26 lipca 2020

Rozdział 16 - Drugie podejście

Biodrami w takt muzyki kiwał nieświadomie. Pod nosem nucił, celując dźwiękami w kolejne akordy, czasem mniej, czasem bardziej trafnie.

You could put some joy upon my face
Oh, sunshine in an empty place
Take me to turn to and babe I'll make you stay

Czekając, aż woda się zagotuje, wrzucał po kolei kolejne składniki potrzebne do wyrafinowanego dania, jakim była zupa instant. Czując się niczym dziecko obdarowane zestawem małego chemika, zrobił piruet tuż przed refrenem, do którego postanowił wydrzeć się na całe gardło.

THIS IS THE RYTHM OF THE NIGHT
THE NIGHT
OH YEAH!

Stracił trochę zapału, kiedy spostrzegł, jak płomień pod czajnikiem tli się coraz słabiej. Gaz z butli był na wyczerpaniu. Wiązanka przekleństw wpleciona w słowa piosenki poszła, po czym Zip burknął, że trudno, będzie jadł makaron na wpół chrupiący. Zalał przygotowany posiłek zaledwie ciepłą cieczą.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi.
Czarnoskóry mało nie oblał się zaledwie ciepłą cieczą, podskakując z zaskoczenia. Czajnik prawie że rzucił na kuchenkę, by następnie zerwać się do drzwi. Sygnał radiowy nadawał już od, jak on to myślał, „cholera wie jak dawna”, i szczerze nie podejrzewał, by Kurtis w końcu się zjawił. A jednak! Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu wiadomość do niego dotarła. A przeboje, które puszczał między wiadomościami, musiały go zachęcić.
Bez spojrzenia w wizjer, drżącymi z podniecenia rękoma, zaczął otwierać po kolei wszystkie zamki. Drzwi otworzył na oścież, by ujrzeć przed sobą kogoś zupełnie innego.
— Ściszyłbyś te wrzaski, myśleć się nie da!
Był to nikt inny jak stare babsko, którego Zip nie mógł ścierpieć.
— A może by tak dzień dobry na początek, co? A mówi się, że to młodzi nie mają kultury.
— Brak kultury mi będziesz wytykał? Ścisz lepiej te hałasy, cały sufit od tego wibruje!
— No tak, takiej wiedźmie jak ty, co po sufitach chodzi, to pewnie przeszkadza! I nie myśl, że nie zapomniałem, jak mnie wydałaś jakimś obcym typom! Mało bym przez ciebie życia nie stracił! Wbrew pozorom myślenie chyba nie jest twoją mocną stroną, co?
Przekrzykiwali się i ubliżali sobie jeszcze trochę, kiedy z zewnątrz dobiegł ich dość głośny dźwięk. Zostawiając starą prukwę na korytarzu, popędził w stronę balkonu, by wyjrzeć, co działo się na zewnątrz. Nad budynkami leciał aeroplan, co w tych czasach było niecodziennym widokiem, przeszywając przestworza dość nisko jak na samolot osobowy. Po chwili otworzył się luk, w którym można było dostrzec męską sylwetkę. Zip ze zdziwienia otwierał oczy coraz szerzej. Wcześniej wspomniana sylwetka wyskoczyła z samolotu, który dalej lecąc przed siebie, miażdżył co chwilę mutantów swoimi masywnymi skrzydłami, a jednego z Upadłych wciągnął w śmigła silnika. Pasażer natomiast zdążył otworzyć spadochron, spadając lotem skośnym w kierunku ziemi.
— Ten to zawsze musi zrobić wejście smoka. — mruknął do siebie Zip. Wrócił się do drzwi wejściowych. — A ty, stara prukwo, co tu jeszcze robisz? Wypieprzaj stąd!
Z oburzoną miną, ale skierowała się w stronę schodów. Nie zamykając już za nią, po kilkunastu minutach czekania, podjadając ciepłą zupę i ostatecznie wyłączając grającą muzykę, doczekał się w progu długo wyczekiwanego gościa. Nim Zip zdążył się odezwać, Kurtis bez ceregieli objął go, dodając przy tym ciche „Cieszę się, że cię widzę”.
— Kurde, Natrentny, ja ciebie też, chyba. Skąd te czułości? — ostatnie zdanie ledwo z siebie wydusił, tak mocny był uścisk Trenta.
Brunet w końcu go puścił. Nie odpowiedział na pytanie, jedynie westchnął, oczami wyobraźni widząc wszystkich tych, których chciałby uściskać, ale nie zdążył.
— Jak ci minęła podróż? — Zip zagaił następnym pytaniem, widząc smętne spojrzenie Kurtisa i ogólnie zmęczony wyraz jego twarzy. Gestem ręki zaprosił gościa w głąb mieszkania, na kuchenną kanapę.
— O dziwo bez problemów. Po pewnym czasie człowiek nabiera wprawy w kradzieży środków transportu.
— Wiesz, nie jest to zbyt trudne, jak nikt nie pilnuje. No ale stary, opowiadaj! Co się z tobą działo przez ten czas?
— Długo by mówić. Zresztą, nie przyleciałem tutaj po to, by poplotkować.
— Już nawet nie chcesz pogadać z twoją najlepszą psiapsiółką, Zipem?
— Innym razem. Jak już będzie po wszystkim. Cokolwiek to nie znaczy.
Zipowi nie podobała się ta zmiana usposobienia Trenta. Dużo bardziej wolał energicznego Kurtisa, entuzjastę bezsensownych planów znalezienia Lary.
— W każdym razie — błękitnooki przerwał ciszę. — mówiłeś przez radio, że masz coś dla mnie. Jeśli nadal szukam Lary.
— Ach, tak! Ostatnio miałem nieproszonych gości. Niefajne typy. Na tyle niefajne, że zwiałem z mieszkania przez balkon, zanim zdążyli wbić do środka. Szukali cię.
— Gregory i Nina.
— Nie mów, że cię dorwali?
— Miałem wątpliwą przyjemność spędzić z nimi trochę czasu.
— Czego chcieli? Nieważne, wiem, długo by opowiadać. W każdym razie nie omieszkali zrobić mi bałaganu w mieszkaniu, przetrzepali papiery, dokumenty, zero kultury. Ale nie to jest istotne. Porządkując ów syf, znalazłem coś.
W tym momencie Zip podniósł się z fotela, by na chwilę odwiedzić swoją pracownię. Wracając, w ręku dzierżył kopertę.
— List od Lary. Musiałem go przeoczyć, wyciągając pocztę ze skrzynki. Napisany niedługo po tym, jak rozpętało się to gówno.
Była już otwarta. Zawarty w niej list Zip wyciągnął i ostentacyjnie odrzucił na podłogę.
— Nie przeczytasz mi go? — zapytał Kurtis, unosząc brwi.
— Nie treść jest tu ważna. — po tych słowach Zip potrząsnął wciąż trzymaną w dłoni kopertą. — Spójrz na adres. — wyciągnął rękę tak, że kawałek papieru z danymi adresata i nadawcy był zbyt blisko oczu Trenta. Literki z tej odległości wyglądały jak maziaje. Kurtis wyrwał mężczyźnie kopertę z ręki, by normalnie przeczytać treść.
— Praga?
— Dokładnie tak! Adres w Pradze. Wiem, że to marna poszlaka, ale lepsze to niż nic. A że Lary jak dotąd nie znalazłeś, to może być przez to, że mrozi sobie tyłek w Czechach!
Czarnoskóry miał rację, poszlaka była nędzna. Jednak pozostałe wskazówki i ślady, które przecierały Trentowi szlak poszukiwań, wcale nie były lepsze. W zasadzie jego poszukiwania opierały się na domysłach i liczeniu na szczęście.
— Także myślę, — kontynuował Zip — że nie ma co zwlekać. Możemy ruszać już zaraz.
— Ruszać? My?
— No a jak? Siedząc tutaj już bardziej ci się nie przydam. No i trochę się tu nudzę. I mam już dosyć tej starej prukwy z piętra niżej. I chętnie zobaczyłbym Larę. Same „za”, masz jakieś „przeciw”?
— Możesz zginąć. — odparł Kurt tonem przesadnie ponurym.
— Stary, tutaj też mogę zginąć. Jak mam ginąć, to chociaż w trakcie przygody mojego życia. Jak dla mnie możemy ruszać już teraz.
Trent kiwnął głową, jednak czuł, że jego chęci do znalezienia Lary stawały się coraz bardziej udawane. Cel się zacierał, rozmywał niczym przesłonięty mgłą. Co mu przyniosła ta tułaczka po świecie? Nawet, jeśli odnajdą Croft, co mu to da? Przyjaciół nie odzyska. Olivii nie odzyska. Był w punkcie swojego życia, w którym nie wiedział już, czego naprawdę chciał.
Jednak, jak to określił Zip, „lepsze to niż nic”, a tak teraz myślał o wycieczce do Pragi.
— Pakuj się.
Zip rozpromienił się. Zaczął ganiać po mieszkaniu, trochę bez celu, z emocji zapominając, co gdzie trzyma. Gdy tak biegał z kąta w kąt, szukając jakiegoś plecaka czy innej torby, błękitnooki sięgnął po leżącą na ziemi, złożoną na trzy części kartkę. Choć korespondencja nie była skierowana do niego, postanowił ominąć zasady dobrego wychowania i przeczytać treść.

Mam nadzieję, że ta wiadomość do ciebie dotrze. I że przeżyłeś. Bo wątpię, że mnie posłuchałeś i uciekłeś z mieszkania, pewnie cały czas siedzisz w tej swojej klitce w Londynie. Udało mi się uciec z Paryża. Nie twierdzę, że w Pradze jest bezpieczniej, ale może uda mi się jeszcze to wszystko odkręcić. Wiem, gdzie szukać. Póki co, uważaj na siebie.
Lara

Kurtisa zaintrygowały dwa zdania. Lara szukała odpowiedzi i chciała wszystko naprawić. Trent nie wiedział, co dokładnie działo się od momentu, kiedy Croft go zostawiła, do chwili, gdy wszystko zaczęło się sypać, ale miał pewność, że była w to mocno zamieszana. Sam nie był pewien, co myśleć. Chyba miał jej za złe, że nie pociągnęła go ze sobą. Może, gdyby kontynuowali współpracę, nie byłby teraz w tej sytuacji.
Kiedy błękitnooki usłyszał narastający w sile głos czarnoskórego, schował list do kieszeni spodni. Nie widział w nim specjalnej przydatności, ale te kilka zdań niosło ze sobą dziwny rodzaj sentymentu. Ów słowa nie były nawet skierowane do niego, jednak reprezentowały cząstkę Lary, a jego uczucia do niej wzięły górę. Chciał tę cząstkę mieć przy sobie.
— Mam wszystko, co potrzebne. Wrzuciłem prowiant – zupki instant, kilka konserw, otwieracz. Mam też zabawki dla nas – dla mnie beretta 9mm, dla ciebie HK USP. Lara zawsze sobie chwaliła te pistolety. No i nie mogłem się powstrzymać, wrzuciłem moje składanki. Nigdy nie wiesz, kiedy się przydadzą!
Trent mimowolnie uśmiechnął się na komentarz o płytach CD. Czuł się trochę lepiej wiedząc, że nie będzie sam. Choć nie mógł pozbyć się obaw, że Zip może skończyć tak jak reszta.
— No to w drogę.


Got to be what you wanna
If the groove don't get you the rifle's gonna
I'm serious as cancer
When I say rhythm is a dancer!

Zip bardzo się wczuł, recytując rapowane wersy, by następnie dołączyć do refrenu z wątpliwej jakości śpiewem. Po raz kolejny podczas ich wycieczki próbował zachęcić Kurtisa do duetu, jednak na próżno. Mimo to i tak był usatysfakcjonowany, bowiem widział, że jego popisy i wygłupy przy składankach lat dziewięćdziesiątych poprawiały błękitnookiemu humor.
Choć Trent nie śpiewał, palcami mimowolnie stukał po kierownicy w rytm utworu. Dobrze było na chwilę oderwać się od trosk. Dobrze też było mieć towarzystwo. Cała podróż od Londynu, nad kanałem La Manche, przez Belgię, aż po niemieckie drogi, które teraz przemierzali, z Zipem była o wiele przyjemniejsza i mijała dużo szybciej.
— Myślisz, że znajdziemy Larę? — śpiewane melodie zostały wyciszone, zastąpił je dźwięk głosu czarnoskórego.
— Nie wiem.
Zip zawiesił na chwilę wzrok na towarzyszu, po czym przeniósł spojrzenie na ulicę. Przedłużył milczenie, w międzyczasie zupełnie wyciszając sączącą się z radia muzykę.
— Zmieniłeś się. Ta podróż cię zmieniła.
Kolejna pauza, w oczekiwaniu na odpowiedź Kurtisa, który wbił wzrok w rozpościerającą się przed nimi drogę. Czarnoskóry już trochę żałował, że postanowił naprowadzić rozmowę na bardziej poważne tory.
— Chcesz o tym pogadać? — podjął ostatnią próbę.
Trent sięgnął po butelkę whisky leżącą między siedzeniami i upił z niej solidny łyk.
— Nie. — skwitował.
Brązowookiemu nie pozostało nic innego, jak westchnąć.
Otoczenie mijane przez nich zaczęło wzbogacać się o kilka zabudowań, choć cały czas dominowała zieleń. Pierwsze kilkaset metrów miejskiej ulicy było zupełnie opustoszałe, dopóki jadąc nie minęli mężczyzny idącego środkiem drogi w przeciwnym kierunku. I nie zwróciliby specjalnie na niego uwagi, gdyby nie fakt, że miał zakrwawione ubranie, a co gorsza – twarz. Nie był to jednak widok na tyle niecodzienny, by zatrzymywać auto i przepytywać przechodnia.
Im wjeżdżali głębiej do miasta, tym otoczenie stawało się bardziej zaludnione, bynajmniej nie przez spacerowiczów. Można by pomyśleć, że toczy się jedna z wielu walk rebeliantów przeciwko Upadłym. Jednak w okolicy nie dało się dostrzec ani jednego mutanta.
— Czy oni walczą między sobą? — wymamrotał Trent, nie oczekując na odpowiedź Zipa. Widok bijących się ze sobą ludzi mówił sam za siebie.
Musieli zwolnić obroty, jadąc zaledwie kilka kilometrów na godzinę, drogę blokowały bowiem trwające zamieszki. Nie obyło się bez sporadycznego trącania osobników przodem samochodu.
— Nie wiedzą, że wszyscy mamy wspólnego wroga? Czemu ułatwiają tym złym zadanie? — dodał Zip.
Kurtis już się domyślał, skąd ten niecodzienny widok. Czuł, że miało to związek z jego ostatnią wizytą w tym kraju i nieprzyjemnym spotkaniem z pewnym starym „znajomym”.
Oboje podskoczyli na siedzeniach, kiedy niespodziewanie, z impetem, na przednią szybę został rzucony mężczyzna. Błękitnooki odruchowo nacisnął pedał hamulca. Z towarzyszem spojrzeli po sobie, potem na nieproszonego gościa na masce, który po chwili leżenia nieruchomo obrócił się, by pomóc sobie rękami zejść ze wspomnianej maski. Spojrzał przez szybę samochodu na przejezdnych, a przenosząc wzrok na Kurtisa, wytrzeszczył oczy.
— To on!
Trent zaczął nerwowo przenosić wzrok to na obcego, to na okolicznych uczestników zamieszek. Część z nich zwróciła uwagę na okrzyk, wpierw wyrażając zdezorientowanie, by potem lekko kiwać głowami, jakby przytakując i przyznając rację temu pierwszemu. Coraz więcej ludzi zaczęło odrywać się od walki, by podejść do auta, niektórzy spokojnie, inni pełni agresji.
Zabrakło czasu na bycie uprzejmym, Kurtis wcisnął gaz do dechy i nie zważając na rozjeżdżanie przechodniów, zaczął manewrować między nimi. Nagłe, szybkie ruchy samochodu połączone z setkami nóg miotających się po jezdni wzbiły w powietrze kilka z wielu ulotek leżących na ulicy. Bohaterowie ich wcześniej nie zauważyli, dopóki jedna z nich nie wylądowała na szybie.
— Kurtis, — odparł Zip, rozchwianym głosem. — co tu się do cholery dzieje?
Na kawałku papieru widniała podobizna nikogo innego jak Trenta. Nie miał czasu wczytywać się w tekst na niej widniejący, ale jednego był pewien – Gunderson bardzo chciał odnaleźć błękitnookiego.
Udało im się przedostać do mniej zatłoczonej części miasta, manewrując między pobocznymi uliczkami. Mieli chwilę czasu, by odetchnąć i zwolnić.
— Widziałeś tę kartkę na szybie? Nie chcę naciskać, ale chłopie. Ja rozumiem, że przez te ostatnie kilka tygodni zwiedziłeś kawałek świata, ale do cholery, jak to możliwe, że wjeżdżamy do innego państwa, a tam banda oszołomów chce cię dorwać i jest wysłany za tobą list gończy, który zaśmieca całą ulicę?!
— To długa historia.
— Mamy mnóstwo czasu, jeszcze długa droga przed nami, daruj sobie te wyświechtane frazesy.
— W porządku, ale może po tym, jak zgubimy ciągnący się za nami orszak. — odpowiedział, zerkając w boczne lusterko, w którym odbijały się trzy auta podążające za nimi.
„Nie dacie mi spokoju, co?”
Błękitnooki docisnął pedał gazu, przy każdym skrzyżowaniu ulic wykonując ostry zakręt w losową stronę. Liczył, że w ten sposób zgubi pościg. Tracąc orientację, ostatecznie wrócił na główną drogę, czego nie planował, a co oznaczało bycie bardziej widocznym. 
W oddali dostrzegł coś, co wyglądało na most. Wtedy zaświtał mu w głowie pewien pomysł. Kolejny z wielu wspaniałych, jakie miał dotychczas.
— Zip, łap za kierownicę.
— Co?
Kurtis otworzył drzwi.
— Zwolnij auto, jak będę na zewnątrz.
Wychylił się, by ujrzeć za samochodem trzy pojazdy wciąż próbujące ich dogonić.
— Za chwilę zobaczysz coś niesamowitego.
— Kurtis, a może ja nie chcę zobaczyć czegoś niesamowitego? Może później, co? Może zostań i siedź za tym cholernym kółkiem?
Błękitnooki ignorując kolegę, chwycił się obiema rękoma za dach auta. Zip w panice zacisnął dłonie na kierownicy.
— Pewnie po wszystkim stracę przytomność, więc miej na mnie oko. — dodał Trent na odchodne. Opierając stopy o fotel, podciągnął się i zniknął z pola widzenia brązowookiego.
— Co ty odpierdalasz?! — krzyknął czarnoskóry, siedząc już na miejscu kierowcy. Słyszał dźwięk kroków na blasze nad sobą, a następnie głośne tąpniecie. Zerknął w lusterko, by ujrzeć towarzysza stojącego na drzwiach od bagażnika. Słowa Trenta o zobaczeniu niesamowitych rzeczy jakoś go nie przekonywały.
Byli już na moście, mijając rzekę płynącą pod nimi. Kurtis obserwował, jak ścigające ich auta toczą się szybko po asfalcie, sukcesywnie skracając sobie dystans. Starając się utrzymać równowagę, błękitnooki zamknął oczy.
Koncentracja.
By pomóc sobie w kolejnej z wielu sztuczek, wyciągnął ręce przed siebie. Zip, roztrzęsiony, obserwował całe zajście, zerkając w górne lusterko, boczne, oraz co chwilę nerwowo się odwracając.
Nagle poczuł szarpnięcia. Usłyszał trzaski. Po raz kolejny spojrzał w odbicie bocznego zwierciadełka, by dostrzec, jak na moście, który właśnie opuszczali, pojawiają się pęknięcia. Jak rozprzestrzeniają się na całą szerokość drogi. Ostatnie, mocne wstrząśnięcie dosięgnęło ich auta, kiedy byli już po drugiej stronie rzeki.
W momencie, gdy ścigający byli na wiadukcie, Kurtis ostatkiem telekinetycznych sił pchnął konstrukcję w dół. Dało się słyszeć wielokrotny dźwięk ciężkich betonowych elementów wpadających do wody, a wraz z nimi trzy samochody, z pasażerami w środku. Trent opuścił ręce, dumny ze spektakularnej ucieczki przed niebezpieczeństwem. Nie nacieszył się jednak długo.
— Kurwa! — krzyknął Zip, widząc bezwładne ciało kolegi upadające na tylną maskę i zsuwające się z niej. Zawrócił.


Nienaturalnie gęsta mgła spowijała wieżowce. Od Kurtisa dzieliła je spora przestrzeń, co również nie było naturalne. Całe otoczenie wydawało się niewyraźne, oddalone, prawie że nieosiągalne. Powoli obracając się, Trent taksował wzrokiem każdy obiekt, próbując rozpoznać to miejsce. Wtem przed nim z mgły zaczęła wyłaniać się sylwetka. Z początku rozmazana, powoli zbliżająca się, nabierająca kształtów i kolorów. Gdy tylko rozpoznał, kto się do niego zbliża, przyspieszył kroku. Ona zrobiła to samo. Powitali się szczerym uściskiem, Trent nie chciał jej wypuścić z ramion.
— Tak dobrze cię znowu widzieć. — wymamrotała Olivia.
Nie odpowiedział. Cały czas ją tuląc, prawą dłonią troskliwie głaskał ją po głowie. Stali tak chwilę, ostatecznie Kurtis odsunął dziewczynę od siebie. Obserwował ją, próbując nacieszyć się widokiem. Musiał jednak zmierzyć się z bolesną prawdą.
— Ale ty przecież nie żyjesz. Zginęłaś. — wyszeptał w końcu.
Niebieskooka zmarszczyła brwi, a oczy jej się zaszkliły. Spuściła wzrok.
— Przejdźmy się. — odparła w końcu, nie zważając na komentarz towarzysza.
Mężczyzna posłusznie ruszył za nastolatką, która skierowała się w stronę rozmytego miasta. Szli ramię w ramię, powoli, w milczeniu, w kierunku szarych plam, które za nic nie chciały nabrać wyraźnych konturów, jakby poruszały się razem z nimi.
Trent spojrzał na niebo. Nigdy wcześniej nie widział takiej bieli na nieboskłonie. Natomiast gdy przeniósł wzrok na stopy, odkrył, że są praktycznie niewidoczne, spowite w gęstej mgle.
— Nadal jej szukasz? — Olivia przerwała milczenie.
— Sam już nie wiem. — sposób, w jaki wypowiedział to zdanie, brzmiał jeszcze bardziej niepewnie, niż sama treść odpowiedzi.
— Chcesz ją znaleźć?
Rozejrzał się.
— Moje sny trochę się zmieniły, odkąd… — spojrzał na dziewczynę. — Tego też nie wiem.
Poczuł ścisk małej dłoni na palcach jego prawej ręki.
— Bez ciebie to nie to samo. — dodał. — Nawet, jeśli znajdę Larę, jeśli uda nam się to wszystko powstrzymać…
Ścisnął jej małą dłoń. Całe otoczenie stawało się coraz bardziej szare, jednolite.
— A więc co zamierzasz teraz zrobić? — odezwała się ponownie.
— Zadajesz dużo pytań.
— Myślałam, że się przyzwyczaiłeś. — odparła z przekornym uśmiechem na ustach.
Za tym tęsknił. Choć wiedział, że nie rozmawia teraz z prawdziwą Olivią, a jedynie z wytworem własnej wyobraźni, próbował nacieszyć się tą chwilą i liczył, że nikt ani nic go nie obudzi, jeszcze przynajmniej przez kilka minut.
— Przepraszam.
— Za co? — zawiesiła na nim pytający wzrok.
— Gdyby nie ja, zostałabyś w Paryżu, bezpieczna. Nic by ci się nie stało.
— Może i tak. Ale nie poznałabym ciebie. Nie przeżylibyśmy razem tej przygody. I na ten niedługi czas dałeś mi poczuć, jak to jest mieć prawdziwą rodzinę, choć w niecodziennych okolicznościach. To chyba lepsze, niż gnicie w opuszczonym hostelu?
— Żałuję tylko, że musiałaś przypłacić to życiem.
Niespodziewanie poczuli szarpnięcie. Jakby trzęsienie ziemi, lecz krótsze i gwałtowniejsze.
— Co to było?
— Och, to samochód musiał wjechać na jakąś dziurę w asfalcie.
— Co? Chwila, nie! Kto prowadzi? Jeszcze jedno takie szarpnięcie i się obudzę!
W tle słychać było czyjś głos. Melodyjny. Stłumione słowa śpiewane do akompaniamentu. Trent nie mógł ich jednak rozpoznać. Zaczął rozglądać się gwałtownie, spostrzegając, że otaczająca ich mgła nabrała ciemniejszego odcienia.
— Olivia?
Jej już nie było.
Poczuł drugie szarpnięcie.


Ból skupił się na prawej półkuli. Przeskoczył na drugą, sprawiając wrażenie, jakby ktoś wbijał szpilę w mózg od środka. Zelżał, lecz nie ustępował. Kurtis zamrugał kilka razy, próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie jest, co się dzieje i dlaczego akurat on.
Leżąc, czuł sporadyczne trzęsienia. Ustalił, że jest w poruszającym się pojeździe. Co więcej, leżał na tylnym siedzeniu. Do jego uszu zaczęła docierać muzyka, którą słyszał jeszcze we śnie, tym razem znacznie wyraźniejsza.

What is love?
Baby don’t hurt me
Don’t hurt me
No more!

Kto by nie znał tej piosenki? Toteż do hitu z roku 1992 podśpiewywał nie kto inny jak Zip. Ale błękitnooki głosy słyszał dwa, nie licząc piosenkarza wykonującego ten utwór. Czarnoskórego od razu rozpoznał. Drugi głos, obcy, wywołał u Trenta pobudzenie i poderwanie się do pozycji siedzącej.
— No proszę, kto to wstał! Tak, Kurtis, widzę cię w lusterku.
Położył prawą dłoń na głowie. Ból wciąż mu towarzyszył. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, zza oparcia przedniego siedzenia pasażera wyłoniła się nieznana mu osoba.
— Witam szanownego pana.
— Kurtis, poznaj Bruna!
Trent zmrużył oczy i zmarszczył brwi, niechętnie wyciągając dłoń do ręki obcego człowieka, oczekującego na uścisk. Długie włosy w nieładzie i rozciągnięta wełniana czapka budziły skojarzenia z bezdomnością.
Po wymianie życzliwości, Bruno schował się za oparciem, z powrotem dołączając do arii na dwa głosy z Zipem.
— Co mnie ominęło? Co się dzieje? Gdzie jesteśmy?
— Kurtis, słuchaj, wiem co sobie myślisz. „Co ten Zip, skurczybyk jeden, zabiera jakichś żuli na wycieczkę, a mnie spycha na tylne siedzenie, co za szmaciarz!”
— Nie pomyślałem tak. Przede wszystkim użyłbym innych słów.
— Wiem, ale nie czuję się komfortowo używać ostrych przekleństw przy moim nowym koledze. W każdym razie słuchaj. Jadę sobie ulicami miasta, tak? Jestem trochę roztrzęsiony, bo wiesz, wylazłeś na maskę, zacząłeś robić jakieś voodoo i może to nawet fajne, że uciekliśmy tym skur- tym popaprańcom, ale czy było to warte moich nerwów? Bo ja myślę, że nie.
— Nie chciałem, żeby nas złapali.
— Nie jest to dla mnie wystarczające. W każdym razie, zsunąłeś się z samochodu jak pacynka, ja panikuję jeszcze bardziej, zawracam auto, wysiadam, biorę cię pod pachy, myślę sobie, kurw- kurde, chyba jesteś martwy. Ale wrzucam cię do samochodu, no bo jakby nie patrzeć, uprzedziłeś mnie, że tak się stanie. Choć jak zacząłeś się popisywać, to prawie zapomniałem o wszystkim, co mi powiedziałeś. No to ja hop, wrzucam cię na tylne siedzenie, siadam za kółkiem i jadę w cholerę. I tak jadę przez to miasto, myślę sobie, ja pier- motyla noga, co ja teraz zrobię?
— Wtedy wkraczam ja. — wtrącił się dumnie Bruno.
— Wtedy wkracza Bruno. Widzę, siedzi ten Bruno na tym chodniku, z tekturową tablicą, na której ma nabazgrane, cytuję - „Moja trójka dzieci narozrabiała, muszę jechać za nimi by po nich posprzątać”. Myślę sobie, dziwna rzecz do pisania na kawałku kartonu. Ale zatrzymałem wóz, wysiadłem, i zagadałem do Bruna. I tak go zacząłem wypytywać: a co te jego dzieci zrobiły i gdzie, ale szczerze mówiąc niewiele zrozumiałem z jego bełkotu. W sumie to wątpię, że ma dzieci. Bez urazy. — W tym momencie Bruno przytaknął. — Ale gdy wspomniałem, że jedziemy na wczasy do Pragi, to się ożywił i stwierdził, że to dokładnie tam jego dzieci narozrabiały. No i tak od słowa do słowa postanowiłem go zabrać na naszą wycieczkę.
Trent westchnął ciężko.
— Okazuje się, że Bruno to spoko gość! — dodał Zip. — Też lubi śpiewać w samochodzie.
„Zostawić cię Zip na chwilę bez nadzoru i tak to się kończy”. 
Nowi kumple powrócili do śpiewania, podczas gdy Trent próbował pogodzić się z nowo powstałą sytuacją. Widząc towarzyszy w postaci wygadanego i niezbyt poważnego Zipa oraz nowego członka drużyny, dziwaka i zapewne żula Bruna, błękitnooki nie mógł nie zatęsknić za Arthurem i Joshuą. Co do pierwszego miał pewien punkt zaczepienia, wiedząc, że Artie odwiedzał regularnie Lenę. Co do Josha, obawiał się najgorszego.
Oparł głowę o szybę samochodu, patrząc niemrawo na mijane otoczenie. Drugi pasażer oraz kierowca zawodzili właśnie do refrenu hitu „I’ve been thinking about you”. Czekała ich jeszcze długa droga do Czech. Nie pozostało mu więc nic innego, jak przyzwyczaić się do nowego towarzystwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz