2 stycznia 2014

Rozdział 9. – Trzecia strona

Spacer po uliczkach paryskiego ghetta wywoływał u niego uczucia skrajne. Tak naprawdę to tu się wszystko zaczęło. To tu pierwszy raz spotkał Larę. Doskonale pamiętał, jak siedział przy stoliku, sącząc kawę z filiżanki i czytając gazetę codzienną, kiedy panna archeolog weszła, by wypytać Pierre’a o Boucharda, będąc przy tym dość niegrzeczna. Trent dyskretnie wyglądał wtedy zza gazety, podsłuchując ich rozmowę i nieświadomie przyglądając się tyłkowi Croftówny. Ładnemu tyłkowi. Tyłkowi, który potem nie raz musiał ratować. A właściwie chciał ratować. Tak jak wtedy, kiedy został sam na sam w pojedynku z tą okropną poczwarą, Boaz, Larze wręczając Periapt Shards by sama pokonała Ekchardta. By zemściła się w jego imieniu. Nawet nie zauważył, jak szybko zaufał tej kobiecie. I, co mu bardzo pochlebiało, ona najwyraźniej również szybko mu zaufała. Może też z tego względu chciał ją teraz odnaleźć. Jakby gdzieś w środku czuł, że w przeciwnym razie nadszarpnie to zaufanie.
Znowu nie miał pojęcia, co robi. Powinien znaleźć bibliotekę. I atlas. Tak, powinien. Ale, jak to sam określał „do cholery” nie wiedział o istnieniu takowej w tej części Paryża. Co mu po współrzędnych, jak nie może ich sprawdzić, a nie znał każdego zakątka na mapie z dokładnością co do stopnia. Mijał plac D’Aicard, Metro Cafe, a stąd było niedaleko do La Serpent Rouge i… Lombardu Rennesa. Tak! Był tam kiedyś, i o ile pamięć go nie myliła, półka z książkami stała zaraz obok lady. „Musi tam być atlas. Po prostu musi.” Przekonując samego siebie, ruszył pędem do wspomnianego lokalu. Drzwi otwarte na oścież, pomieszczenie puste w środku, utrzymane w nieładzie. I ta nieszczęsna półka. Kurtis zaczął przeglądać zawartość, przyglądając się uważnie grzbietom książek stojących po skosie, opierających się o siebie. Niecierpliwiąc się, a poszukiwania zajęły mu niecałą minutę, postanowił zajrzeć na zaplecze, z nadzieją że tam coś znajdzie. Przechodząc przez próg nie tyle coś znalazł, co poczuł. Ohydny smród rozkładającego się ciała. Aż się zdziwił, że nie poczuł tego wcześniej. Spojrzał na podłogę i tym samym na źródło co najmniej nieprzyjemnego zapachu – rozkładające się zwłoki, leżące w nienaturalnej pozycji obok namalowanego dawno zaschniętą krwią, charakterystycznego znaku. Nie trudno było się Trentowi domyślić, że ma do czynienia z ponad 5-letnim, kwitnącym korpusem Rennesa. Momentalnie stracił ochotę do dłuższego przebywania w tym pomieszczeniu. Nagle skrzypnięcie desek. Ciche, ale doskonale dosłyszalne. Serce mu zamarło na moment, a umysł automatycznie nakazał wyciągnąć z kabury spluwę i odwrócić się, celując w intruza. Jakież było jego zdziwienie, kiedy dostrzegł burzę czerwonych kosmyków.
-Szukasz czegoś? – odparła zawadiackim tonem.
-Co ty tu robisz, do cholery? – widząc, że nieproszony gość nie jest groźny, schował broń z powrotem.
-Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Chyba nie myślałeś, że będę tam do końca życia gnić, widząc, jak mi taka okazja przelatuje koło nosa.
-Okazja? A czy ja ci do kurwy nędzy jestem potrzebny, żebyś sobie uciekła i ruszyła w świat jak jakaś pieprzona globtroterka?
-Że niby sama? Sam mówiłeś, że nie jest bezpiecznie. A z tobą będzie.
-Jeśli myślisz, że będę chronić twój tyłek przed tymi mutantami to… - Uniosła brwi. Jakby chciała powiedzieć „no?” – to masz rację, psia mać. Ale to dlatego, że jestem porządnym facetem i nie mam powodów, by zostawiać cię na pastwę tych bydlaków. Chyba, że będziesz mi działać na nerwy. Co już zaczynasz robić.
-A czy jeśli ci powiem, że znalazłam atlas, to dalej będę ci działać na nerwy?
-Znalazłaś? To… chwila, skąd wiesz, że go potrzebuję?
-Widziałam, jak przeglądasz półkę z książkami, mamrocząc przy tym „Atlas, atlas, gdzie jest ten pierdolony atlas…” jak jakąś modlitwę. Ciężko było się nie domyślić. I na przyszłość trzeba szukać porządnie.
-To gdzie ten atlas?
-Położyłam na ladzie, obok radia, które tak bezczelnie ukradłeś.
-Pożyczyłem.
-Bez zamiaru oddania.
Sam nie wiedział, czy dziewczyna go wkurzała czy intrygowała. Ta jej zadziorność, pyskowanie. Może była trochę podobna do Lary. Choć nie pod względem wyglądu, brakowało jej dwóch… konkretnych walorów, które panna Croft posiadała. Trent wyszedł czym prędzej, krzywiąc się jeszcze od smrodu umarlaka i mijając Olivię, sięgnął po atlas. Przypomniał sobie jeszcze raz współrzędne. 33º S, 151º E. Otworzył niezbyt grubą księgę, formatu A4 i przerzucając strony, zatrzymał się na politycznej mapie świata. Kierując palcem po powierzchni kartki i czując za sobą obecność dziewczyny, która z ciekawskim spojrzeniem, stojąc na palcach, zaglądała mu przez ramię, odnalazł wytyczne. Sam nie wiedział, co poczuł, kiedy napis nad białą kropką oznajmił mu „Sydney”. Po chwili udało mu się określić towarzyszące temu uczucie, a mianowicie strach i bezradność połączona z irytacją.
-Cholera jasna. Jak ja mam się niby dostać do Sydney. I to jeszcze z tobą. – rzucił za siebie, czerwonowłosa momentalnie cofnęła się, jakby trochę spłoszona.
-Piechotą? – rzuciła nieśmiało.
Zatrzasnął ostentacyjnie atlas, co miało znaczyć tyle co „Chyba cię pojebało”, po czym rzucił książkę na blat, o który następnie się oparł, intensywnie myśląc. Olivia przygryzła wargę, chciała się na coś przydać. Chciała być pomocna. W końcu póki co, przyczepiła się do pana Trenta, będąc jak ten przysłowiowy „wrzód na tyłku” i denerwując swojego towarzysza własną obecnością. Wycofała się na zaplecze, gdzie otumanił ją na chwilę intensywny zapach rozkładającego się ciała. Przerażona i zdegustowana, zaczęła grzebać po pudłach i szafkach.
Kurtis miał chwilę słabości. Wątpliwości. Znowu. Powrócił myślami do pierwszych chwil jego podróży, kiedy przemierzając tunel metra dopadły go zwątpienia. Że może lepiej wracać. Nie iść dalej. Cofnąć się. Teraz czuł to samo. Ale silniej. Mówiąc dosadnie, wpakował się w niezłe gówno. Był z dala od przyjaciół, w innym kraju, z małym arsenałem, bez jedzenia i picia, z uciążliwym bagażem w postaci „tego upierdliwego bachora”. Nie wiedział, dokąd iść i jak tam iść. Znaczy, wiedział, ale w żadnym wypadku nie był to cel obejmujący znalezienie Lary. Chyba, że miałby na tyle szczęścia, by ją tam znaleźć.
-Znalazłam kompas.
Ten głos. Taki nowy, do którego się jeszcze nie przyzwyczaił, a który teraz wyrwał go z zamyślenia.
-Świetnie. Idźmy na pielgrzymkę do Australii.
-Próbuję jakoś pomóc.
-To próbuj dalej, do cholery. Kompas, kurwa. Na co mi kompas?
Z niezadowoloną miną, odłożyła okrągłe urządzenie, z połyskującą, szklaną szybką, obok radia i książki, po czym wyszła bez słowa. Najpierw Trent poczuł pewną ulgę. Może się obraziła i w końcu da mu spokój. Ale coś go podkusiło, by ruszyć za nią. Wziął radio, atlas, kompas i leżący nędznie obok półki plecak, trochę zszargany. Wpakował do środka ekwipunek i szybkim marszem opuścił budynek, by dostrzec sylwetkę oddalającą się w głąb ulicy. Biegnąc w jej kierunku, zauważył jak zwalnia przy wielkiej ciężarówce, zagradzającej dalszą drogę. Pamiętał to „autko” doskonale. Aż dziw, że stało tu nietknięte przez tyle czasu. Zastanawiał się nawet, czy coś tu się w ogóle zmieniło od jego ostatniej wizyty. Olivia położyła na masce swoją dłoń, odwróciła subtelnie głowę i z równie subtelnym uśmiechem, patrząc na Kurtisa, poklepała powierzchnię. Nie zaskoczyło jej w ogóle, że błękitnooki pobiegł za nią.
-Masz transport i nie marudź.
Najpierw się uśmiechnął, lecz potem mina mu zrzedła. Znów znudzony i zirytowany.
-Brawo, geniuszu, a jak mam się dostać do środka? Bez kluczyków.
-O tym nie pomyślałam. – zniknął cwaniacki ton, zastąpiony został nieśmiałym mamrotaniem.
Ale ku jej zdziwieniu, znowu na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, równie cwaniacki jak zachowanie czerwonowłosej.
-Jak ty jeszcze mało o mnie wiesz.
Po tych słowach obszedł samochód, by stać po jego prawej stronie, wskoczył na stopień i zaczął przeszywać wzrokiem, przez szybę, drzwi od strony kierowcy. Liv rozbawiona obserwowała dziwne zachowanie towarzysza, ale przestało to być takie zabawne, a bardziej imponujące, gdy usłyszała charakterystyczne kliknięcie. Kurtis zeskoczył ze stopnia, ponownie obszedł pojazd i otwierając drzwi, zaprosił dziewczynę do środka.
-Jak ty to zrobiłeś?
-To jedna z wielu rzeczy, które potrafię. Wskakuj.
Będąc w pełni posłuszną, weszła do środka, usadawiając się wygodnie na siedzeniu i zapinając pas. Do niej dołączył Trent, zrzucając z ramienia plecak i beznamiętnie odrzucając go na tyły. Zatrzasnął drzwi.
-Jeszcze nigdy nie prowadziłem ciężarówki. – odparł tonem podekscytowanym. Dłoń położył na stacyjce, by po chwili oboje mogli usłyszeć rzężenie silnika. Kurt zmienił bieg, wcisnął pedał gazu i majestatyczna ciężarówka najpierw powoli, a potem trochę szybciej, wyjechała z hangaru by toczyć się dumnie po asfaltowej ulicy.
-Wyjmij kompas.
Liv, niczym służąca, sięgnęła po plecak i wygrzebała z niego co trzeba. Położyła na pulpicie.
-Kierunek: wschód. – skwitował.

Pojazd jechał samotnie autostradą, co mogło zwrócić natychmiastową uwagę kogokolwiek. W najgorszym przypadku dla pasażerów ciężarówki, mogli zainteresować sobą Nephilimów. Jazda przebiegała w ciszy, nieprzyjemnej, trochę paraliżującej, każdy prawdopodobnie zajęty był własnymi myślami, choć Olivia co chwilę zerkała na towarzysza.
-Jak to robisz? – przerwała milczenie.
-Co takiego?
-No… dotykasz czegoś albo nawet patrzysz na to, a to samo się otwiera, przekręca…
-Tak jak mówiłem, wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz.
-Aż nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że ci zaufałam…
-Przekonasz się.

Ciężarówka stojąc jako jedyny duży obiekt na stacji benzynowej, stwarzała dość nietypowy i rzucający się w oczy widok. Pasażerów nie było jednak w środku. Trent tankował, natomiast Olivia postanowiła zaopatrzyć ich w jedzenie.
-Nie za dużo tego? – rzucił prześmiewczo, widząc dziewczę z reklamówkami zawieszonymi na przedramionach, a w rękach trzymającą jeszcze całą górę produktów.
-Pomógłbyś mi, a nie się wyśmiewasz.
Posłusznie podbiegł do dziewczyny, biorąc od niej reklamówki. W prawej kieszeni jej czerwonej bluzy dostrzegł coś kanciastego, jakby duże pudełko. Pomyślał, że to jej MP3, ale wyglądało na zbyt duże. Nim zdążyła się obejrzeć, wyciągnął ów przedmiot z kieszeni – paczkę papierosów. Liv spojrzała na niego z przerażeniem, czuła się jak nastolatek przyłapany przez rodzica na paleniu.
-Palisz? – zapytał stanowczo.
-Ale… ja… nie jesteś moim rodzicem, żeby mi…
Nie dokończyła, Trent bowiem pobiegł z powrotem do spożywczego. Czerwonowłosa przeklęła pod nosem ze świadomością, że właśnie straciła fajki. Gdy towarzysz wrócił, zdziwiła się wielce – miał w ręce bowiem nie tylko papierosy, ale też zapalniczkę.
-Mniemam, że nie wzięłaś.
Aż ją zatkało. Co on, w myślach umie czytać? Faktycznie, zapomniała całkowicie.
-Chodź, zapalimy sobie.
To mówiąc, skierował się do ciężarówki, a dokładniej do naczepy, z zabudowaniem w postaci metalowych prętów obłożonych materiałem. Skołowana Olivia ruszyła za panem Trentem, do środka, gdzie rzuciła na ziemię rzeczy, które niosła. Kurt siedział w drugim końcu, reklamówki bez ładu walające się przy ścianie, a mężczyzna w tym czasie próbował zapalić fajkę. Nie chciał wychodzić na zewnątrz. Chciał, by dym papierosowy rozniósł się po przyczepie. Częstując dziewczynę papierosem, zaciągnął się i z westchnieniem wypuścił dym. Siadając po turecku, Liv zapaliła szluga i równie zaangażowana, zaciągnęła z ulgą dym.
-Opowiedz mi coś o sobie. – rzucił, niby bezmyślnie, ale jednak chciał wiedzieć. Musiał choć trochę poznać, z kim miał do czynienia.
-Naprawdę, mam ci opowiadać teraz całą historię mojego życia?
-Nie, aż tak zainteresowany tobą nie jestem. – zaśmiał się. – Chodziło mi raczej o… rozumiesz… przed apokalipsą. Na pewno kogoś straciłaś, musiałaś kogoś zostawić…
Jej mina wyraźnie wskazywała na to, że faktycznie tak było.
-To trochę bardziej skomplikowane.
-Mam czas. – miał w nosie brak taktu. Chciał wiedzieć.
-Więc… miałam wtedy 14 lat…
-A nie 15?
-Chcesz posłuchać czy nie? Miałam 14 lat. Wychowywała mnie matka. Ojciec… nie wiem, nie chcę wiedzieć. Może nas zostawił, może zginął… mama nigdy o nim nie wspominała, więc pewnie nie było ku temu powodów. Ale było ciężko. Mówiąc delikatnie, sprawiałam problemy wychowawcze. Wcześnie zaczęłam palić, pijałam też alkohol… co tak na mnie patrzysz?
-Nie wierzę. Nie wyglądasz na taką. – trochę ciężko mu było to powiedzieć, skoro z gracją trzymała tlącego się papierosa w ręku, nie krztusząc się ani razu od dymu.
-Bo wydoroślałam. Ale wiele musiało się stać. Poznałam faceta, 6 lat starszego ode mnie. Zakochałam się, to mało powiedziane. Zabujałam się w nim, chyba miałam wręcz obsesję na jego punkcie. I… zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem. Miał już mieszkanie. Żebyś ty widział moją ekscytację! Spakowałam się najdyskretniej jak mogłam i uciekłam z domu. I tak miałam dość mojej matki. Wtedy miałam dość. Gdy się wprowadziłam, było tak cudownie. Wszystko robiliśmy razem. Paliliśmy, piliśmy, całowaliśmy się. – zarumieniła się trochę w tym momencie. Sama się sobie dziwiła, że opowiada to wszystko bądź co bądź obcemu facetowi. – Potem zaczął mnie namawiać do seksu. Trochę się bałam, sam rozumiesz, pierwszy raz, ja młoda i niedoświadczona. Nalegał, nalegał i w końcu mu uległam. Boże, jaka byłam głupia. Było cudownie, to prawda, ale… potem mnie zostawił. Tak po prostu. Szukałam po całym mieszkaniu, a jedyne co znalazłam to papiery… jakieś długi, rachunki… i wszystko przepisane na mnie. Chciał mnie wykorzystać, pewnie stwierdził, że nieletnia to mi nic nie zrobią. Przestraszyłam się i uciekłam. Wylądowałam na ulicy, bałam się wrócić do domu, wiedziałam że matka będzie wściekła i mnie nie wpuści. – Liv zaciągnęła się znowu, trzęsąc się na dźwięk swojej historii, jakby dym zastępował jej tlen, uspokajał ją. – Ledwo skończyłam 15 lat i już byłam bezdomna, bez grosza przy duszy, samotna… myślałam, że nic gorszego nie może mnie spotkać. I jak sam wiesz, myliłam się.
-To cholerne piekło.
-Tak. Kiedy widziałam chordy tych… mutantów, zasiewające swoimi cielskami niebo… myślałam, że to jakieś majaczenia, że mój umysł płata mi figle, że mści się na mnie za moją głupotę. Ale niestety… trzeba było uciekać, walczyć o przetrwanie… cud, że trafiłam do tego ośrodka, gdzie było więcej młodych, takich jak ja. Nie czułam jakiejś wielkiej przynależności, ale wystarczyło, by czuć się bezpiecznie i poukładać sobie jako tako życie, choć w tej sytuacji było trudno. Od tych 5 lat jedyne co mi pozostało to niedoleczony nałóg papierosowy.
Kurtis nie bardzo wiedział, co powiedzieć. Czy cokolwiek wypadałoby powiedzieć w tym przypadku. Jej historia była dużo smutniejsza niż się spodziewał. Wbrew pozorom, bycie pozostawionym samemu sobie w takiej sytuacji musiało być dużo gorsze niż zostanie rozdzielonym z bliską osobą. Ona nie miała nawet nadziei, że ktoś wyciągnie do niej pomocną dłoń.
-A ty? Jaka jest twoja historia? – zapytała, trochę zaczepnie, głosem mówiącym „opowiedziałam ci wszystko, więc należy mi się jakaś rekompensata.”
-O nie. Zapomnij.
-Co? Hej! Właśnie ci się zwierzyłam, otworzyłam się przed tobą… mógłbyś zrobić to samo.
-O, wybacz, nie uprzedziłem cię, że jestem bardzo skryty?
-Palant. – odparła, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia. Kurtis tylko się zaśmiał. Wstał, by wyrzucić niedopałek na zewnątrz, Olivia powtórzyła jego czynność. Na zewnątrz już się ściemniło. Dziewczyna ze sterty przedmiotów, które przyniosła, wyciągnęła latarkę, zapaliła i wspólnie zrobili jako taki porządek, ograniczający się do zrzucenia jedzenia i paru rupieciu w kąt przyczepy. Kładąc latarkę na ziemi, Liv zdjęła bluzę i zbijając ją w coś na kształt poduszki, położyła się, tyłem do Trenta.
-Dobranoc. – burknęła.
Kurtis, rozbawiony, położył się na podłodze, nie podkładając niczego pod kark. Nie była mu potrzebna żadna poduszka.
-Dobranoc, panno obrażalska.

***

 -Cieszę się, że udało mi się was tu wszystkich zebrać. – odparł Rufus, siedząc w sali konferencyjnej wraz z resztą Oprawców.
-A jest ku temu jakiś powód? – zapytał prześmiewczo Gregory.
-Ah, Greg, jak zwykle poważny. Wyobraź sobie, że jest. Mamy uciekiniera.
-Uciekiniera? – kontynuował czarnowłosy. – Proszę, zaskocz mnie. Słuchaj, Rufus, im mniej tego ścierwa tym lepiej. W ogóle czym tu się przejmować? Jednym, nędznym człowiekiem, któremu się poszczęściło?
-Idioto. Wcale nie lepiej. Wcale nie nędzny. Kurtis Trent. Mówi ci to coś?
-Chwila, czy to… - wtrąciła Nina, ale blondyn uciszył ją gestem ręki. Chciał zobaczyć reakcję na twarzy Grega. Jak ten ironiczny, tępy uśmieszek zmienia się w przerażenie. I tak się właśnie stało. Uśmiech zbladł. Oczy jakby większe.
-Cholera. Trent? Pomagier Lary? Ten kurwa Trent?
-Tak, ten kurwa Trent. Sami wiecie, co to oznacza.
-Będzie jej szukać. Szukać Lary. – skwitowała rudowłosa.
-Tak. – Rufus oblizał wargi na znak zdenerwowania, spojrzał po kolei na każdego tu obecnego. – A my musimy znaleźć jego zanim on znajdzie ją.
-A wiemy coś chociaż? – zapytał Gregory. – Bo kiedy on uciekł? Kurwa, na pewno jest już po drugiej stronie globu.
-Tu mam dobrą wiadomość. Jeden z jego, um… przyjaciół, zdradził nam to i owo. Moi drodzy, Wielka Brytania.
-Nie no, kurwa. Nie wierzę. I myślicie, że tam się dostał?
-Nie pamiętasz go? Cwany, sprytny… na pewno znalazł sposób.
-Ale właściwie czemu mamy go powstrzymać? Co z tego, jeśli znajdzie Larę? – odezwał się nagle Nickolas.
-Bo ona jest dziesięć razy bardziej cwana i sprytniejsza. Raz nam prawie pokrzyżowali plany. I nie możemy dopuścić do tego, by im się to kiedykolwiek udało. Gregory, Nina: wy pojedziecie go szukać. My musimy zostać tutaj.
-Co? Ja z nim? Nie ma mowy. – oburzyła się zielonooka.
-Daj spokój, będzie fajnie. – puścił do niej oczko i zaszczycił zawadiackim uśmiechem. To jednak nie poprawiło dziewczynie humoru.
-Ale idźcie przez tunel metra. Kto wie, może znajdziecie tam jakieś wskazówki.

Arthur stał nad kopcem utworzonym z ziemi. Przygryzał co chwila wargę, łzy ciekły mu po policzkach. Czuł się paskudnie. Zdradził przyjaciela. Jak sądził, w słusznej sprawie. Nie domyślił się jednak, za co bardzo siebie karcił, że tego drugiego przyjaciela zabiją tak czy siak. A fakt, że jeszcze przed chwilą widział jego martwe ciało, zakopywane przez ludzi z tej strony, tylko go dobijał. I że teraz stał przy tym kopcu, nad tym ciałem. Nad ciałem Joshuy. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Był teraz sam. Całkiem sam. Z tym cholernym tatuażem na ramieniu. Z tym znamieniem, którego nie mógł się pozbyć. Był zdrajcą. Okrutnym zdrajcą. Tak dokuczał Joshowi, ale to z miłości. Z tej cholernej, platonicznej, przyjacielskiej miłości. Tak, Joshua był irytujący. Tak, zachowywał się jak dziecko. Ale to był przyjaciel. Przyjaciel, którego głosu już nigdy nie usłyszy. Przyjaciel, którego twarzy już nigdy nie zobaczy. Wiedział też, że w pewien sposób stracił Kurtisa. Jeśli ten wróciłby tutaj i dowiedział się, co się stało, nigdy by już się do Arthura nie odezwał. Szatyn nie mógł też wrócić na poligon. Nie z tym czarnym cholerstwem na ręce. Był wyrzutkiem.

***

-Kurtis… Kurt… wstawaj!
Czuł szarpanie jego ramienia. Dotyk delikatnej, dziewczęcej dłoni. Leżąc na boku, obejrzał się za siebie. Obraz był rozmazany, dominowała czerwień. Dopiero kiedy nabrał ostrości, ujrzał buzię i przede wszystkim parę wielkich, błękitnych oczu, spoglądających na niego z niepokojem.
-Co jest… czemu mnie budzisz, do jasnej…
-Kurtis, ktoś nas porwał.
Zerwał się momentalnie, jak oparzony.
-Jak to porwał?
-No… wyjrzałam na zewnątrz, a tam ani śladu stacji czy autostrady… jakieś budynki, chyba fabryki… nie wiem… - jej głos się załamał, był rozpaczliwy. Jakby czuła się winna temu, co się stało, bo zobaczyła to pierwsza. Trent wstał, podszedł do niebieskiej płachty, okalającej metalowe rusztowania przyczepy. Odsunął materiał, by wielkimi oczami spojrzeć na gromadkę mężczyzn, w kuloodpornych kamizelkach, celujących w dwójkę czarnymi, połyskującymi karabinami.
-Guten Tag, Langschläfer! Hände für den Kopf und herauszukriech von dem Wagen!
Kurt z Liv spojrzeli po sobie. Niemiecki nie był ich mocną stroną.
-Kolega mówi – zagulgotał jeden z nich z niemieckim akcentem. – że macie ręce położyć za głowę i wyleźć z pojazdu! SOFORT!
Nie chcąc robić problemów, posłusznie położyli dłonie na karkach i pojedynczo wyskoczyli na beton. Błękitnooki mógł się rozejrzeć. Nie był to żaden kompleks fabryk, choć można się było pomylić. Mieli do czynienia ze stacją kolejową. Trzy budynki, z brudnoczerwonej cegły, z niskimi dachami, stojące przy peronach, na których rdzewiały pociągi – parowe, na węgiel… nim zdążył się przyjrzeć, byli już w środkowym budynku. Stały tam ławki, zaraz pod sufitem tablica z rozkładami pociągów, lecz wyłączona. Dalej kasa biletowa. Lecz oni, wraz z eskadrą w postaci najemników powędrowali na zaplecze, a tam po schodach w dół. Trent już się domyślał – tajemna baza. Nie zaskoczył go więc kompleks korytarzy, pokojów, większych pomieszczeń. Zerkał co chwilę na Olivię. Martwił się trochę o nią, pewnie pierwszy raz była w takiej sytuacji, co widać było po jej twarzy. A Trent ostrzegał, że będzie niebezpiecznie.
Najpierw zostali zaprowadzeni do jakiegoś pomieszczenia, z jedną szafką zaledwie, stołem i lampą zwisającą z sufitu. Tam zostali przeszukani. Trent stracił Desert Eagle’a i Chirugai a Liv swój odtwarzacz i nóż, o którego posiadaniu Kurtis nie wiedział. Przedmioty schowane były do szuflady, a pojmani wyprowadzeni z jednego pomieszczenia do innego. Ten pokój był dużo bardziej gustowny, elegancki wręcz. Mężczyźni pozostawili dwójkę ze słowami „szef chce się z wami widzieć”. I w istocie, przy regale z książkami stał wysoki mężczyzna, w mundurze granatowym, z głową ledwie przyprószoną siwizną. Odwrócił się do bohaterów. Trent wszędzie rozpoznałby te surowe rysy. Charakterystyczną, siwą brodę.
-Gunderson. – wyszeptał.
-Herr Trent! Niespotykane, po tylu latach…
Niegdyś pracodawca Trenta, teraz wróg, z którym miał dość specyficzne relacje.
-Chcesz czegoś, Marten? – odparł brunet już głośno. – Czyżby twoje przydupasy nie wywiązywały się dobrze ze swoich obowiązków?
-Sitzen, bitte. Ah, panie Trent. Był pan jednym z moich najlepszych najemników. Jak nie najlepszym. Ten refleks, te niecodzienne zdolności… wunderbar!
-Guderson, nie owijaj w bawełnę, mów lepiej po jaką cholerę nas tu ściągnąłeś?
-Herr Trent, jeden z moich ludzi znalazł pana w tej zacnej ciężarówce, rozpoznając pana natychmiast. Jeden z pańskich kolegów z pracy… pewnie nawet pan nie pamięta. Wykorzystał swoje zdolności do włamywania się do samochodów. Nie tak imponujące jak pańskie, ale wystarczające. Postanowił na siłę zmusić pana do odwiedzin… a nie mogliśmy też pominąć tej ślicznej panienki.
-Po jaką cholerę, się pytam.
-Słyszał pan o Trzeciej Stronie?
Spojrzał na Olivię, siedzącą obok, jakby liczył, że może ona coś wie. Niestety, nie odezwała się ani słowem. Milcząca, siedziała przestraszona na krześle. Choć widać było, że stara się udawać dzielną i niewzruszoną.
-Nie bardzo.
-Mamy stronę Oprawców i stronę Rebeliantów, nieprawdaż? Ludzi i Monstrum. Człowiek i Nephilim. Dobro i Zło. Otóż, nie jest to takie proste jakby się zdawało.
-Nie? Dla mnie to całkiem klarowne.
-Herr Trent, jest jeszcze jedna strona. Tak zwana Trzecia. Nasza. Nie, nie stoimy po stronie tej przeklętej rasy. Ale też nie widzi nam się współpraca z innymi ludźmi.
-Gunderson, twoje lata współpracy w Kabale chyba uszkodziły twój mózg. Nie traktuj siebie jak jakiś lepszy gatunek.
-Nie lepszy gatunek, panie Trent. Lepszych ludzi. Ci… rebelianci… to taka chaotyczna grupa. Nie wiedzą, czego chcą. A my wiemy. Chcemy zacząć wszystko od nowa.
-A oni nie? Wszyscy pragniemy wolności. Wolności od tego, co te Nephilimy nam zgotowały. Swoją drogą dziwię się, czemu pan nie jest po ich stronie? Poniekąd to kontynuacja Kabały.
-Panie Trent, w tym problem, że na Kabale się zawiodłem. Równie nędzna grupa jak cała reszta.
-No dobrze, a co ja mam z tym wspólnego?
-Herr Trent, pan mnie swego czasu opuścił. Zdradził. Ale wybaczę panu. Jak się pan do nas przyłączy. Uroczą towarzyszką również nie pogardzimy. Możemy stworzyć lepszą przyszłość. Zbieramy tylko najlepszych. Jest to pierwsza i ostatnia szansa. Więc jak?
Znów spojrzał na dziewczynę. Przerażona wbiła w niego wzrok i w prawie niewidoczny sposób potrząsnęła głową.
-A jak nie skorzystamy?
-Nie radziłbym.
-Zaryzykuję.
-W porządku. MULLER! KORNSTEIN!
Do środka wparowało dwóch osiłków w kamizelkach kuloodpornych.
-Zaprowadźcie naszych „gości” do ich „pokojów”.
Mężczyźni szarpnęli porwanych za ramiona i wyprowadzili z pomieszczenia. Nim Trentowi Gunderson zniknął z oczu, błękitnooki mógł dostrzec obłęd w jego spojrzeniu. „Zwariował”, pomyślał.

Trent był skołowany ilością i poziomem skomplikowania tych wszystkich korytarzy, pomieszczeń, przejść. A teraz siedział w pokoju do bólu przypominającym izolatkę. Tuż obok przebywała Olivia. Oboje zostali zabarykadowani, bez możliwości ucieczki. Kurtis domyślał się, że ten wariat ich zlikwiduje, już niedługo. Trzecia Strona? Lepsi ludzie? Chłopak krążył po pomieszczeniu. Jedyne co dobrego z tego wynikło, to że miał chwilę czasu, by pomyśleć. Nie tylko o obecnej sytuacji, ale też ogólnie. Nie chciał skończyć jako ofiara psychopatycznego szaleńca. Zaszedł już tak daleko. Był w Niemczech, tego nietrudno było się domyślić. Niby wciąż długa droga do Sydney, ale bliżej niż z Paryża. Zaczął też martwić się o Olivię. Dziewczyna przeżyła dużo, ale pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji. Kto wie, może teraz skulona do pozycji embrionalnej, szlochała jak małe dziecko. Trenta zabolało coś w sercu na tę myśl. Czuł się za nią odpowiedzialny, w końcu była jeszcze dzieckiem. Z jego punktu widzenia 20 lat to bardzo mało. A w dodatku nigdy nie miała ojca. Odezwał się w nim pieprzony instynkt rodzicielski.
Nagle puknął się w czoło. Tak po prostu, niespodziewanie. Uświadomił sobie, że siedzi tu już od kilkudziesięciu dobrych minut, kiedy może się z łatwością stąd wydostać. Przylgnął do drzwi, trzymając dłonie na wysokości zamka i rygla, tu przekręcił palcami, tam przesunął dłoń i słysząc kliknięcia oraz trzaśnięcia, ze stoickim spokojem, na luzie, otworzył właz. O dziwo, nikt ich tu nie pilnował. Martenowi najwidoczniej umknęły telekinetyczne zdolności pana Trenta. Drzwi izolatki Olivii otworzył bez większych problemów. Ujrzał ją, z nogami podkulonymi, z policzków ściekały pojedyncze łzy. Gdy ujrzała Kurtisa, westchnęła z ulgą i podbiegła do niego czym prędzej.
Teraz mieli większy problem – wydostać się z tego labiryntu. Błękitnooki stanął w bezruchu, z palcami na skroniach. Od czego w końcu miał dalekie widzenie? Wędrując telepatycznym wzrokiem po korytarzach, wytyczył najkrótszą drogę wyjścia, z uwzględnieniem pomieszczenia z ich ukradzionymi przedmiotami.
-Za mną!
Biegnąc wijącymi się korytarzami, klęli pod nosem na cały kompleks. Ku ich nieszczęściu natknęli się na dwóch przechodzących najemników. Nim ci jednak zdążyli cokolwiek wrzasnąć, Kurtis rzucił się na jednego z nich, to samo Liv zrobiła z drugim. Trent przyłożył facetowi z pięści w twarz, następnie wyrwał mu karabin z rąk i rozstrzelił jego głowę na wylot. Drugi mężczyzna oberwał prosto w kroczę, celnym kopniakiem od czerwonowłosej, a karabinem przestrzeliła mu klatkę piersiową. Brunet z podziwem spojrzał na zaradną towarzyszkę, jednak nie było czasu na wychwalanie. Dotarli do pomieszczenia z szafką. Trent kopniakiem wywarzył drzwi i z szuflady wspomnianej komody wyciągnął ich przedmioty – Chirugai, Desert Eagle’a, nóż i MP3.
-To możesz zostawić, i tak się bateria wyczerpała.
Kurtis odrzucił więc odtwarzacz i czym prędzej pobiegli w stronę schodów. Z zaplecza przez cały budynek, aż na zewnątrz. Następnie w kierunku ciężarówki.
-Myślisz, że nas zauważyli?
-Jak zauważą dwa trupy w tej ich bazie, to się domyślą, że nawialiśmy. Szybko, wskakuj!
Mężczyzna siadł za kierownicą, dziewczyna na miejscu pasażera. Telekinetycznie Kurt przekręcił kluczyk w stacyjce. Jakież było ich przerażenie, kiedy usłyszeli charakterystyczny dźwięk oznajmiający, że silnik nie ma najmniejszego zamiaru odpalić.
-Cholera jasna… musieli przebić bak z paliwem albo coś…
-I co teraz?
Kurtis pomyślał chwilę, a pomysł praktycznie sam mu wpadł do głowy. Sięgnął po kompas, dorzucił go do plecaka, który cały czas leżał między siedzeniami i wyskoczył z pojazdu. Zdezorientowana Olivia zrobiła to samo.
-Wiesz, nigdy nie dane mi było być maszynistą. – odparł, po czym skierował się w stronę peronów. Liv nie mogła już za nim nadążyć.
-Kurt… Kurtis… nie chcesz chyba… jechać pociągiem?
-A właśnie, że chcę! I zamierzam! Szybciej!
Zeskoczył na tory, potem na następny peron i znowu na tory, na trzecim peronie skręcił w kierunku lokomotywy.
-Wskakuj do wagonu!
-Wiesz w ogóle, co wyprawiasz?
-Nie do końca… ale zaufaj mi!
Nie dyskutując już, dziewczyna wsiadła do najbliższego wagonu pasażerskiego. Trent w tym czasie łapał się za głowę. Stary pociąg – piec, jakieś wajchy, dźwignie, pokrętła, a z drugiej strony magazyn z węglem. Trzeba było dorzucić węgla do pieca i podpalić. Sięgnął po niewinnie opartą o ścianę łopatę i zaczął przerzucać czarne jak noc grudki. Gdy uznał, że jest ich wystarczająco dużo, zaczął kombinować, jak tu podpalić. Jego myślenie przerwało strzelanie. Najemnicy musieli już się zorientować, że więźniowie uciekli.
-Liv, schowaj się, nie wychylaj się!
Nie był pewny, czy usłyszała. Sam zajęty był lokomotywą. Doznał olśnienia, sięgając do kieszeni swoich spodni. Kamień spadł mu z serca, kiedy wyczuł drobny, plastikowy, podłużny przedmiot. Wyciągnął zapalniczkę i próbował jakoś rozpalić ogień. Po chwili przeklął soczyście i wrzucił zapaloną zapalniczkę do środka. Ogień się rozpalił, Kurtis zaczął pociągać za wajchy, kręcić kołowrotkami, robić wszystko by lokomotywa ruszyła. I rzeczywiście, po chwili usłyszał charakterystyczne stukanie kół na szynach. Najpierw powolne, potem coraz szybsze. Pociąg wolno oddalał się od stacji, zostawiając w tyle najemników, ich upierdliwe karabiny i ciężarówkę z jedzeniem, które jeszcze tak niedawno Liv z Kurtisem wspólnie zebrali.
Trent nie miał pojęcia, dokąd będzie zmierzał ten pociąg, ale wiedział jedno – pierwszy raz w życiu dane mu było być maszynistą.

5 komentarzy:

  1. W każdym wypowiedzianym przez Kurtisa słowie czuć irytację, tęsknotę i desperację (może poza tym, że nie prowadził ciężarówki, tam słychać :D ), wydawało mi się, że zdanie „Atlas, atlas, gdzie jest ten pierdolony atlas…” będzie moim ulubionym zdaniem w tym rozdziale, ale im czytałam więcej, tym więcej takich perełek wyłapałam :D nie muszę zamykać oczu, żeby sobie to wyobrazić. Gdzieś tam brakło mi przecinków, ale co z tego, skoro kilka dni temu zafarbowałam włosy na ostry czerwień, wręcz papryczkę czili i mogę podszywać się pod Liv, robiąc do Kurtisa maślane oczy xD będzie mi się to śniło!

    Jakoś nie mogłam wczuć się we fragment, jak Olivia mówiła o tym sześć lat starszym, no ale może po prostu nie mogę zrozumieć aż takiej wylewności względem obcego, od razu widać różnicę między Larą, o której Trent przez kilka dni niczego konkretnego się nie dowiedział ^^

    Jak tylko przeczytałam niemieckie zwroty, coś mi podpowiadało, że pojawi się ta pijawka Marten :D co za ignorant, nie dość, że wyskoczył z idiotycznym pomysłem, a potem od razu przeszedł do szantażu, to jeszcze zapomniał... JAK MOŻNA ZAPOMNIEĆ O CZYICHŚ NADPRZYRODZONYCH ZDOLNOŚCIACH?! To ile on zna telepatów, telekinetyków, telemaniaków... whatever?!

    Maszynista Kurtis, jak to fajnie brzmi :D myślałam, że ta akcja ze śmigłowcem była gruba, ale rozkręcasz się coraz bardziej, a pomysłowości ci nie brakuje. Słodki jeżu na bananie, tego mogłam się spodziewać, po prostu majstersztyk. Nie wierzę, że kisiłaś ten tekst tak długo...

    Myślę, że kompas to przeżytek, jak oni sobie poradzą? To powinien być conajmniej GPS, no ale w sumie to Trent. Wyrzucał w powietrze helikoptery, zwiedził już pół świata, szukając tej jednej z dwoma... no :D mi pozostaje trzymać za niego kciuki.
    A raczej za ciebie, byś kiedyś zaszczyciła mnie rozdziałem dziesiątym. SOFORT!

    Coraz bliżej, jesteś coraz bliżej, życzę, obyś kiedyś mogła odhaczyć to opowiadanie z listy tych niedokończonych :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu super, chciała bym kiedyś pisać tak jak ty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aśka, jakże ja dawno nie zaglądałam na tego zacnego bloga. Aż się stęskniłam. Przeczytałam dla pewności, że dobrze orientuję się w wydarzeniach, rozdział ten i poprzedni. Miałam idealny klimat- ciemno za oknem, podrzucony przy rozdziale ósmym soundtrack z filmu Equilibrium lecący z głośników, cisza... Ja skonfrontowana z twym post apokaliptycznym dziełem. Cieszę się, że powróciłaś w swoim opowiadaniu do miejsc, które już znamy- Getta, Lombardu Rennesa- z tą różnicą, że teraz mamy te lokacje przedstawione w opłakanym stanie. Z każdego kąta tego opowiadania wyziera jakieś uczucie osamotnienia, grozy, niebezpieczeństwa. Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa, że dodałaś tu coś nowego, bo bez ogródek mogę powiedzieć, że fallen-rise to jedno z najlepszych opo, jakie w życiu czytałam. Rozdział dziewiąty pomimo dodania go po tak długim okresie czasu jest niebywale dobry, a co mnie najbardziej cieszy to powrót Gundersona. Świetnie przeplatasz wątki nam znane z nowymi, a pomysł na to wszystko wykwita niczym pąk róży na wiosnę (czy kiedy tam róża kwitnie xD). Wiem, bez ładu i składu, ale przyjmij moje najszczersze wyrazy uznania... i pokaż nam, jak Kurtis prowadzi pociąg :D.

    OdpowiedzUsuń