Muzyka do fragmentów z przesłuchaniami: The Longest Journey - Gordon Halloway
Rozdział 7. – Przyjaciel i zdrajca
Krzesło, na którym siedział Joshua, było wyjątkowo
niewygodne. Światło lampki biurkowej kierowane prosto w jego oczy
dezorientowało go i stresowało. Pomieszczenie było dość małe, odezwał się w nim
zakorzeniony głęboko w głowie klaustrofobiczny lęk. W pokoju oprócz niego
obecne były trzy osoby – jedna przytrzymywała wspomnianą lampę, druga stała
przy drzwiach, a trzecia krążyła wokół Josha. Chłopak domyślił się, że był to
jeden z oprawców. Wysoki, blondwłosy. Ale nie ten, który pojawiał się na
telebimach.
-Powiedz mi… dlaczego nie jesteś po naszej stronie? – ton
głosu niepokojąco spokojny. Tak stonowany, że aż budzący grozę.
-Nie wasz zasrany interes.
-Proszę… bez takich słów. Widzisz, gdybyś był po naszej
stronie, nie byłoby cię tu.
-Zabraliście mnie tu, żebym przeszedł na waszą stronę? Żeby
mnie przekupić? – Josh starał się być dzielny. Chciał, żeby jego głos brzmiał
na niewzruszony i pogardliwy. Ale mimo wszystko, był drżący.
-Nie, nie… ależ skąd. Szanujemy twoją decyzję. Chciałem
tylko zauważyć, że nie przynosi ci ona korzyści. Ale racją jest, że nie po to
tu cię zabraliśmy. Otóż, swego czasu miał miejsce pewien incydent… kilka
incydentów.
-I twierdzisz, że ja mogę coś wiedzieć?
-Podejrzewam. Może ty, może ktoś zupełnie inny.
Przesłuchujemy każdego z poligonu.
-Każdego? Nas wcale nie jest tak mało, naprawdę zamierzacie
poświęcić tyle czasu na wyjaśnienie, jak to określiłeś, incydentów?
-Jeśli ktoś od początku z nami nie współpracuje, pomijamy
kwestię przesłuchania i przechodzimy do… cóż. Likwidacji.
Joshua przełknął ślinę.
-O jakie incydenty chodzi?
-O, czyli nawet nie wiesz? – rytmiczny krok Nickolasa był
równie stresujący jak jego głos. – Nie tak dawno ucierpiało ośmiu Nephilimów…
trzech z nich zginęło.
-Przecież Nephilimy ciągle giną, w czasie walki z
rebeliantami… - Josh już wiedział, o co chodzi. I nie uśmiechał mu się fakt, że
akurat był jedną z osób, która coś wiedziała. I to całkiem sporo.
-Ale oni nie zginęli w czasie walki. Raczej w niewyjaśnionych
okolicznościach. Równie niewyjaśnione okoliczności dotyczą pięciu pozostałych. Zostali
staranowani przez worki, które… same się unosiły się w powietrzu. Niecodzienne,
prawda?
-Skąd miałbym coś wiedzieć na ten temat? Nie wychodzę
przecież na miasto…
-Sądzisz, że ci uwierzymy? – głos Nicka podniósł się. –
Przecież wiemy, że spacerujecie sobie między poligonem a miastem, jakby nie
było żadnych granic.
-A to już nie nasza wina, że nie potraficie tego upilnować.
-MILCZ, SKURWIELU.
Josh wzdrygnął się. Choć starał się być opanowany, czuł
pojawiające się na czole kropelki potu.
-Jak już mówiłem… to nie jedyny incydent. Kilka dni temu, na
lotnisku doszło do wybuchu. Helikopter eksplodował, zabijając większą grupę
Nephilimów. I według świadków, były tam trzy osoby.
-Zakładacie, że jestem jedną z nich?
-A czy ktoś tak powiedział? – Nickolas odparł z uśmiechem. –
Ty tak twierdzisz. A więc byłeś jedną z nich?
-Nie. – jego głos był drżący, a kłamanie i owijanie w
bawełnę szło mu coraz gorzej.
-Ja twierdzę inaczej. Wybacz, kolego, ale łganie nie idzie
ci najlepiej, widzę że drżysz.
-Każdy by drżał przy takich przesłuchaniu…
-Byłeś jedną z tych osób, tak? Ale podejrzewam, że to nie
ciebie szukamy. W tym waszym trójkąciku jest ktoś niebezpieczny. Dla nas.
-Co, boicie się?
-Raczej jesteśmy niezadowoleni. Zdegustowani. Nie lubimy,
jak takie… robactwo, niszczy coś, co zbudowaliśmy od podstaw.
-Od podstaw? Zbudowaliście? Jesteście jak pasożyty,
rozpanoszyliście się po całej ziemi z tą swoją pożal się Boże rasą i myślicie,
że jesteście panami świata?!
-My tak nie myślimy. My po prostu jesteśmy. A teraz gadaj,
który z was, to ten którego szukamy?
-Nic wam nie powiem.
-Słuchaj, sukinsynu, albo będziesz współpracować, albo
skończysz jak część twoich koleżków-buntowników. Podaj nazwisko.
Milczenie. Zdrada przyjaciela to coś, na co nie mógł sobie
pozwolić.
-No już. Dwa słowa. Imię. Nazwisko. Podasz je nam, a damy ci
spokój.
Konsekwentna cisza.
-I tak go znajdziemy. A jak powiesz nam, co wiesz, ułatwisz
życie sobie i nam.
Milczał nadal.
-W porządku. Wyprowadzić go. Wiecie, co z nim zrobić.
***
Budynek pod adresem, który podał Trentowi Winston, okazał
się być blokiem mieszkalnym. Co było problematyczne, bowiem staruszek podał
tylko numer domu, a o mieszkaniu najwyraźniej zapomniał. Spojrzał na budowlę,
nie była zastraszająco wielka. Kurtis postanowił skrócić sobie czas poszukiwań.
-HALO! JEST TU KTO?! HALO!
Metoda poskutkowała i z okien z kilku bloków, nie tylko tego
spod numeru 53, wyłoniło się kilka ludzkich twarzy.
-Idioto! Nie wrzeszcz tak, chcesz sprowadzić Upadłych?
-Wypierdalaj stąd!
-Jak tu przylecą, to sam sobie z nimi radź!
Usłyszał jeszcze kilka ksyw, jak „Debil”, „Kretyn” czy
„Niedorozwój”.
-Szukam Zipa!
Po chwili niepewności pomachał do niego z jednego z wyższych
pięter czarnoskóry mężczyzna.
-To chyba ja. A widząc, z kim mam do czynienia, to aż mi
przykro, że o mnie chodzi!
-Pod jakim numerem mieszkasz?!
-Ślepy jesteś? 53!
-Chodzi mi o numer mieszkania!
-Co? Na to, pajacu, nie zasłużyłeś!
-Ale jesteś mi potrzebny!
-Skąd w ogóle znasz moje imię? Skąd mnie znasz? Daj mi
spokój, wariacie z absurdalną grzywką!
-Właśnie, wariacie, idź stąd, słychać cię na całej ulicy! –
wtrąciła się kobieta starszej daty.
-Nie wtrącaj się, stara prukwo! Ze mną rozmawia! – cięty
język Zipa zaskoczył Kurtisa. Choć w sumie to był przyjaciel Lary, a zatem
wszystko było możliwe. – Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale ci nie
pomogę, nie wydzieraj się już, bo zaraz tu przylecą te skurwiele i będzie
rozpierdol. A w przeciwieństwie do ciebie, my tego nie chcemy!
-Winston mi powiedział, że możesz mi pomóc!
-Winston? Co za Winston?
Trent zaczął wątpić, że dobrze trafił. Niby facet nazywał
się Zip, ale może staruszek coś pokręcił.
-Winston
Smith, lokaj Lary Croft.
To zagięło czarnoskórego. Błękitnooki nie był pewien, ale wydawało
mu się, że Zip mamrocze coś pod nosem, jakby próbował siebie do czegoś
przekonać.
-Mieszkanie 53. Wchodź szybko.
Blok 53, mieszkanie 53? Jakby Kurtis wiedział, że to będzie
takie proste, nie wydzierałby się na całą ulicę, wyjątkowo irytując nieliczną
grupę jej mieszkańców. W środku bloku, szarego i nędznie wyglądającego,
znajdowały się schody i zepsuta winda. Przeklinając pod nosem, Kurt wdrapał się
na górę, sporymi krokami, omijając po jednym, a nawet po dwa schodki. Drzwi
mieszkania 53 były już otwarte, a zza nich wyglądał, trochę zdegustowany ale
jednocześnie zaintrygowany czarnoskóry. Odziany w biały top i szare, dresowe
spodnie, w milczeniu wpuścił gościa, zamykając za sobą drzwi na wszystkie
zamki, jakie miały. Jeżeli ten gość znał Winstona i Larę, to musiał przybyć w
ważnej sprawie. A do tej Zip wolał, żeby inni się nie wtrącali.
Mieszkanie nie było wielkie, ale też nie małe. Typowa
kawalerka. Tam, gdzie powinien znajdować się salon, była pracownia. Mnóstwo
sprzętu elektronicznego. Jednak oni zmierzyli do kuchni, która pełniła również
funkcję pokoju gościnnego, o czym świadczyła wstawiona tam kanapa i telewizor
na blacie, w rogu. Zip usiadł przy niewielkim stoliku, Trent zajął miejsce na
drugim krześle.
-Winston cię tu przysłał? Jest z nim Lara?
-Tak. I nie. Ale…
-Cholera. Cholera jasna. – Zip złapał się za głowę,
następnie przejechał dłońmi po swoich dość długich dredach. – Nie no, nie
wierzę. Pewnie już po niej. Co ja gadam, na pewno! Na pewno ją załatwili…
-Co? Hej! To jest Lara, ona nie pozwoli się załatwić tak od
razu.
-Kurwa, wiem, że to Lara. Cały czas sobie to powtarzam, ale…
-To nie wiesz, gdzie jest? Winston mówił, że…
-On jest stary! Mówi rzeczy, o których natychmiast zapomina!
Aż dziwię się, że pamiętał mój adres. Ale co mówił?
-Że będziesz wiedział więcej od niego.
-Na pewno wiem więcej od niego, bo to co on wiedział, już
dawno zapomniał. Ale jeśli chodzi o Croftównę… nic nie wiem. Nie odzywała się,
zresztą nie bardzo to sobie wyobrażam. Te cholerne mutanty. Zniszczyły
wszystko. Całe media. Komunikację. Wszystko.
Trent wiedział, o co chodzi, a gorycz ze strony Zipa była
całkowicie zrozumiała, jeśli uwzględnić techniczne centrum założone w jego
salonie. Po rozpętaniu wojny wszelkie środki przekazu i komunikacji zostały
zniwelowane. Internet przestał działać, tak samo połączenia telefoniczne,
telefonia komórkowa. Nie było też już radia ani telewizji. Inaczej Trent
znalazłby Larę dużo szybciej.
-Na pewno nic nie wiesz? Kiedy się z nią ostatni raz
widziałeś? Słuchaj, każda informacja może mi się przydać.
-Bez Internetu nie mam informacji. Jestem bezużyteczny. –
odparł przygnębionym głosem. Jego hackerskie umiejętności były nieprzydatne w
dobie apokalipsy.
-Przestań pierdolić. Mów, kiedy ostatni raz z nią
rozmawiałeś. No cokolwiek.
-Dobra, dobra… czekaj. Ostatni raz z nią rozmawiałem… przed
apokalipsą. Tuż przed.
Byłem w mieszkaniu.
Robiłem właśnie jajecznicę, byłem cholernie głodny. Nagle zadzwonił telefon.
Nie miałem pojęcia, kto może dzwonić o tej porze, ale zostawiając ścinające się
na patelni jajko, odebrałem. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem głos Lary, z góry
zakładając, że może potrzebuje jakiejś pomocy technicznej.
-Zip, uciekaj. Uciekaj
z mieszkania.
-Co? Lara, co do
cholery… twój głos jest jakiś dziwny. Coś się stało?
-Musisz uciekać.
-Ale co się dzieje?
Skąd dzwonisz?
-Z budki telefonicznej.
Zip, słuchaj uważnie. Oni niedługo zaatakują. Są już blisko. A jak zaatakują, nie
będzie już czasu na ucieczkę.
-O czym ty mówisz do
cholery? Brałaś LSD?
-Nie… Zip, Jezu,
przestań żartować. To w żadnym wypadku nie czas na żarty. Jestem w Paryżu, więc
masz jeszcze trochę czasu, żeby się ewakuować…
-Lara, kurwa… nie
wiem, czego się naćpałaś, ale sądzę, że powinnaś zgłosić reklamację do dealera,
bo pierdolisz tak, że aż mnie to przeraża…
-Zip, ja pierdolę, czy
choć raz, jeden jedyny raz, mógłbyś nie żartować? Z dobroci serca informuję cię
uprzejmie, że lada moment będzie apokalipsa. Ja nie żartuję. Muszę kończyć,
zadzwonić jeszcze do Winstona i do…
I wtedy usłyszałem
krzyk w słuchawce, jakieś dziwne, głuche trzaśnięcie, a potem połączenie się
zerwało. Szczerze mówiąc, byłem przerażony. Croft bredziła bez sensu, a to jej
się zdarzało rzadko. Nie, właściwie nie zdarzało się w ogóle. I to przerażenie
w jej głosie… nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Nie u niej. Coś mnie wtedy
podkusiło, żeby włączyć telewizor. Może to ta cisza, która panowała w
mieszkaniu, była taka… przytłaczająca. Odpaliłem TV i miałem akurat nastawiony
kanał BBC. Leciały wiadomości. Cholera jasna, jak to zobaczyłem… atak
niezidentyfikowanych istot. Zupełnie jakby to była inwazja UFO. Zacząłem skakać
po kanałach, wszędzie to samo. Wszędzie o tych cholernych mutantach. Wtedy
jeszcze nie wiedziałem, że to Nephilimy. I jak pomyślałem o tym telefonie od
Croftówny, serce mi prawie stanęło. Ona musiała być jedną z pierwszych, którzy
to widzieli. Była w centrum wydarzeń. Rozmawiała ze mną, a potem ją pewnie
zaatakowali.
Kurtis słuchał z przerażeniem, ale i iskierką nadziei. Z
opowieści przyjaciela Lary wyłapał cenną wskazówkę. Aż się zdziwił, że sam na
to nie wpadł.
-Ale ostatecznie nie wyjechałeś…
-Nie. Apokalipsa to nie jest coś, co mnie zmusi do
przeprowadzki. Zresztą, już nie zdążyłem. Ale jak tak teraz o tym pomyślę… Może
trzeba było jechać. Tam, do Paryża. Ratować ją…
-Zwariowałeś? Dobrze, że zostałeś, a Lara… na pewno sobie
poradziła. Ale mniejsza, ja tam pojadę.
-Może tak, ale… CO? Chcesz tam jechać? Odpierdoliło ci już
totalnie?
-Nie wiem, może się tam ukrywa… a nawet jeśli nie, to mogę
znaleźć tam kolejne wskazówki.
-Może, może… czy ty na pewno jesteś przy zdrowych zmysłach?
Boże święty, wpuściłem do domu psychopatę. Ale nie wyskoczysz do mnie z nożem,
prawda?
-Cóż…
-Cholera jasna!
-Przestań histeryzować jak mała dziewczynka. Nic ci nie
zrobię. Chyba, że mnie zdenerwujesz.
-Tak czy inaczej… jak zamierzasz się dostać aż do Francji?
Przecież, jak na dzisiejsze czasy, to szmat drogi!
-Nie wiem… naprawdę… jakoś udało mi się dostać tu z Ameryki…
więc do Paryża tym bardziej się dostanę.
-Z Ameryki? Kurwa, szacun, stary! Ale to i dość tak daleko.
Swoją drogą, co ci tak na znalezieniu Croftówny zależy?
-Czy to nie oczywiste? Przecież tylko ona jest w stanie nas
wyciągnąć z tego bagna. Nas wszystkich.
-Co? – Zip mimowolnie się zaśmiał. – Panna cycasta pierdoloną heroską*? Dobre sobie. Kolekcjonerka, archeolożka, wrzód na tyłku jak
najbardziej. Ale bohaterka?
-Ten, jak to określiłeś, wrzód na tyłku ratował owe tyłki,
setki tyłków nie raz. Jesteś jej przyjacielem, powinieneś mieć tego świadomość.
-Dobra, powiedzmy, że… moment. Tu nie o to chodzi.
-Co?
-No jasne. To bardzo jasne! Tak jasne jak ciemna jest moja
skóra! Zabujałeś się w niej.
-Co? Ale… skąd ci to…
-To oczywiste, panie… panie… panie
Nie-wyłapałem-twojego-imienia-do-cholery.
-Jestem Kurtis. – naprawdę, już miał dosyć przedstawiania
się, a była to zaledwie trzecia osoba w „karierze”. Zaczął poważnie rozmyślać o
zdobyciu wodoodpornego pisaka i wypisaniu sobie pięknego K U R T I S na swej
białej koszulce.
-No, Kurtis… szukanie miłości życia, kiedy za rogiem czai
się śmierć, to nie najlepszy pomysł.
-Czemu po prostu mi nie uwierzysz, że szukam ją dla dobra
ludzkości, jakkolwiek tandetnie by to nie brzmiało? Przecież ją znasz!
-Znam i nie sądzę, żeby była na tyle zajebista, by ocalić
nas od tej zagłady. Ale jak sobie chcesz. Swoją drogą, nawet wiem, kto może ci
pomóc w tej twojej podróży…
***
Rozglądał się nerwowo po małym pokoiku, co było trudne,
lampa biurkowa utrudniała mu widzenie. Zastanawiał się, czemu świecili mu nią
po oczach. Że niby jak oślepnie to więcej im powie? Chciał zerwać się z miejsca
i uciec, ale wiedział, że to się źle skończy. Że się skończy w ogóle, bowiem
pewnie skróciliby mu życie.
-Wiesz, po co tu jesteś? – przemówił kobiecy głos, na
którego dźwięk Arthur westchnął z ulgą. Jego brzmienie było bowiem kojące.
-Nie bardzo. Może zechcesz mi powiedzieć?
-Nie cwaniakuj. Na pewno wiesz coś o ostatnich incydentach.
Ostatnich incydentach? Jeśli liczyć spektakularny wybuch
helikoptera to tak, z pewnością wiedział.
-Zależy, o jakich incydentach mówimy.
-Niewyjaśnione śmierci Nephilimów, eksplozja helikoptera na
lotnisku… na pewno słyszałeś.
-A tak, coś mi się obiło o uszy… a co ja mam z tym
wspólnego?
Arthur rozsiadł się wygodnie na krześle, rzucając luzackim
spojrzeniem w stronę blondwłosej.
-Być może więcej, niż nam się wydaje.
-Słyszałem o tych zdarzeniach, to tyle…
Kobieta stała przed Arthurem. Pod światło nie widział jej
twarzy.
-Na pewno? Wiesz, że z nami lepiej nie zadzierać.
Przełknął ślinę. Zaczął odczuwać dyskomfort, dziewczyna
stała dość blisko. Nagle, bez uprzedzenia, pochyliła się i chwyciła jego
podbródek, przyciągając do siebie.
-Słuchaj mnie uważnie. Na lotnisku widziano trzech mężczyzn.
Jednego z nich już mamy.
-Josh… - szatyn wyszeptał, co było błędem.
-A więc znasz go… byłeś tym drugim, prawda?
-Tak, ale…
-Czy ty zabiłeś 3 Nephilimów w mieście? A może to ty
wysadziłeś helikopter? Mów natychmiast.
-Nie, ja nie…
-A więc ten trzeci. Gadaj, kto to.
-Nie powiem…
-Jesteś pewien, że nie chcesz współpracować? Twój drugi
przyjaciel jest teraz w dość nieciekawej sytuacji. Chyba nie chciałbyś narażać
go na nieprzyjemności, prawda? – mówiąc to, puściła podbródek Arthura,
uśmiechając się pod nosem, bowiem już czuła, że niedługo pozna odpowiedź.
-Ja?
-Jeśli nam powiesz, kim jest ten trzeci, puścimy was wolno.
Ale jeśli będziesz dalej zgrywał cwaniaka… nie chcesz nawet wiedzieć, co się
stanie.
Czemu stawiali go w takiej sytuacji? Miał wybierać pomiędzy
jednym przyjacielem a drugim? Kuriozalna sytuacja, a w dodatku wymagała
szybkiej decyzji. Ale wiedział już, jak to rozwiązać. Choć wiedział też, że
będzie tego żałował do końca życia.
-Kurtis. Kurtis Trent.
-Grzeczny chłopiec. Opowiedz mi, co jeszcze wiesz.
***
-Dzięki za wszystko. Za wyżywienie, za to, że w końcu mogłem
zobaczyć się z prysznicem. I za tą broń.
-Tak, stare, dobre Desert Eagle. Przyda ci się.
-Więc Dante Leydon**, tak?
-Tak, ale miej na uwadze, że ten adres, który ci podałem,
może być już nieaktualny. A wtedy, wiesz… radź sobie sam.
-Wiem. Ale jeszcze raz, dzięki.
-Dobra… to trzymaj się, stary. Gdybyś znalazł Larę, w co
wątpię, to… no cóż… daj znać. Wyślij mi list gołębiem pocztowym czy coś.
Pożegnali się uściskiem dłoni. Trenta czekała dalsza podróż.
Tym razem do, jak to wielu określało, miasta zakochanych. Do jego starego
mieszkania. To tam widział się z Croft po raz ostatni. I kiedy Zip opowiedział
mu tą historię, stało się to bardziej niż oczywiste, że Kurtis po prostu musi
odwiedzić to miejsce. Zarówno dla wskazówek jak i z czystego sentymentu. Co
więcej, wreszcie miał możliwość przedostania się nad wodą, a nie przez nią.
Wstręt do niej o dziwo jeszcze mu nie minął.
***
Stał przy panoramicznym oknie, obserwując widok zniszczonego
miasta, a w tle poligonu. Było to jedno z zajęć, które nigdy mu się nie
nudziło. Oczekiwał na przybycie swego rodzeństwa. Na jakieś wieści. Serce
zabiło mu mocniej, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych na oścież drzwi. Odwrócił
się na pięcie.
-I co? Wiecie już? Mówcie.
-Mamy dobre i złe wieści.
Stracił entuzjazm.
-Mogłem się tego spodziewać. Zacznij od dobrej. – odparł,
odmachującym gestem ręki, jakby mu już nie zależało na tym, co usłyszy.
-Wiemy, jak nazywa się ten…
-Skurwiel bez honoru, tak mówił Gregory. Więc?
-Kurtis Trent.
-Kojarzę to nazwisko… a ta zła wiadomość?
-Nie ma go w mieście.
Rufus był zbity z tropu. Jak to nie ma w mieście?
-W sensie… jest na poligonie, tak?
-Nie do końca… - wtrącił Nickolas. – Ten facet, Arthur…
zeznał, że Kurtis uciekł.
-Uciekł? Co to do cholery znaczy?
-Wydostał się z miasta. Być może nie ma go nawet… - Mildred
zawahała się, widząc narastającą u brata wściekłość. - …nawet w kraju.
-Ale spokojnie. – zaczął Nick. – To chyba dobrze dla nas,
prawda? Skoro uciekł, to już nie będzie nam bruździł.
Blondwłosy zaczął głęboko oddychać. Spoglądając to na brata,
to na siostrę, próbował zebrać myśli. Ten cały Kurtis uciekł. Z jednej strony
to dobrze, Nickolas miał trochę racji w tym, co przed chwilą stwierdził. Ale
trzeba się było zastanowić, dlaczego ten facet uciekł. Jak mu się to w ogóle
udało. I to nazwisko. Kurtis Trent. Kiedyś je chyba słyszał.
-Chwila… chwileczkę. – przyłożył palec wskazujący do skroni,
na znak, że w tej chwili intensywnie myśli. Mildred i Nick spojrzeli po sobie.
– Czy ten Trent to nie był przypadkiem pomocnik…
-Cholera. – odparł wysoki blondyn, Mildred mu zawtórowała.
Wszyscy troje zorientowali się, kim jest poszukiwany osobnik i że nie mają z
byle kim do czynienia.
-Nie jest dobrze. On coś kombinuje. Trzeba go znaleźć…
Mildred, przyprowadź mi tego Arthura… nie wypuściliście go z powrotem do
poligonu, prawda?
-Nie, teraz jest po naszej stronie.
-Doskonale.
*W oryginale było "heroiną", co miało być spolszczeniem angielskiego "heroine" (bohaterka), ale Lilka zwróciła mi uwagę, że to słowo ma po polsku własne znaczenie, i w żadnym wypadku nie jest to "bohaterka" ;) Z kolei "heroskę" można uznać za neologizm stworzony przez Zipa.
**Dante Leydon - bohater z opowiadań Lilki11, Double Fate i Heavenly Legend
**Dante Leydon - bohater z opowiadań Lilki11, Double Fate i Heavenly Legend
Na pewno to Ty napisałaś ten rozdział, Mustelko?;) Zupełnie jak nie Twój!;) Tak dużo dialogów, aż mi się gęba cieszy, bo je uwielbiam, ale zazwyczaj miałaś dużo opisów... wydawało mi się, że o wiele więcej niż samych dialogów. Ale ten rozdział? Dla mnie bomba! Kocham dialogi! ;*
OdpowiedzUsuńA tak w ogóle to co to za strajk, że jest on w rzeczy samej taki krótki? Albo mi się wydaje, ale jakoś naprawdę szybko mi zleciał... I czemu do jasnej cholerki nikt tego jeszcze nie skomentował? Już trzy dni widnieje tu ten rozdział, a tu taka cisza? Wkurzył mnie napis "brak komentarzy". :(
Cóz, mam zaszczyt być pierwszą, ha, ha! ;) Naprawdę zupełnie Cię nie poznaje w tym rozdziale, Mustelko, jakby go całkiem inna osoba pisała! Ale jest świetny, chyba dotychczas mój ulubiony! Śmiałam się w głos przy niektórych tekstach, np. "Zamknij się ty stara prukwo" albo "Brałaś LSD?" ;)
Za to przesłuchania mają nie gorsze od gestapo, hehe, współczuje kolegom Trenta, ale cieszę się, że nawiązałaś do nich, bo byłam ciekawa co u nich.;)
Zip zwątpił w Larę, oj, nieładnie, Arthur się wypaplał... coraz lepiej. xD Ale Arthura nie winię, nie miał wyboru, a poza tym mogą sobie szukać Kurtisa do usranej wiosny, dawno jest daleko od nich. ;)
Bardzo mi się podobało, wszystko, nie mam ani jednego "ale", mam nadzieję, że dalej też będzie tak fajnie! ;)
Pozdrawiam, buziaki! ;)
Lilka się z Mustelką na role zamieniła. U mnie zawsze bida z opisami, za to dialogów za dużo, ostatnio mam na odwrót, to Asia też ^^
OdpowiedzUsuńWłaśnie, czytając komentarz Pati-Ann, to w ogóle mi się przypomniało, że od początku już miałam ci zwracać uwagę na długość. No weeeź... zaraz zaczynam, a tu kończę. I ty się dziwisz, że czytam rozdziały po kilka razy?! To bezczelność! Moje są tak długie, że czytelnik czyta je raz i ma dosyć! A Twoje można czytać w kółko, bo są takie króciutkie i wciągające... jakbyś je faktycznie wydłużyła o kilka akapitów, nic by się nie stało złego :D
dobra, to teraz trochę nawiązań do tekstu, żeby było, że naprawdę czytałam :P - Zip w twoim wykonaniu to mistrzostwo i ty to wiesz, to w sumie nie muszę o nim pisać. Wychwalam go (ciebie mówiącego za niego) od niepamiętnych czasów, i potrafi mnie rozśmieszyć (z każdym rozdziałem, twórczością, fragmentem, gdzie jest) coraz mocniej. A w sumie nie od niepamiętnych czasów tylko od czasów Buritto w TNS.
Pati-Ann napisała że się nie dziwi, to ja napiszę, że właśnie się dziwię, tacy kumple byli, a tak się wypaplać... niedobrze. Co z tego, że Kurt jest daleko, jak wszyscy wiedzą, że on polazł do Lary, skoro wszystkim chwalił się gazetą na prawo i lewo? (w sumie nie chwalił się w ogóle, ale gadka była o tym często, a kumple ślepi i głusi nie byli). A każdy wie, gdzie Lara mieszka/ła! Będą za nim łazić do usranej jego śmierci teraz przez Arthura.
Dobra, nie wytrzymam. Wracam do Zipa. Faktycznie, najelpszym tekstem był ten o prukwie. Może dlatego, że to słowo jest takie takie... pasujące do jego wypowiedzi, ja nie wiem, ja tak nie umiem dobierać. Cięte riposty, poczucie humoru w wypowiedziach... Mi nawet takie słowa, takie teksty do głowy nie przychodzą. I zazdroszczę trochę ci tego Zipa, mój w sumie czasami też bywał śmieszny, ale brawury nigdy nie było, a u ciebie szał na sali. W ogóle opowiadanie o samym Zipie nie byłoby złe (albo kolejna część naboi z okazji przeniesienia ich na blogspot, może cooo?) :D
Jak już opiszesz gdzieś tego Leydona, to daj mi znać jak wygląda, to wsadzę to do opisu bohaterów na HL i DF :D Ja go sobie wyobrażałam jako bruneta, szczupłego takiego jakiegoś... pilocika... no nie wiem xD wymyślisz coś. Byleby nie był rudy i wszystko będzie okej :D
Czytając Twoje rozdziały po prostu to jest magia, tyle powiem. To jest coś tak niepowtarzalnego... spróbuj tylko nie opublikować ósemki szybko, to nie wiem co ci zrobię. Chyba zablokuję na gg i tak się to skończy. Tak, to jest groźba.
Komentarz dłuższy mi wyszedł niż ten twój rozdział pewnie :D To następnym razem tak z dziesięć akapitów więcej i będzie wporzo.
I pozdrów Zipa!
;D
buziaki!
Asiu, ten rozdział w połączeniu z tą muzyką to jest coś! Wspólnie tworzą znakomity nastrój z dreszczykiem grozy. Odczuwałam klimat tego rozdziału dosłownie, jakby tuż za moim oknem rozgrywały się wydarzenia z niego.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Kurtisa. Podziwiam go za jego wytrwałość i upór w dążeniu do celu. Ja na jego miejscu bałabym się chociażby sprzeciwić się Nephilimom, a co dopiero zwiać z USA do Anglii! Już wiem, za co go tak kocham. I cieszę się bardzo, że w końcu przestawiłaś go jako bohatera, a nie dupka :D.
W ogóle muszę ci napisać, że z pomysłem na fabułę (ogólnie opowiadania) trafiłaś w dziesiątkę. Nie dość, że tak dobrze ją obmyśliłaś, to jeszcze świetnie na każdym kroku ukazujesz, jak ludzie zachowują się w obliczu strachu- są egoistami,myślą tylko o tym żeby ratować swoją dupę. To przerażające, że bohaterzy w takich sytuacjach są zawsze pozostawieni sami sobie. Twoje opowiadanie - jak już wspominałam- świetnie oddaje swój nastrój.
Jak zwykle też dodałaś element humorystyczny- gadki Zipa. Pierwsza klasa! Szkoda tylko, że tak w Larę wątpi. Powinna się o tym dowiedzieć i nakopać mu do dupy <3.
A jeszcze a propo Lary, to niech ją Kurt w końcu znajdzie, bo już zaczynam się bać, że jej na prawdę się coś stało :C! Także czekam na następny rozdział ze zniecierpliwieniem, żebyś więcej o Croftównie napisała <3.