej cię nie widzieliśmy w tych okolicach.
-Słuchaj, smarkaczu. Uratowałem tyłki waszym kolegom, więc z łaski swojej wypuście mnie, albo nie ręczę za siebie.
-A co niby zrobisz, jesteś przywiązany do krzesła. – odparł sceptyczny, prześmiewczym tonem. Był to błąd.
Przez chwilę nic się nie działo, Kurtis siedział nieruchomo, jakby się zamyślił. Lecz kiedy liny same z siebie się rozwiązały, a Trent wstał, masując sobie nadgarstki, oboje odskoczyli w tył.
-No i popatrz, już nie jestem. Ale z krzesła mogę zrobić pożytek. Chociażby rozwalając je na twojej głowie.
-Mówiłem ci, że jest niebezpieczny. – szepnął cynik do naiwniaka.
-Tak, bo sam go sprowokowałeś, kretynie.
-Jezu, zachowujecie się jak baby. Spoko, nic wam nie zrobię. Tylko na przyszłość, jak się jednemu z drugim poszczęści, bo ktoś bardziej doświadczony wam pomógł, to podziękujcie, a nie odstawiacie cyrk, jakbym był jakimś szpiegiem drugiej strony. A teraz powiedzcie mi, gdzie jestem do cholery.
-O nie, tak łatwo nie ma. Nie powiedziałeś nam kim jesteś i skąd jesteś.
-Kurtis, z Ameryki, miło poznać.
Spojrzeli po sobie.
-Dobra, z Ameryki. A ja z Zimbabwe. Jesteś z południowego Paryża? A może z jakiejś pobliskiej wsi? O ile jeszcze tam przebywają ludzie…
-Słuchaj, smarkaczu, bo mi działasz na nerwy. Jak mówię, że jestem z Ameryki, to znaczy tyle, że jestem z Ameryki. Przebywając z wami naprawdę nie mam ochoty żartować.
-Ale przecież to niemożliwe, jak się dostałeś aż tutaj?
-Ma się znajomości i wdzięk osobisty.
-Tak, zwłaszcza jak sypiesz „kurwami” jak z rękawa. – wtrącił naiwny.
-Powiedzcie mi lepiej, gdzie jestem. I oddajcie moje rzeczy.
-My proponujemy, żebyś tu z nami jednak został.
-Co, mam być waszym jeńcem? O co wam chodzi w ogóle?
-Kolega chciał przez to powiedzieć, że możesz się u nas rozgościć. Zostać trochę. Skoro twierdzisz, że jesteś aż z Ameryki, to na pewno jesteś wyczerpany.
-Ale gościnność, też mi co.

Trent postanowił jednak zostać, przynajmniej na trochę. Po tak nieprzyjemnym incydencie chciał odpocząć, choćby i w tak nieogarniętym towarzystwie. Wyszli z pokoju, który, jak Kurtis zdążył się przyjrzeć, był dość obskurny, pozbawiony jakichkolwiek mebli. Korytarz prezentował się niewiele lepiej. Błękitnooki nie był pewny, gdzie się znajdował, ale był to prawdopodobnie jakiś opuszczony hotel czy inny pensjonat. Szedł za obojgiem nastolatków, licząc że oddadzą mu jego rzeczy. Po drodze minęli dziewczynę, opartą o ścianę, ze słuchawkami na uszach. Siedziała jakby w transie, z zamkniętymi oczami, podrygując palcami na kolanie w takt muzyki. Wyglądała interesująco w czarnych rurkach, czerwonych trampkach i prostym, również czarnym topie na ramiączkach, obszytym na brzegach koronką. Jej głowę pokrywała burza czerwonych, krótkich włosów z czarnymi odrostami. Jedyna myśl, która przeszła przez głowę Trenta to „skąd ona wytrzasnęła farbę do włosów?”. Kiedy ją mijali, spojrzała na błękitnookiego podejrzliwym wzrokiem. Trent odwrócił głowę udając, że jej nie obserwuje. Mijając ją bez słowa, Kurtis został zaprowadzony do salonu, w którym znajdowało się kilka osób, obu płci, w różnym wieku. Pomieszczenie było dużo bardziej przytulne, niż „pokój przesłuchań”. Z pełnym wyposażeniem, ścianami w bordowym kolorze i podłodze z ciemnego, przetartego nieco drewna. Trent momentalnie dostrzegł swoje rzeczy, pilnowane przez masywne dziewczę w glanach, jeansach i t-shirtcie z nadrukiem. Związane w kitkę włosy odkrywały jej pyzatą buzię w pełnej krasie. Wyglądała niepokojąco groźnie, zwłaszcza gdy przeszyła nowo przybyłego wzrokiem mogącym zabijać.
-Dobra, ludzie, przedstawiamy wam Kurtisa z Ameryki! – cynik pokusił się na teatralny ton, gestykulując zamaszyście w stronę „nowego”.
-Rob, nie zgrywaj się. Jak on jest z Ameryki, to ja jestem z…
-Tak, z Zimbabwe, ale to jest prawdziwy, rdzenny Amerykanin, z Ameryki, tej Ameryki oblężonej przez mutanty niczym nasz rodzimy Paryż i proszę powitajcie go gorącymi oklaskami!
Kurtis był zażenowany sytuacją i zastanawiał się, czy każdy nastolatek ma tendencję do takiego pajacowania.
-Naprawdę jesteś z Ameryki? – rzuciła jakaś ruda dziewczyna.
-Tak. – burknął. Czuł się jak atrakcja cyrkowa.
-Po cholerę tu przyjechałeś, tu jest niewiele lepiej.
-To… dłuższa historia.
-Mamy czas.
-A ja niekoniecznie. Po prostu… dajcie mi po prostu jakiś pokój, muszę odpocząć. I oddajcie moje rzeczy.
Gdzieś w tle usłyszał konwersację:
„-Ciekawe, ile ma lat? Staro wygląda…
- Staro? Przecież to ciacho, mrau…”.
Pochlebiło mu to, choć nie omieszkał spojrzeć wymownie w sufit. Wręczono mu rzeczy (lecz od pilnującej ich dziewczyny wolał trzymać się z daleka. Przerażała go bardziej niż te wszystkie mutanty, które miał okazję napotkać) i zaprowadzono do jednego z ładniejszych pokoi.
Pozostawiony sam sobie, zostawił Chirugai i Desert Eagle’a, list schował do kieszeni, a sypialkę opuścił, by skierować się do korytarza, w którym wcześniej widział czerwonowłosą. Wciąż tam siedziała, a on postanowił się „bezczelnie” przysiąść, naprzeciwko.
Znów rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, tym razem jednak ściągając jedną ze słuchawek. Jego obecność wyrwała ją z transu. Kurtis dopiero dostrzegł, że dziewczę ma w nosie i pod dolną wargą kolczyki.
-Chciałeś czegoś? – warknęła, wyciągając słuchawkę z prawego ucha.
-Czego słuchasz? – ruchem głowy wskazał na leżącą na podłodze MP3.
-A co cię to… eh. „Welcome to the jungle”. Pasuje do panującej tu atmosfery.
Uśmiechnął się nieznacznie.
-A ty, kim jesteś? Widziałam jak cię tu dzisiaj przyprowadzili, ale nieprzytomnego. Wlekli cię jak zwłoki.
-Cóż, Rob, chyba tak ma na imię, z tego co wyłapałem, przedstawia mnie jako Kurtisa z Ameryki. W trochę zbyt sceniczny sposób.
-Palant. Lubi się popisywać. I o co chodzi z tą Ameryką?
-No… tyle, że z niej tu jestem.
-Przyjechałeś tu aż z Ameryki?! – tak ją to zdziwiło, ze aż wyjęła drugą słuchawkę. Zaintrygował ją i chciała w tej chwili poświęcić mu pełną uwagę.
-Trochę ciężko było, ale… tak.
-Nieźle. Ale po co? Nie ma różnicy, czy tu, czy tam.
Znowu nadszedł moment tłumaczenia się. Naprawdę nie miał ochoty przyjmować na siebie szyderstwa w związku z jego heroiczną postawą. Kuriozalnie heroiczną i nieco naiwną. Ale nadal heroiczną.
-Cóż… szukam kogoś.
-Tutaj? Dziewczyny pewnie. Wojna was rozdzieliła, prawda?
-Po całym świecie właściwie… nie, nie dziewczyny. Znaczy, nie mojej. Rozumiesz? I tak, rozdzieliliśmy się. – wziął wdech. Zaraz będzie śmiech i wyzywanie od idiotów. – Lara Croft. Jej szukam.
-O… gościu. Nieźle.
-Wiesz, ona może nam pomóc. W ratowaniu świata jest naprawdę niezła. – dodał niewinnie.
-I dotarłeś aż tutaj? By jej szukać? I chcesz iść dalej? Nie sądzisz, że sam lepiej byś się nadawał do ratowania świata? Z taką determinacją…
-Ja? A skąd…
-Przebyłeś kilometry w jednym kawałku, to już świadczy o jakiejś takiej twojej… nieśmiertelności takiej, wiesz…
-Po prostu umiem się skutecznie bronić. W przeciwieństwie do twoich kolegów.
-Nawet mi nie wspominaj. Ale… kurczę, to takie niesamowite. Chcesz ratować świat. Jako jeden z niewielu, jeśli nie jedyny, chcesz naprawdę coś zrobić. A nie się tylko bronić, byleby przeżyć.
I takiej reakcji właśnie pragnął. Choć teraz tego słuchając, miał wątpliwości, czy naprawdę jest tak bohaterski, jak ona to przedstawiała. Czy może jednak nie chodziło mu o zbawienie ludzkości, a po prostu o odnalezienie Lary bo miał… uczucia, których nie potrafił określić, a które skupiały się głównie na Croftównie i nie dawały mu spokoju.
-To nic takiego. Wiesz, może mi się nie udać. Nie wiadomo, czy ona żyje i..
-Ale Kurtis… Kurt… mogę ci mówić Kurt?
-Jasne. Jak mi powiesz, jak ja mam do ciebie mówić.
-Jestem Olivia. Słuchaj, sam fakt determinacji jest zaskakujący. W pozytywnym sensie. Że nie rezygnujesz, „bo i tak nie warto.”
-Bo może jednak nie warto.
-Gdybyś tak sądził, że byłoby cię tutaj.
„Bezczelnie bystra jak na taką smarkulę.”
-W jakim wieku wy właściwie jesteście? Wybacz, że tak pytam, ale…
-Najstarsza osoba tutaj ma chyba 25 lat, coś koło tego. Rob to rozszalały 20-latek, tak jak ja zresztą.
-Rozszalała?
-Nie, 20-latka. – odparła oburzonym tonem, choć pogodnym.
-Czuję się staro.
-Staro? Jak bardzo nam średnią wieku zawyżasz?
-No słuchaj, faceta nie pyta się o… nie patrz tak na mnie. 36 lat.
-Wyglądasz młodziej. – odparła, w sposób najbardziej szczery jak mogła. Bo naprawdę, mimo licznych zadrapań, blizny pod okiem, nie wyglądał na faceta zmierzającego powoli do czterdziestki.
Trenta rozproszył dźwięk dobiegający z pokoju nieopodal. Tam, gdzie wcześniej była muzyka, słyszał jakieś głosy. Ale nie rozmowę. Właściwie to był jeden głos… jakby z radia. Bez słowa zerwał się z miejsca, by znaleźć źródło dźwięku. „Audycja radiowa? Niemożliwe…” Olivia, zaintrygowana zachowaniem mężczyzny, wstała, podążając za nim.

…naprawdę, niezłe bagno. Swoją drogą, jak nakryją nas na tej częstotliwości, to będziemy mieli przesrane. Także słuchacze, zachowajcie tą ciekawostkę dla siebie i starajcie się nie dzielić z innymi.
A teraz przejdę do dzisiejszych pozdrowień. Pozdrowienia od Wendy Birdwood  dla jej nastoletniego syna, Dana. Przekazuje ci całusy, ma się całkiem dobrze i liczy, że też się trzymasz. Że chociaż żyjesz. I że teraz tego słuchasz!
Pozdrowienia dla Alice Parson od siostry,  Jo Parson. Jo mówi, że jesteście ponoć bliźniaczkami! W takim razie dołączam się do pozdrowień, bo Jo jest osobą przeuroczą i chętnie znałbym ją w dwóch egzemplarzach!
Pozdrowienia dla Marka Lovensworth od żony, Sally! Również ma się dobrze, tutaj z nami, liczy, że mąż się trzyma i że z synami wszystko w porządku! No i że nas teraz słucha!

Trentowi serce zabiło mocniej. Nie była to co prawda informacja o Larze, ale nie spodziewając się tego kompletnie, miał trop. Sally żyła. A kto wie, może Croftówna też tam była. Ale tam, czyli gdzie?

To tyle pozdrowień na dziś. A, jeszcze ostatnie – wszyscy tutaj pozdrawiamy zacną grupę oprawców i z uśmiechami na ustach wystawiamy wam środkowy palec!
To teraz czas na przerwę, zapraszam na relaks przy dźwiękach dość wam znanych – Tocatta i Fuga Jana Sebastiana Bacha. Skoczny kawałek, mówię wam!

Znana, dramatyczna melodia rozbrzmiała w głośnikach radyjka zamiast charyzmatycznego głosu mężczyzny.
-Sally, to do niej mam ten list!
-Jaki list? Kurt, co się…
-Muszę ich znaleźć… cholera, da się jakoś na podstawie częstotliwości wyznaczyć współrzędne, czy coś?
-Nie jestem pewna…
-No ja pierdolę. Słuchajcie, mogę pożyczyć to radio?
Parka, chłopak i dziewczyna, spoglądali na ową scenkę zdezorientowani. On kiwnął twierdząco głową, na co Trent bez chwili wahania chwycił grające pudełko i wyszedł. Za nim czerwonowłosa.
-No i co my będziemy teraz robić? – odparła oburzona dziewczyna, widząc jak stracili jedyne źródło rozrywki.
-Znajdzie się zajęcie. – odpowiedział tonem sugestywnym chłopak.

Kurtis leżał na łóżku w przygotowanym dla niego pokoju, gapiąc się w sufit i słuchając melancholijnych dźwięków dobiegających z radyjka. Powoli przysypiał. Czekał, aż speaker znowu się odezwie, tym razem być może zdradzając swoje położenie. Nie wiedział, czy to go zbliży do znalezienia Lary czy zaprowadzi w zupełnie przeciwnym kierunku, ale w zasadzie się to nie liczyło. Pragnął coś robić, pragnął gdzieś dążyć, a jeśli była z nimi przynajmniej Sally, to mógł przydać się na coś komuś innemu.

Piękna muzyka, prawda? Wrócę jeszcze do zachowania dyskrecji. Pamiętajcie, to radio dla wybrańców, że tak powiem. Im mniej o nas wiedzą, tym lepiej. I jeszcze jedno - ludzie, jak Boga kocham, nie szukajcie nas. 33S151E. Nie szukajcie nas.

„33S151E? Co to za dziwny kod?”

Powtarzam. 33S151E. Nie szukajcie nas.

Zerwał się z łóżka jak oparzony, aż w głowie mu się zakręciło, prawdopodobnie jeszcze do końca nie doszedł do siebie po tym nieszczęsnym uderzeniu. 33S151E. 33º S, 151º E. Współrzędne.
Nie mógł tu już dłużej siedzieć. Mając tak cenną podpowiedź, zebrał natychmiast swoje rzeczy. Broń w kaburze, Chirugai na pasku i list w kieszeni. A radio postanowił pożyczyć na trochę dłużej.
Zszedł na parter tak cicho jak mógł, było już późno, większość osób spała. A nie mógł czekać do rana tylko po to, by się pożegnać. Radio ściszył, krokiem powolnym kierując się do wyjścia. Drzwi otworzył delikatnie, mimo to zaskrzypiały niemiłosiernie. Udając, że nic się nie stało, wyszedł na zewnątrz, nie zamykając za sobą wejścia. Za dużo hałasu. Ulica wydała mu się znajoma. Jakby już widział podobne. „No przecież!” Był w paryskim gettcie. Myśli kłębiły mu się wokół tego charakterystycznego ciągu cyfr i liter, który przed chwilą usłyszał i który mimowolnie zapadł mu w pamięci. I drogą dedukcji podpowiadały mu, że musi znaleźć współrzędne w atlasie, który znajdzie w bibliotece lub księgarni, którą powinien znaleźć właśnie gdzieś w gettcie.
A więc ruszył ku dalszej przygodzie. A właściwie miał ruszyć.
-Kurtis?
Odwrócił się gwałtownie, serce mu zabiło szybciej, ktoś go nakrył. Ulżyło mu, kiedy dostrzegł burzę czerwonych kosmyków.
-Boże, Olivia.
-Gdzie idziesz?
-Um… bo ja właśnie… a, co ja ci będę zmyślał. Mam wskazówkę. – pomachał jej radiem.
-A więc odchodzisz?
-Tak jakby tak. No nie mogę siedzieć bezczynnie, muszę brnąć przed siebie i utrzymywać tempo i…
Chwila milczenia.
-Idę z tobą.
-Co?
-Muszę się stąd wyrwać, mam już dość.
-Nie. Nie, nie, nie. Oszalałaś? To niebezpieczne.
-A siedzenie w tej zatęchłej dziurze, gdzie w każdej chwili mogą nas zaatakować Monstrum… to uważasz za bezpieczne?
-To co innego. Nie, nie możesz jechać.
-Dlaczego?!
-Nie. I koniec. Działam solo. I ciszej bądź, dobra? Obudzisz wszystkich.
-O… a tego byś pewnie nie chciał, prawda? Albo mnie ze sobą weźmiesz, albo obudzę kogo trzeba, nagadam im, że knujesz przeciwko nam i cię tak łatwo nie wypuszczą.
-Nie boję się was.
-Nie? Nawet Helgi?
-Helga? A kim jest… – wspomnienie o potężnym dziewczęciu w glanach powróciło. – aaa…
-Chcesz mieć mnie na karku, czy ją na karku dosłownie? – krzyżując ręce na piersi, spojrzała na błękitnookiego zadziornym wzrokiem, czując, że lada moment go przekona.
-Nie zrobisz tego. – odwrócił się i powolnym krokiem zaczął iść przed siebie. Trochę zbiło to dziewczynę z tropu.
-Jak to? A skąd wiesz?
-Po prostu wiem. – odparł, nawet już nie odwracając się w jej stronę.
Zdezorientowała patrzyła na oddalającą się sylwetkę, potem z niepokojem za siebie, jakby walczyła sama ze sobą, czy pobiec poinformować pozostałych o ucieczce domniemanego więźnia. Przybrała niepewną pozę, ramiona wcześniej skrzyżowane opuściła wzdłuż swojego ciała, przygryzła wargę.
Nie zrobiła tego. Miał rację.

2 komentarze:

  1. Niesamowite! Wiem wiem... dawno nie pisałam. Dawno NIE czytałam... moja wina. Ale aż dziwię się i oczom nie wierzę, że ósemka bez komentarzy. To nie jest fair, te opowiadanie zasługuje na nobla. Nobla, Oskara, chociaż chyba za opowiadania trudno by było... a co tam, ode mnie masz wszystkie możliwe odznaczenia.
    Nie podoba mi się pomysł, by ta panienka szła z nim. Może to ocenianie ludzi nieznajomych, może nie wypada, może jestem uprzedzona. Ale trudno mu będzie szukać Lary, mając przy dupsku inną i to młodszą dziewczynę. Kurtis pewnie tylko u mnie jest lubiącym seks alkoholikiem (Ach to biuro turystyczne w HL... :D ), ale i tak mu nie ufam ^^
    Sally żyje, to genialna informacja. Faktycznie daje nadzieję, nawet czytelnikom, bo Lary ani widu, ani słychu... ;/
    Powinniśmy być źli na Arthura, na Joshuę... z drugiej strony w tych warunkach trudno im się dziwić. Kurcze, lubiłam ich wszystkich, nie możesz ich tak o sobie zabijać! Myślałam, że gdzieś na końcu tego burdelu (chodzi o apokalipsę, nie opowiadanie :P ) się spotkają.

    Jak zwykle mistrzowskie wątki humorystyczne, dziś pod postacią krzesła i Helgi xD cud miód i orzeszki ^^

    Ach, no i Leydon jednak brunet! W wolnej chwili dodam opis jego wyglądu do mojej zakładki z bohaterami <3 wspaniale go opisałaś, jest taki, jakiego go sobie wyobrażałam ^^ a tak na boku, wspólne opowiadanie, to by było coś :D

    Czekam na nowy rozdział, i nadmieniam, że w końcu długość jest w sam raz, nie da się powiedzieć, że za krótko, chociaż czas tutaj leci tak szybko... <3 Też tak chcę pisać, nic więcej nie dodam.

    Pozdrowionka ! i jeszcze raz przepraszam za opóźnienie, wytłumaczę się pod nowym na HL, które... będzie na dniach :D

    OdpowiedzUsuń
  2. AŚKA! Co z Tobą? :D gdzie dziewiątka?!
    L11.

    OdpowiedzUsuń