3 lipca 2012

Rozdział 7. - Przyjaciel i zdrajca


Muzyka do fragmentów z przesłuchaniami: The Longest Journey - Gordon Halloway


Rozdział 7. – Przyjaciel i zdrajca

Krzesło, na którym siedział Joshua, było wyjątkowo niewygodne. Światło lampki biurkowej kierowane prosto w jego oczy dezorientowało go i stresowało. Pomieszczenie było dość małe, odezwał się w nim zakorzeniony głęboko w głowie klaustrofobiczny lęk. W pokoju oprócz niego obecne były trzy osoby – jedna przytrzymywała wspomnianą lampę, druga stała przy drzwiach, a trzecia krążyła wokół Josha. Chłopak domyślił się, że był to jeden z oprawców. Wysoki, blondwłosy. Ale nie ten, który pojawiał się na telebimach.
-Powiedz mi… dlaczego nie jesteś po naszej stronie? – ton głosu niepokojąco spokojny. Tak stonowany, że aż budzący grozę.
-Nie wasz zasrany interes.
-Proszę… bez takich słów. Widzisz, gdybyś był po naszej stronie, nie byłoby cię tu.
-Zabraliście mnie tu, żebym przeszedł na waszą stronę? Żeby mnie przekupić? – Josh starał się być dzielny. Chciał, żeby jego głos brzmiał na niewzruszony i pogardliwy. Ale mimo wszystko, był drżący.
-Nie, nie… ależ skąd. Szanujemy twoją decyzję. Chciałem tylko zauważyć, że nie przynosi ci ona korzyści. Ale racją jest, że nie po to tu cię zabraliśmy. Otóż, swego czasu miał miejsce pewien incydent… kilka incydentów.
-I twierdzisz, że ja mogę coś wiedzieć?
-Podejrzewam. Może ty, może ktoś zupełnie inny. Przesłuchujemy każdego z poligonu.
-Każdego? Nas wcale nie jest tak mało, naprawdę zamierzacie poświęcić tyle czasu na wyjaśnienie, jak to określiłeś, incydentów?
-Jeśli ktoś od początku z nami nie współpracuje, pomijamy kwestię przesłuchania i przechodzimy do… cóż. Likwidacji.
Joshua przełknął ślinę.
-O jakie incydenty chodzi?
-O, czyli nawet nie wiesz? – rytmiczny krok Nickolasa był równie stresujący jak jego głos. – Nie tak dawno ucierpiało ośmiu Nephilimów… trzech z nich zginęło.
-Przecież Nephilimy ciągle giną, w czasie walki z rebeliantami… - Josh już wiedział, o co chodzi. I nie uśmiechał mu się fakt, że akurat był jedną z osób, która coś wiedziała. I to całkiem sporo.
-Ale oni nie zginęli w czasie walki. Raczej w niewyjaśnionych okolicznościach. Równie niewyjaśnione okoliczności dotyczą pięciu pozostałych. Zostali staranowani przez worki, które… same się unosiły się w powietrzu. Niecodzienne, prawda?
-Skąd miałbym coś wiedzieć na ten temat? Nie wychodzę przecież na miasto…
-Sądzisz, że ci uwierzymy? – głos Nicka podniósł się. – Przecież wiemy, że spacerujecie sobie między poligonem a miastem, jakby nie było żadnych granic.
-A to już nie nasza wina, że nie potraficie tego upilnować.
-MILCZ, SKURWIELU.
Josh wzdrygnął się. Choć starał się być opanowany, czuł pojawiające się na czole kropelki potu.
-Jak już mówiłem… to nie jedyny incydent. Kilka dni temu, na lotnisku doszło do wybuchu. Helikopter eksplodował, zabijając większą grupę Nephilimów. I według świadków, były tam trzy osoby.
-Zakładacie, że jestem jedną z nich?
-A czy ktoś tak powiedział? – Nickolas odparł z uśmiechem. – Ty tak twierdzisz. A więc byłeś jedną z nich?
-Nie. – jego głos był drżący, a kłamanie i owijanie w bawełnę szło mu coraz gorzej.
-Ja twierdzę inaczej. Wybacz, kolego, ale łganie nie idzie ci najlepiej, widzę że drżysz.
-Każdy by drżał przy takich przesłuchaniu…
-Byłeś jedną z tych osób, tak? Ale podejrzewam, że to nie ciebie szukamy. W tym waszym trójkąciku jest ktoś niebezpieczny. Dla nas.
-Co, boicie się?
-Raczej jesteśmy niezadowoleni. Zdegustowani. Nie lubimy, jak takie… robactwo, niszczy coś, co zbudowaliśmy od podstaw.
-Od podstaw? Zbudowaliście? Jesteście jak pasożyty, rozpanoszyliście się po całej ziemi z tą swoją pożal się Boże rasą i myślicie, że jesteście panami świata?!
-My tak nie myślimy. My po prostu jesteśmy. A teraz gadaj, który z was, to ten którego szukamy?
-Nic wam nie powiem.
-Słuchaj, sukinsynu, albo będziesz współpracować, albo skończysz jak część twoich koleżków-buntowników. Podaj nazwisko.
Milczenie. Zdrada przyjaciela to coś, na co nie mógł sobie pozwolić.
-No już. Dwa słowa. Imię. Nazwisko. Podasz je nam, a damy ci spokój.
Konsekwentna cisza.
-I tak go znajdziemy. A jak powiesz nam, co wiesz, ułatwisz życie sobie i nam.
Milczał nadal.
-W porządku. Wyprowadzić go. Wiecie, co z nim zrobić.

***

Budynek pod adresem, który podał Trentowi Winston, okazał się być blokiem mieszkalnym. Co było problematyczne, bowiem staruszek podał tylko numer domu, a o mieszkaniu najwyraźniej zapomniał. Spojrzał na budowlę, nie była zastraszająco wielka. Kurtis postanowił skrócić sobie czas poszukiwań.
-HALO! JEST TU KTO?! HALO!
Metoda poskutkowała i z okien z kilku bloków, nie tylko tego spod numeru 53, wyłoniło się kilka ludzkich twarzy.
-Idioto! Nie wrzeszcz tak, chcesz sprowadzić Upadłych?
-Wypierdalaj stąd!
-Jak tu przylecą, to sam sobie z nimi radź!
Usłyszał jeszcze kilka ksyw, jak „Debil”, „Kretyn” czy „Niedorozwój”.
-Szukam Zipa!
Po chwili niepewności pomachał do niego z jednego z wyższych pięter czarnoskóry mężczyzna.
-To chyba ja. A widząc, z kim mam do czynienia, to aż mi przykro, że o mnie chodzi!
-Pod jakim numerem mieszkasz?!
-Ślepy jesteś? 53!
-Chodzi mi o numer mieszkania!
-Co? Na to, pajacu, nie zasłużyłeś!
-Ale jesteś mi potrzebny!
-Skąd w ogóle znasz moje imię? Skąd mnie znasz? Daj mi spokój, wariacie z absurdalną grzywką!
-Właśnie, wariacie, idź stąd, słychać cię na całej ulicy! – wtrąciła się kobieta starszej daty.
-Nie wtrącaj się, stara prukwo! Ze mną rozmawia! – cięty język Zipa zaskoczył Kurtisa. Choć w sumie to był przyjaciel Lary, a zatem wszystko było możliwe. – Słuchaj, nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale ci nie pomogę, nie wydzieraj się już, bo zaraz tu przylecą te skurwiele i będzie rozpierdol. A w przeciwieństwie do ciebie, my tego nie chcemy!
-Winston mi powiedział, że możesz mi pomóc!
-Winston? Co za Winston?
Trent zaczął wątpić, że dobrze trafił. Niby facet nazywał się Zip, ale może staruszek coś pokręcił.
-Winston Smith, lokaj Lary Croft.
To zagięło czarnoskórego. Błękitnooki nie był pewien, ale wydawało mu się, że Zip mamrocze coś pod nosem, jakby próbował siebie do czegoś przekonać.
-Mieszkanie 53. Wchodź szybko.
Blok 53, mieszkanie 53? Jakby Kurtis wiedział, że to będzie takie proste, nie wydzierałby się na całą ulicę, wyjątkowo irytując nieliczną grupę jej mieszkańców. W środku bloku, szarego i nędznie wyglądającego, znajdowały się schody i zepsuta winda. Przeklinając pod nosem, Kurt wdrapał się na górę, sporymi krokami, omijając po jednym, a nawet po dwa schodki. Drzwi mieszkania 53 były już otwarte, a zza nich wyglądał, trochę zdegustowany ale jednocześnie zaintrygowany czarnoskóry. Odziany w biały top i szare, dresowe spodnie, w milczeniu wpuścił gościa, zamykając za sobą drzwi na wszystkie zamki, jakie miały. Jeżeli ten gość znał Winstona i Larę, to musiał przybyć w ważnej sprawie. A do tej Zip wolał, żeby inni się nie wtrącali.
Mieszkanie nie było wielkie, ale też nie małe. Typowa kawalerka. Tam, gdzie powinien znajdować się salon, była pracownia. Mnóstwo sprzętu elektronicznego. Jednak oni zmierzyli do kuchni, która pełniła również funkcję pokoju gościnnego, o czym świadczyła wstawiona tam kanapa i telewizor na blacie, w rogu. Zip usiadł przy niewielkim stoliku, Trent zajął miejsce na drugim krześle.
-Winston cię tu przysłał? Jest z nim Lara?
-Tak. I nie. Ale…
-Cholera. Cholera jasna. – Zip złapał się za głowę, następnie przejechał dłońmi po swoich dość długich dredach. – Nie no, nie wierzę. Pewnie już po niej. Co ja gadam, na pewno! Na pewno ją załatwili…
-Co? Hej! To jest Lara, ona nie pozwoli się załatwić tak od razu.
-Kurwa, wiem, że to Lara. Cały czas sobie to powtarzam, ale…
-To nie wiesz, gdzie jest? Winston mówił, że…
-On jest stary! Mówi rzeczy, o których natychmiast zapomina! Aż dziwię się, że pamiętał mój adres. Ale co mówił?
-Że będziesz wiedział więcej od niego.
-Na pewno wiem więcej od niego, bo to co on wiedział, już dawno zapomniał. Ale jeśli chodzi o Croftównę… nic nie wiem. Nie odzywała się, zresztą nie bardzo to sobie wyobrażam. Te cholerne mutanty. Zniszczyły wszystko. Całe media. Komunikację. Wszystko.
Trent wiedział, o co chodzi, a gorycz ze strony Zipa była całkowicie zrozumiała, jeśli uwzględnić techniczne centrum założone w jego salonie. Po rozpętaniu wojny wszelkie środki przekazu i komunikacji zostały zniwelowane. Internet przestał działać, tak samo połączenia telefoniczne, telefonia komórkowa. Nie było też już radia ani telewizji. Inaczej Trent znalazłby Larę dużo szybciej.
-Na pewno nic nie wiesz? Kiedy się z nią ostatni raz widziałeś? Słuchaj, każda informacja może mi się przydać.
-Bez Internetu nie mam informacji. Jestem bezużyteczny. – odparł przygnębionym głosem. Jego hackerskie umiejętności były nieprzydatne w dobie apokalipsy.
-Przestań pierdolić. Mów, kiedy ostatni raz z nią rozmawiałeś. No cokolwiek.
-Dobra, dobra… czekaj. Ostatni raz z nią rozmawiałem… przed apokalipsą. Tuż przed.

Byłem w mieszkaniu. Robiłem właśnie jajecznicę, byłem cholernie głodny. Nagle zadzwonił telefon. Nie miałem pojęcia, kto może dzwonić o tej porze, ale zostawiając ścinające się na patelni jajko, odebrałem. Ku mojemu zaskoczeniu usłyszałem głos Lary, z góry zakładając, że może potrzebuje jakiejś pomocy technicznej.
-Zip, uciekaj. Uciekaj z mieszkania.
-Co? Lara, co do cholery… twój głos jest jakiś dziwny. Coś się stało?
-Musisz uciekać.
-Ale co się dzieje? Skąd dzwonisz?
-Z budki telefonicznej. Zip, słuchaj uważnie. Oni niedługo zaatakują. Są już blisko. A jak zaatakują, nie będzie już czasu na ucieczkę.
-O czym ty mówisz do cholery? Brałaś LSD?
-Nie… Zip, Jezu, przestań żartować. To w żadnym wypadku nie czas na żarty. Jestem w Paryżu, więc masz jeszcze trochę czasu, żeby się ewakuować…
-Lara, kurwa… nie wiem, czego się naćpałaś, ale sądzę, że powinnaś zgłosić reklamację do dealera, bo pierdolisz tak, że aż mnie to przeraża…
-Zip, ja pierdolę, czy choć raz, jeden jedyny raz, mógłbyś nie żartować? Z dobroci serca informuję cię uprzejmie, że lada moment będzie apokalipsa. Ja nie żartuję. Muszę kończyć, zadzwonić jeszcze do Winstona i do…
I wtedy usłyszałem krzyk w słuchawce, jakieś dziwne, głuche trzaśnięcie, a potem połączenie się zerwało. Szczerze mówiąc, byłem przerażony. Croft bredziła bez sensu, a to jej się zdarzało rzadko. Nie, właściwie nie zdarzało się w ogóle. I to przerażenie w jej głosie… nigdy czegoś takiego nie słyszałem. Nie u niej. Coś mnie wtedy podkusiło, żeby włączyć telewizor. Może to ta cisza, która panowała w mieszkaniu, była taka… przytłaczająca. Odpaliłem TV i miałem akurat nastawiony kanał BBC. Leciały wiadomości. Cholera jasna, jak to zobaczyłem… atak niezidentyfikowanych istot. Zupełnie jakby to była inwazja UFO. Zacząłem skakać po kanałach, wszędzie to samo. Wszędzie o tych cholernych mutantach. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to Nephilimy. I jak pomyślałem o tym telefonie od Croftówny, serce mi prawie stanęło. Ona musiała być jedną z pierwszych, którzy to widzieli. Była w centrum wydarzeń. Rozmawiała ze mną, a potem ją pewnie zaatakowali.

Kurtis słuchał z przerażeniem, ale i iskierką nadziei. Z opowieści przyjaciela Lary wyłapał cenną wskazówkę. Aż się zdziwił, że sam na to nie wpadł.
-Ale ostatecznie nie wyjechałeś…
-Nie. Apokalipsa to nie jest coś, co mnie zmusi do przeprowadzki. Zresztą, już nie zdążyłem. Ale jak tak teraz o tym pomyślę… Może trzeba było jechać. Tam, do Paryża. Ratować ją…
-Zwariowałeś? Dobrze, że zostałeś, a Lara… na pewno sobie poradziła. Ale mniejsza, ja tam pojadę.
-Może tak, ale… CO? Chcesz tam jechać? Odpierdoliło ci już totalnie?
-Nie wiem, może się tam ukrywa… a nawet jeśli nie, to mogę znaleźć tam kolejne wskazówki.
-Może, może… czy ty na pewno jesteś przy zdrowych zmysłach? Boże święty, wpuściłem do domu psychopatę. Ale nie wyskoczysz do mnie z nożem, prawda?
-Cóż…
-Cholera jasna!
-Przestań histeryzować jak mała dziewczynka. Nic ci nie zrobię. Chyba, że mnie zdenerwujesz.
-Tak czy inaczej… jak zamierzasz się dostać aż do Francji? Przecież, jak na dzisiejsze czasy, to szmat drogi!
-Nie wiem… naprawdę… jakoś udało mi się dostać tu z Ameryki… więc do Paryża tym bardziej się dostanę.
-Z Ameryki? Kurwa, szacun, stary! Ale to i dość tak daleko. Swoją drogą, co ci tak na znalezieniu Croftówny zależy?
-Czy to nie oczywiste? Przecież tylko ona jest w stanie nas wyciągnąć z tego bagna. Nas wszystkich.
-Co? – Zip mimowolnie się zaśmiał. – Panna cycasta pierdoloną heroską*? Dobre sobie. Kolekcjonerka, archeolożka, wrzód na tyłku jak najbardziej. Ale bohaterka?
-Ten, jak to określiłeś, wrzód na tyłku ratował owe tyłki, setki tyłków nie raz. Jesteś jej przyjacielem, powinieneś mieć tego świadomość.
-Dobra, powiedzmy, że… moment. Tu nie o to chodzi.
-Co?
-No jasne. To bardzo jasne! Tak jasne jak ciemna jest moja skóra! Zabujałeś się w niej.
-Co? Ale… skąd ci to…
-To oczywiste, panie… panie… panie Nie-wyłapałem-twojego-imienia-do-cholery.
-Jestem Kurtis. – naprawdę, już miał dosyć przedstawiania się, a była to zaledwie trzecia osoba w „karierze”. Zaczął poważnie rozmyślać o zdobyciu wodoodpornego pisaka i wypisaniu sobie pięknego K U R T I S na swej białej koszulce.
-No, Kurtis… szukanie miłości życia, kiedy za rogiem czai się śmierć, to nie najlepszy pomysł.
-Czemu po prostu mi nie uwierzysz, że szukam ją dla dobra ludzkości, jakkolwiek tandetnie by to nie brzmiało? Przecież ją znasz!
-Znam i nie sądzę, żeby była na tyle zajebista, by ocalić nas od tej zagłady. Ale jak sobie chcesz. Swoją drogą, nawet wiem, kto może ci pomóc w tej twojej podróży…

***

Rozglądał się nerwowo po małym pokoiku, co było trudne, lampa biurkowa utrudniała mu widzenie. Zastanawiał się, czemu świecili mu nią po oczach. Że niby jak oślepnie to więcej im powie? Chciał zerwać się z miejsca i uciec, ale wiedział, że to się źle skończy. Że się skończy w ogóle, bowiem pewnie skróciliby mu życie.
-Wiesz, po co tu jesteś? – przemówił kobiecy głos, na którego dźwięk Arthur westchnął z ulgą. Jego brzmienie było bowiem kojące.
-Nie bardzo. Może zechcesz mi powiedzieć?
-Nie cwaniakuj. Na pewno wiesz coś o ostatnich incydentach.
Ostatnich incydentach? Jeśli liczyć spektakularny wybuch helikoptera to tak, z pewnością wiedział.
-Zależy, o jakich incydentach mówimy.
-Niewyjaśnione śmierci Nephilimów, eksplozja helikoptera na lotnisku… na pewno słyszałeś.
-A tak, coś mi się obiło o uszy… a co ja mam z tym wspólnego?
Arthur rozsiadł się wygodnie na krześle, rzucając luzackim spojrzeniem w stronę blondwłosej.
-Być może więcej, niż nam się wydaje.
-Słyszałem o tych zdarzeniach, to tyle…
Kobieta stała przed Arthurem. Pod światło nie widział jej twarzy.
-Na pewno? Wiesz, że z nami lepiej nie zadzierać.
Przełknął ślinę. Zaczął odczuwać dyskomfort, dziewczyna stała dość blisko. Nagle, bez uprzedzenia, pochyliła się i chwyciła jego podbródek, przyciągając do siebie.
-Słuchaj mnie uważnie. Na lotnisku widziano trzech mężczyzn. Jednego z nich już mamy.
-Josh… - szatyn wyszeptał, co było błędem.
-A więc znasz go… byłeś tym drugim, prawda?
-Tak, ale…
-Czy ty zabiłeś 3 Nephilimów w mieście? A może to ty wysadziłeś helikopter? Mów natychmiast.
-Nie, ja nie…
-A więc ten trzeci. Gadaj, kto to.
-Nie powiem…
-Jesteś pewien, że nie chcesz współpracować? Twój drugi przyjaciel jest teraz w dość nieciekawej sytuacji. Chyba nie chciałbyś narażać go na nieprzyjemności, prawda? – mówiąc to, puściła podbródek Arthura, uśmiechając się pod nosem, bowiem już czuła, że niedługo pozna odpowiedź.
-Ja?
-Jeśli nam powiesz, kim jest ten trzeci, puścimy was wolno. Ale jeśli będziesz dalej zgrywał cwaniaka… nie chcesz nawet wiedzieć, co się stanie.
Czemu stawiali go w takiej sytuacji? Miał wybierać pomiędzy jednym przyjacielem a drugim? Kuriozalna sytuacja, a w dodatku wymagała szybkiej decyzji. Ale wiedział już, jak to rozwiązać. Choć wiedział też, że będzie tego żałował do końca życia.
-Kurtis. Kurtis Trent.
-Grzeczny chłopiec. Opowiedz mi, co jeszcze wiesz.

***

-Dzięki za wszystko. Za wyżywienie, za to, że w końcu mogłem zobaczyć się z prysznicem. I za tą broń.
-Tak, stare, dobre Desert Eagle. Przyda ci się.
-Więc Dante Leydon**, tak?
-Tak, ale miej na uwadze, że ten adres, który ci podałem, może być już nieaktualny. A wtedy, wiesz… radź sobie sam.
-Wiem. Ale jeszcze raz, dzięki.
-Dobra… to trzymaj się, stary. Gdybyś znalazł Larę, w co wątpię, to… no cóż… daj znać. Wyślij mi list gołębiem pocztowym czy coś.
Pożegnali się uściskiem dłoni. Trenta czekała dalsza podróż. Tym razem do, jak to wielu określało, miasta zakochanych. Do jego starego mieszkania. To tam widział się z Croft po raz ostatni. I kiedy Zip opowiedział mu tą historię, stało się to bardziej niż oczywiste, że Kurtis po prostu musi odwiedzić to miejsce. Zarówno dla wskazówek jak i z czystego sentymentu. Co więcej, wreszcie miał możliwość przedostania się nad wodą, a nie przez nią. Wstręt do niej o dziwo jeszcze mu nie minął.

***

Stał przy panoramicznym oknie, obserwując widok zniszczonego miasta, a w tle poligonu. Było to jedno z zajęć, które nigdy mu się nie nudziło. Oczekiwał na przybycie swego rodzeństwa. Na jakieś wieści. Serce zabiło mu mocniej, kiedy usłyszał dźwięk otwieranych na oścież drzwi. Odwrócił się na pięcie.
-I co? Wiecie już? Mówcie.
-Mamy dobre i złe wieści.
Stracił entuzjazm.
-Mogłem się tego spodziewać. Zacznij od dobrej. – odparł, odmachującym gestem ręki, jakby mu już nie zależało na tym, co usłyszy.
-Wiemy, jak nazywa się ten…
-Skurwiel bez honoru, tak mówił Gregory. Więc?
-Kurtis Trent.
-Kojarzę to nazwisko… a ta zła wiadomość?
-Nie ma go w mieście.
Rufus był zbity z tropu. Jak to nie ma w mieście?
-W sensie… jest na poligonie, tak?
-Nie do końca… - wtrącił Nickolas. – Ten facet, Arthur… zeznał, że Kurtis uciekł.
-Uciekł? Co to do cholery znaczy?
-Wydostał się z miasta. Być może nie ma go nawet… - Mildred zawahała się, widząc narastającą u brata wściekłość. - …nawet w kraju.
-Ale spokojnie. – zaczął Nick. – To chyba dobrze dla nas, prawda? Skoro uciekł, to już nie będzie nam bruździł.
Blondwłosy zaczął głęboko oddychać. Spoglądając to na brata, to na siostrę, próbował zebrać myśli. Ten cały Kurtis uciekł. Z jednej strony to dobrze, Nickolas miał trochę racji w tym, co przed chwilą stwierdził. Ale trzeba się było zastanowić, dlaczego ten facet uciekł. Jak mu się to w ogóle udało. I to nazwisko. Kurtis Trent. Kiedyś je chyba słyszał.
-Chwila… chwileczkę. – przyłożył palec wskazujący do skroni, na znak, że w tej chwili intensywnie myśli. Mildred i Nick spojrzeli po sobie. – Czy ten Trent to nie był przypadkiem pomocnik…
-Cholera. – odparł wysoki blondyn, Mildred mu zawtórowała. Wszyscy troje zorientowali się, kim jest poszukiwany osobnik i że nie mają z byle kim do czynienia.
-Nie jest dobrze. On coś kombinuje. Trzeba go znaleźć… Mildred, przyprowadź mi tego Arthura… nie wypuściliście go z powrotem do poligonu, prawda?
-Nie, teraz jest po naszej stronie.
-Doskonale.

*W oryginale było "heroiną", co miało być spolszczeniem angielskiego "heroine" (bohaterka), ale Lilka zwróciła mi uwagę, że to słowo ma po polsku własne znaczenie, i w żadnym wypadku nie jest to "bohaterka" ;) Z kolei "heroskę" można uznać za neologizm stworzony przez Zipa.
**Dante Leydon - bohater z opowiadań Lilki11, Double Fate i Heavenly Legend 

3 komentarze:

  1. Na pewno to Ty napisałaś ten rozdział, Mustelko?;) Zupełnie jak nie Twój!;) Tak dużo dialogów, aż mi się gęba cieszy, bo je uwielbiam, ale zazwyczaj miałaś dużo opisów... wydawało mi się, że o wiele więcej niż samych dialogów. Ale ten rozdział? Dla mnie bomba! Kocham dialogi! ;*
    A tak w ogóle to co to za strajk, że jest on w rzeczy samej taki krótki? Albo mi się wydaje, ale jakoś naprawdę szybko mi zleciał... I czemu do jasnej cholerki nikt tego jeszcze nie skomentował? Już trzy dni widnieje tu ten rozdział, a tu taka cisza? Wkurzył mnie napis "brak komentarzy". :(
    Cóz, mam zaszczyt być pierwszą, ha, ha! ;) Naprawdę zupełnie Cię nie poznaje w tym rozdziale, Mustelko, jakby go całkiem inna osoba pisała! Ale jest świetny, chyba dotychczas mój ulubiony! Śmiałam się w głos przy niektórych tekstach, np. "Zamknij się ty stara prukwo" albo "Brałaś LSD?" ;)
    Za to przesłuchania mają nie gorsze od gestapo, hehe, współczuje kolegom Trenta, ale cieszę się, że nawiązałaś do nich, bo byłam ciekawa co u nich.;)
    Zip zwątpił w Larę, oj, nieładnie, Arthur się wypaplał... coraz lepiej. xD Ale Arthura nie winię, nie miał wyboru, a poza tym mogą sobie szukać Kurtisa do usranej wiosny, dawno jest daleko od nich. ;)
    Bardzo mi się podobało, wszystko, nie mam ani jednego "ale", mam nadzieję, że dalej też będzie tak fajnie! ;)
    Pozdrawiam, buziaki! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Lilka się z Mustelką na role zamieniła. U mnie zawsze bida z opisami, za to dialogów za dużo, ostatnio mam na odwrót, to Asia też ^^

    Właśnie, czytając komentarz Pati-Ann, to w ogóle mi się przypomniało, że od początku już miałam ci zwracać uwagę na długość. No weeeź... zaraz zaczynam, a tu kończę. I ty się dziwisz, że czytam rozdziały po kilka razy?! To bezczelność! Moje są tak długie, że czytelnik czyta je raz i ma dosyć! A Twoje można czytać w kółko, bo są takie króciutkie i wciągające... jakbyś je faktycznie wydłużyła o kilka akapitów, nic by się nie stało złego :D

    dobra, to teraz trochę nawiązań do tekstu, żeby było, że naprawdę czytałam :P - Zip w twoim wykonaniu to mistrzostwo i ty to wiesz, to w sumie nie muszę o nim pisać. Wychwalam go (ciebie mówiącego za niego) od niepamiętnych czasów, i potrafi mnie rozśmieszyć (z każdym rozdziałem, twórczością, fragmentem, gdzie jest) coraz mocniej. A w sumie nie od niepamiętnych czasów tylko od czasów Buritto w TNS.

    Pati-Ann napisała że się nie dziwi, to ja napiszę, że właśnie się dziwię, tacy kumple byli, a tak się wypaplać... niedobrze. Co z tego, że Kurt jest daleko, jak wszyscy wiedzą, że on polazł do Lary, skoro wszystkim chwalił się gazetą na prawo i lewo? (w sumie nie chwalił się w ogóle, ale gadka była o tym często, a kumple ślepi i głusi nie byli). A każdy wie, gdzie Lara mieszka/ła! Będą za nim łazić do usranej jego śmierci teraz przez Arthura.

    Dobra, nie wytrzymam. Wracam do Zipa. Faktycznie, najelpszym tekstem był ten o prukwie. Może dlatego, że to słowo jest takie takie... pasujące do jego wypowiedzi, ja nie wiem, ja tak nie umiem dobierać. Cięte riposty, poczucie humoru w wypowiedziach... Mi nawet takie słowa, takie teksty do głowy nie przychodzą. I zazdroszczę trochę ci tego Zipa, mój w sumie czasami też bywał śmieszny, ale brawury nigdy nie było, a u ciebie szał na sali. W ogóle opowiadanie o samym Zipie nie byłoby złe (albo kolejna część naboi z okazji przeniesienia ich na blogspot, może cooo?) :D

    Jak już opiszesz gdzieś tego Leydona, to daj mi znać jak wygląda, to wsadzę to do opisu bohaterów na HL i DF :D Ja go sobie wyobrażałam jako bruneta, szczupłego takiego jakiegoś... pilocika... no nie wiem xD wymyślisz coś. Byleby nie był rudy i wszystko będzie okej :D

    Czytając Twoje rozdziały po prostu to jest magia, tyle powiem. To jest coś tak niepowtarzalnego... spróbuj tylko nie opublikować ósemki szybko, to nie wiem co ci zrobię. Chyba zablokuję na gg i tak się to skończy. Tak, to jest groźba.

    Komentarz dłuższy mi wyszedł niż ten twój rozdział pewnie :D To następnym razem tak z dziesięć akapitów więcej i będzie wporzo.
    I pozdrów Zipa!

    ;D
    buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiu, ten rozdział w połączeniu z tą muzyką to jest coś! Wspólnie tworzą znakomity nastrój z dreszczykiem grozy. Odczuwałam klimat tego rozdziału dosłownie, jakby tuż za moim oknem rozgrywały się wydarzenia z niego.
    Podziwiam Kurtisa. Podziwiam go za jego wytrwałość i upór w dążeniu do celu. Ja na jego miejscu bałabym się chociażby sprzeciwić się Nephilimom, a co dopiero zwiać z USA do Anglii! Już wiem, za co go tak kocham. I cieszę się bardzo, że w końcu przestawiłaś go jako bohatera, a nie dupka :D.

    W ogóle muszę ci napisać, że z pomysłem na fabułę (ogólnie opowiadania) trafiłaś w dziesiątkę. Nie dość, że tak dobrze ją obmyśliłaś, to jeszcze świetnie na każdym kroku ukazujesz, jak ludzie zachowują się w obliczu strachu- są egoistami,myślą tylko o tym żeby ratować swoją dupę. To przerażające, że bohaterzy w takich sytuacjach są zawsze pozostawieni sami sobie. Twoje opowiadanie - jak już wspominałam- świetnie oddaje swój nastrój.

    Jak zwykle też dodałaś element humorystyczny- gadki Zipa. Pierwsza klasa! Szkoda tylko, że tak w Larę wątpi. Powinna się o tym dowiedzieć i nakopać mu do dupy <3.
    A jeszcze a propo Lary, to niech ją Kurt w końcu znajdzie, bo już zaczynam się bać, że jej na prawdę się coś stało :C! Także czekam na następny rozdział ze zniecierpliwieniem, żebyś więcej o Croftównie napisała <3.

    OdpowiedzUsuń