Jego kroki były szybkie, nerwowe. Co chwilę zmieniał kierunek, ręce miał schowane za plecami, usta ściśnięte.
— Wołałeś mnie, Rufus?
— W końcu jesteś. — zatrzymał się gwałtownie.
Mildred weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
— Gdzie jest sztylet? — zapytał, podnosząc głos.
— Nie masz go w szufladzie biurka? — kobieta była skonfundowana, a jej pytanie zdezorientowało blondwłosego.
— Nie kpij ze mnie. Byłem tu cały czas, jakoś nie widziałem, żebyś go odniosła na miejsce.
— Ale ja go nie brałam.
— Mildred, nie jesteśmy ludźmi, więc nie rób mi takich głupich żartów jak oni. Mnie to nie bawi. Oddawaj Divisa Pugione.
— Rufus, przysięgam ci, nie brałam sztyletu! Skąd w ogóle ten pomysł?
— Przecież tu byłaś! Pytałaś się mnie, czy możesz go wziąć na kilka chwil. Nie kwestionowałem twoich zamiarów, ale może powinienem był, skoro teraz nie chcesz go oddać! Co z nim zrobiłaś?
— To niemożliwe, pierwszy raz jestem dzisiaj w twoim gabinecie. Nie wiem, ile raz mam powtarzać, że go nie brałam!
Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Wyglądała na szczerze zdziwioną, a nawet trochę urażoną tymi oskarżeniami. Jak to możliwe? Przecież sam z nią rozmawiał. Pamiętał doskonale, zaledwie kilka godzin temu była tu, prosząc o możliwość pożyczenia artefaktu. Udzielił jej pozwolenia niechętnie, ale to jednak jego siostra, darzył ją pełnym zaufaniem.
A teraz twierdzi, że nie ma ostrza. Że go nie brała. Ta sytuacja napawała go coraz większą irytacją, a brak sztyletu na jego właściwym miejscu – niepokojem.
Jedno było pewne – coś dziwnego wydarzyło się dzisiejszego dnia.
Jakiś podstęp.
***
Kilka godzin wcześniej.
Jedynym źródłem światła w opuszczonym tunelu metra była zielona kula energii, którą utworzył Joachim, by uzyskać jakąkolwiek widoczność.
— Powiem wam, że to wszystko jest całkiem ekscytujące. Jesteśmy prawie jak Drużyna Pierścienia!
— Dobrze powiedziałeś, Zip. Prawie. — skwitowała Lara.
— Pomarzyć nie można? Próbuję znaleźć jakieś pozytywy w tej beznadziejnej sytuacji. — po tych słowach zamyślił się na chwilę. — Ok, wszystko fajnie i w ogóle, ale przez całą naszą podróż ani razu nie omówiliśmy planu działania. Ale chyba macie jakiś, nie?
Jego pytanie spotkało się z wymownym milczeniem.
— No bo chyba nie chcecie tam po prostu wtargnąć z naszym nędznym arsenałem, krzyknąć „Oddawajcie sztylet, szmaty!” i liczyć, że się popłaczą i posłusznie nam go oddadzą. Zapakowanego w papier prezentowy. Z pudełkiem czekoladek w pakiecie.
— Nie wierzę, że to mówię, ale Zip ma rację. Jesteśmy prawie pewni, że oni mają Divisa Pugione, chcemy go odebrać, ale nie przemyśleliśmy, jak to właściwie zrobimy. Z tego co wiem, okolice budynku są mocno pilnowane przez Upadłych, no a dodatkowo mamy na lądzie ludzi, którzy przeszli na stronę wroga. — stwierdziła.
— Z mocami moimi i Joachima dalibyśmy radę się przebić.
— Nie, to od razu zwróciłoby ich uwagę.
— To co sugerujesz?
— Dywersję. Coś, co odciągnie część obrony spod budynku. Możemy wywołać jakieś zamieszki w okolicy.
Kurtis kiwnął głową. Proste rozwiązanie. I mogło być skuteczne.
— Okej, szanuję ten pomysł, — zaczął czarnoskóry. — ale to tylko pierwszy etap. Co potem? Co jak już będziemy w środku?
— Tego nie jesteśmy w stanie zaplanować. Nie wiemy, co tam zastaniemy.
Zapadło milczenie. Każdy z bohaterów zatracił się we własnych myślach. Oprócz sporadycznych powiewów spowodowanych przeciągiem, w tunelu panowała wywołująca dreszcze cisza. Trent, szacując w głowie, jak długo już idą i około ile kroków zrobili, z niecierpliwością czekał na płonące światełko, świadczące o zbliżającym się pobocznym celu. Chciał przekazać Markowi i jego synom, że udało mu się dostarczyć list dla Sally. Że jest cała i zdrowa. A przynajmniej była, dopóki nie doszło do ataku. Na tę myśl poczuł przypływ mdłości. Mimowolnie zaczęły wracać wspomnienia z Sydney.
Strzał.
Zimna tafla wody.
Umierająca Olivia.
Otrząsnął się z tych myśli.
— Nie rozumiem. — zaczął. — Wydaje mi się, że to powinno być tu. Karel, poświeć mi po okolicy.
Lara i Zip obserwowali Kurtisa z niepokojem. Pamiętali jego opowieść o liście. Nie omieszkał wspomnieć o nim, kiedy wchodzili do tunelu metra. W jego głosie można było nawet usłyszeć szczyptę ekscytacji.
Trent dobrze zapamiętał – byli na odpowiedniej stacji. Płonącego śmietnika jednak brakowało. Błękitnooki badał otoczenie, Joachim oświetlał mu każdy zakątek. Nagle brunet odskoczył, nie stroniąc od wypowiedzenia przekleństwa. Karel dokładniej oświetlił miejsce, na które przed chwilą patrzył Kurtis, a jego oczom ukazały się gnijące zwłoki. Kiedy błękitnooki po raz kolejny podszedł do ciał, by lepiej się im przyjrzeć, z bólem serca rozpoznał Marka. Zip i Lara również podeszli bliżej, jednak szybko się wycofali, zapach trupów był zbyt silny. Kurtis westchnął ciężko, a Croft, stojąc za nim, położyła mu dłoń na ramieniu.
— Przykro mi. — wyszeptała.
— Idziemy dalej. — odparł, zacisnąwszy pięści.
Ruszyli, kierowani jedynie zieloną poświatą. Wśród bohaterów narastało napięcie, byli coraz bliżej celu, a plan miał na razie tylko jeden punkt.
Wydostając się na powierzchnię, od budynku dzieliło ich zaledwie kilka przecznic. Szli krokiem powolnym, jakby chcieli odwlec to, co ich czeka.
Mijając opuszczony sklep na rogu, Zip bez poinformowania skręcił w jego kierunku.
— Zip, co tobie się wydaje, że robisz? — zapytała Lara oburzonym tonem.
— Stres zaczyna mnie zżerać, więc ja zamierzam zażreć jego. Idę coś wrzucić na ząb.
— Jak to możliwe, że ty nie tyjesz? — Croft podążyła za czarnoskórym, a za nią pozostali.
Trent zatrzymał się przy kasie, gdzie leżały papierosy, a także zapalniczki. Wziął komplet i wrócił na zewnątrz. Ze szlugiem w zębach, wśród kłębów dymu, stał, obserwując ruiny wieżowców. Nie minęła chwila nim Joachim dołączył do błękitnookiego.
— Bycie w połowie człowiekiem jest męczące. Posiadam wiele waszych słabości, w tym emocje. — zaczął. — Widzę, że teraz i ciebie one męczą. Powiedz, co się dzieje.
Kurtis zignorował żądanie Joachima.
— Wiem, że nie jesteś przyzwyczajony do mojej obecności, ale możesz mi zaufać. Przynajmniej na ten moment. Mamy ten sam cel, głupio bym postąpił działając przeciwko wam i sabotując misję.
— Ile śmierci widziałeś w swoim życiu?
Kącik ust Karela uniósł się.
— Chyba się domyślasz. Żyję już wiele setek lat, Kurtisie. Nie raz widziałem jak życie uchodzi z człowieka.
— A ile raz przejąłeś się czyjąś śmiercią? Ile razy zginął ktoś ci bliski?
Uśmieszek Nefilima zbladł.
— To już trudniejsze pytanie.
— Wiele osób, które spotkałem na swojej drodze, zginęło. Teraz, kiedy Lara jest ze mną, boję się, że spotka ją to samo. Mogłem jej nie szukać.
Joachim zaśmiał się, co wprawiło Trenta w niemałe oburzenie.
— Wy, ludzie, jesteście zabawni. Z tego samego powodu ona odsunęła cię od waszej ostatniej misji.
Kurtis spojrzał na Karela pytającym wzrokiem, lecz w tym momencie powrócili do nich Lara i Zip.
— Ustaliliśmy, — zaczęła Croft. — że my przeprowadzimy dywersję, a wy wykradniecie sztylet oprawcom.
— Co? Nie ma mowy, nie będziemy się rozdzielać.
— Kurtis, tak będzie lepiej.
— I czemu wy macie przeprowadzić dywersję?
— Lepiej będzie, jak to wy splądrujecie budynek, w razie kłopotów oboje macie nadprzyrodzone moce, lepiej sobie poradzicie.
— A nie przyda wam się ktoś z nadprzyrodzonymi mocami na poligonie? Może lepiej pójdę z tobą?
— Kurtis! — huknęła. — Myślisz, że pierwszy raz będę walczyć? Nic mi nie będzie! Zip też sobie poradzi, będę miała na niego oko.
Trent spojrzał na wszystkich po kolei. Joachim wydawał się być zgodny co do tego planu, jego milczenie mówiło wszystko. Błękitnooki nie miał wyjścia, obawy musiał schować do przysłowiowej kieszeni.
— W porządku. W takim razie ruszajmy.
— Właśnie, przecież ty masz te swoje supermoce. — odezwał się Zip. — Nie możesz użyć swojego dalekiego widzenia, żeby zbadać sytuację pod budynkiem? No i w samym budynku?
— Mogę, ale i tak musimy podejść bliżej. Jeśli chcemy z Karelem splądrować budynek, muszę oszczędzać siły.
Skoncentrowany, płynął wzrokiem między uliczkami, docierając do miejsca docelowego. Obleciał je z każdej strony, widząc snujących się ludzi. U tych, kto nosili ubiór z krótkim rękawem, widać było charakterystyczny tatuaż na ramieniu. Gdy badał tak teren, wśród wielu twarzy dostrzegł jedną znajomą.
„Nie, to niemożliwe.”
Przerwał dalekie widzenie.
— Kurtis, co się dzieje?
— Tam był Arthur. — odpowiedział skonfundowany.
— Kto?
— Muszę go zobaczyć.
Nie bacząc na towarzyszy, ruszył w stronę Empire State Building.
— Kurtis, czekaj!
Croft pobiegła za nim, łapiąc go za rękę, jednak natychmiast się wyrwał. Do akcji wkroczył Joachim.
— Ja się tym zajmę.
Tworząc w dłoniach kulę energii, rzucił nią, trafiając uciekiniera prosto w plecy. Siła uderzenia powaliła go na asfalt.
— Zwariowałeś?! Mogłeś mu zrobić krzywdę!
Kobieta pobiegła do Trenta, który jeszcze przez moment leżał twarzą do ziemi, by po chwili próbować się podnieść. Lara, łapiąc go pod ramiona, pomogła mu wstać.
— Muszę go znaleźć, muszę się z nim zobaczyć!
— Teraz nie możesz. Mamy misję do wykonania.
— On żyje, muszę z nim porozmawiać.
— Znajdziesz go jak będzie po wszystkim. Musimy odebrać ten sztylet i zamknąć portale. Skończyć to piekło. Nie chcesz tego dla swojego przyjaciela?
Strzepał z siebie kurz i brud. Westchnął. Miała rację – oczywiście, że chciał. Od dawna chciał. Nie zwlekając dłużej, po raz kolejny użył swoich mocy dalekiego widzenia.
Ludzie otaczali budynek z każdej strony. Wyżej, wokół wieżowca, latali Upadli, obserwując okolicę. Następnie Kurtis wzrokiem wniknął do środka, oblatując kolejne korytarze i pomieszczenia. Nie znalazł żywej duszy. Obraz zaczął mu się rozmazywać, w końcu stracił kontakt z tamtym otoczeniem. Jego moc miała swoje limity. Wszyscy zebrali się wokół Trenta, który pochylony, oparł się dłońmi o kolana.
— Wokół jest dużo ludzi. W powietrzu wiele mutantów. — zrobił przerwę, mrugając kilka razy. Wyprostował się i kontynuował. — W środku nikogo nie ma. A przynajmniej nikogo nie widziałem. Także wewnątrz czekają na nas tylko Oprawcy.
— Okej, pora się rozdzielić. — rozkazała Lara.
— Nie brakuje wam arsenału? Ty masz podwójne pistolety, a Zip Berettę. To trochę mało.
— Myślę, ze więcej nie będzie nam potrzebne. Czekajcie w ukryciu, obserwujcie okolicę. Będziecie wiedzieć, kiedy ruszyć.
— Jak skończycie, idźcie do namiotu w Central Parku, pod Gapstow Bridge. — nakazał Kurtis. — Jeśli ktoś będzie w środku, wygońcie go.
Croft kiwnęła głową, po czym gestem ręki nakazała czarnoskóremu, by podążył za nią. Trent odprowadził wzrokiem dwójkę towarzyszy, aż zniknęli za budynkiem przy najbliższej przecznicy.
Kilkanaście minut oczekiwania zakończyło się, kiedy błękitnooki wraz z Karelem usłyszeli pierwsze strzały. Dalekim widzeniem Kurtis obserwował, jak członkowie drugiej strony, jeden po drugim, zbiegają spod budynku w stronę hałasu.
— Ruszamy. — odparł blondwłosy.
— Czekaj, zostało wiele Upadłych. Nie chcą stamtąd odlecieć.
— Pamiętaj, że mogę ich kontrolować. Nie zaatakują nas.
Ruszyli w stronę celu. Mijający ich naznaczeni ludzie nie zwracali na nich uwagi, natomiast Nefilimy, gdy tylko próbowały się zbliżyć, były zatrzymywane przez Joachima. Z każdym kolejnym skrzyżowaniem skracali dystans do Empire State Building.
Będąc już u podnóża wieżowca, Trent mimowolnie rozglądał się za Arthurem. Karel go jednak poganiał, kilkoro ludzi kręciło się jeszcze na miejscu, choć każdy zmierzał w stronę zamieszek. Mężczyźni wkroczyli do środka przez obrotowe drzwi.
Powitała ich kamienna posadzka, kamienne ściany, wzory art deco oraz pustka. Tak jak Kurtis wcześniej wybadał, wieżowiec w środku był opuszczony. Powiało niepokojem. Rozglądając się po otoczeniu, w głowach planowali następny krok. Był to czas, by Trent znów użył swych mocy. Dalekim widzeniem płynął po każdym piętrze, szukając członków Nowej Kabały, co robią i gdzie przesiadują.
Pierwsze piętro.
Drugie piętro.
Dziesiąte piętro.
Każde po kolei okazywało się opuszczone, a siły Kurtisa słabły. Przy piętnastym piętrze widok rozmazał się, a Trent upadł na kolana.
— Na pierwszych piętnastu nikogo nie ma. — odparł. Joachim zmarszczył brwi.
— Czemu zacząłeś od dołu? Każdy szanujący się oprawca świata chce mieć widok na swoje dzieło. Zacznij od góry.
Błękitnooki skupił się i po raz kolejny powędrował wzrokiem, mijając kolejne kondygnacje aż dotarł na sam szczyt. A stamtąd w dół, piętro za piętrem. Na korytarzu osiemdziesiątego piątego piętra dostrzegł przemieszczającą się sylwetkę. Burza krótkich włosów od razu zdradziła mu tożsamość osoby. A ten fakt podsunął mu pewien pomysł.
Wrócił umysłem do ciała.
— Ruszamy.
Po tych słowach skierował się w stronę windy. Karel był zaskoczony tak pewną decyzją, oczekiwał jakichś wyjaśnień, ale mężczyzna szedł w milczeniu. Błękitnooki nacisnął przycisk windy, jednak ta nie zareagowała. Uderzył pięścią – nadal nic.
— Chyba widzisz, że nie działa? Gdzie ruszamy? Co zobaczyłeś?
— Osiemdziesiąte piąte piętro. — po raz ostatni uderzył w przycisk. — Cholerna winda. — chwila zamyślenia. Spojrzał na Joachima. — Rozwalisz te drzwi?
— Po co? Czemu wy, ludzie, zachowujecie się jak maniacy? Popaprańcy?
— I kto to mówi? Po prostu je rozwal!
Westchnąwszy, Karel wytworzył w dłoniach kulę energii, którą skierował na rozsuwane drzwi. Pod wpływem uderzenia metal częściowo się wygiął, a częściowo roztopił, tworząc przejście. Ujrzeli pusty szyb windy. Kurtis podszedł do otworu i wychylając się przezeń, spojrzał w górę. Można było odnieść wrażenie, że pionowy tunel ciągnie się w nieskończoność. Używając znowu swojej zdolności mężczyzna ujrzał w oddali kabinę. Wyciągnął rękę w jej stronę. Minęły ledwie sekundy, a dało się usłyszeć skrzypienie lin i metalu. W ostatniej chwili Trent odskoczył, a na miejsce przyjechała winda.
— Nie wiem, czy próbujesz się teraz popisywać, ale na mnie to nie robi wrażenia. — odparł blondyn. Podszedł do kabiny, której drzwi również rozwalił kulą energii. Weszli do środka. Kurtis swoją telekinezą zaczął pchać windę do góry.
Dojechali na osiemdziesiąte piąte piętro, z impetem przebijając się przez rozsuwane drzwi. Stojąc teraz na korytarzu, o wystroju wpisującym się w to, co widzieli na parterze, Trent użył nadprzyrodzonego wzroku, by wybadać, gdzie jest Nina.
Podążała holem niedaleko od punktu, w którym się znajdowali. Błękitnooki ruszył pędem, a Karel zrezygnowany za nim. Prawie się na nią natknęli, jednak na skrzyżowaniu korytarzy usłyszeli dwa głosy. Kurtis rozpoznał je oba, jeden z nich oznaczał kłopoty. Wraz z Joachimem przylgnęli do ściany, nasłuchując rozmowę.
— Mam nadzieję, że przemyślisz moją propozycję. — rozbrzmiał męski głos.
— Jesteś wyrachowany.
— Może. Ale przyznasz, że to propozycja nie do odrzucenia. Masz czas do jutra.
Usłyszeli kroki. Na ich szczęście oddalające się. Z kolei druga osoba ruszyła w kierunku przeciwnym, zbierając myśli po nieprzyjemnej wymianie zdań. Spoglądała na lewo, przez szereg okien, na panoramę miasta. Nagle poczuła silny uchwyt na prawym ramieniu, dłoń zasłaniającą jej usta, tłumiącą jej odruchowy krzyk oraz siłę ciągnącą ją w głąb korytarza. Dopiero wtedy została uwolniona i mogła spojrzeć w oczy tym, którzy ją zgarnęli. Wpierw spojrzała na Kurtisa, jego obecność tu była dla niej sporym zaskoczeniem. Następnie przeniosła wzrok na drugą osobę.
— Joachim?!
— Witaj, Nina.
— Co ty tu robisz?
— Podążam za tym oto jegomościem. — wskazał dłonią na Trenta. — Aczkolwiek nie mam pojęcia, czemu chciał cię zgarnąć, skoro mieliśmy się nie ujawniać.
— Pomogła mi. — zaczął błękitnooki. — Oprawcy już raz prawie mnie mieli. Ona i ten drugi, Gregory. Ale Nina mnie uwolniła, pozwoliła mi uciec. Do dziś nie mam pojęcia, czemu to zrobiła, ale przywiodło mi to na myśl, że będzie skłonna pomóc nam znowu.
Karel wbił wzrok w Kurtisa, unosząc brwi.
— Nie no, genialny plan. Wbić do jaskini potwora i na wstępie poprosić jednego z oprawców, by ci pomógł przechytrzyć pozostałych oprawców. — w tym momencie wzrok przeniósł na rudowłosą. — Inna sprawa, że jeśli miałbym wybrać kogoś, kto pierwszy dopuści się zdrady Kabały, to byłaby właśnie Nina.
— Masz tupet. — odpowiedziała oburzona. — Sam nas zdradziłeś, odszedłeś od nas.
— To prawda, odszedłem. Ale czy była to zdrada? Wasze metody przestały mi odpowiadać. Jednak to nie czas na takie dyskusje. Jesteśmy na widoku, właśnie zostałem oświecony przez wspaniały plan Trenta i aż się gotuję w środku na myśl, co dalej.
— Potrzebujemy twojej pomocy. — brunet zwrócił się do kobiety. — Pomogłaś mi ostatnim razem, choć nie wiem, jaki miałaś ku temu powód. Mieliście mnie w garści, a jednak mnie wypuściłaś. Więc liczę, że to nie było jednorazowe.
Nina wahała się. Byłoby łatwiej, gdyby Gregory nie wiedział, czego się dopuściła. Teraz ryzyko stało się jeszcze większe, byli przecież w paszczy lwa. Z drugiej jednak strony na sam widok tego człowieka poczuła dziwne łaskotanie w żołądku. Przyjemne łaskotanie. A myśli samoistnie wracały do tamtej chwili, kiedy uraczył ją pocałunkiem. Przeklinała swoją w połowie ludzką naturę.
— W porządku, pomogę wam.
— No proszę, a jednak. — wtrącił Joachim.
— Potrzebujemy wykraść Divisa Pugione.
Na dźwięk tych dwóch ostatnich słów jej twarz zbladła.
— Musimy przenieść się w bardziej zaciszne miejsce. — tylko tyle udało jej się z siebie wykrztusić na ten moment.
— Za dużo ode mnie wymagacie. Jak niby chcecie wykraść sztylet? I do czego ja jestem wam potrzebna?
Echo kobiecego głosu rozniosło się po pustym pomieszczeniu, które spokojnie mogłoby być biurem początkującej firmy. W powietrzu unosiły się pyłki kurzu, widoczne dzięki światłu padającemu przez okna i odbijającemu się od białych ścian.
— Na pewno wiesz, gdzie się znajduje.
— Tak, wiem. I wiedząc to mam wątpliwości, czy uda wam się go wykraść.
— Już nie tobie to oceniać. — skwitował Joachim. — Mów, gdzie jest sztylet.
— Rufus go ma, w swoim gabinecie. To jak zamierzacie ukraść Divisa Pugione?
— Proste. Zastosujemy najprostszą nefilimską sztuczkę.
— Zmiennokształtność? A w kogo chcesz się zamienić?
— W jedno z moich ukochanych dzieci, Mildred. I tu wkraczasz ty. Na czas mojej maskarady będziesz musiała ją zająć, co by Rufus nie dostał rozdwojenia jaźni, gdyby przypadkowo prawdziwa Mildred pojawiła się w jego gabinecie.
— Brzmi jak plan, który może nawet zadziałać.
— Jest jeszcze jedna sprawa. — wtrącił się Trent. — Potrzebujemy znać lokalizacje portali.
— Chcecie je zamknąć, tak? Nie, to za wiele, i tak już wam bardzo pomogłam.
— Proszę, bez tej wiedzy sztylet będzie dla nas bezużyteczny!
— Może chcesz coś w zamian? — zapytał Joachim.
Zawieszając wzrok na Kurtisie, zamyśliła się.
To mogła być jej szansa, drugiej takiej nie będzie.
W końcu zwróciła się do niego.
— Tak. Chcę, żebyś w zamian mnie pocałował.
Zamiast być zaskoczonym, Trent doznał olśnienia. Przed oczami ujrzał Larę, którą uraczył pocałunkiem w Sydney. Larę, która nie była tą prawdziwą. Nie sądził, że tym jednym gestem mógł rozkochać w sobie jedną z Tych Złych. A jednak.
Joachim obserwował całą sytuację z zaciekawieniem. Z kolei Trent prowadził wewnętrzną walkę. Byłoby mu łatwiej, gdyby Nina przemieniła się w Larę, jednak ani myślał targować się o uwzględnienie jego preferencji. W grę wchodziła zbyt wysoka stawka.
Bez słowa zbliżył się do rudowłosej, obejmując ją w pasie. Chciał, by pocałunek był krótki, ale kiedy ich usta zetknęły się, Nina położyła dłonie na jego twarzy, tym samym przytrzymując go kilka sekund dłużej. By umilić sobie tę chwilę, Trent dał ponieść się wyobraźni udając, że trzyma teraz w objęciach Larę.
— Mam nadzieję, że na tym się skończy. — skwitował Joachim, kiedy oderwali się od siebie. — Mamy misję do wykonania.
***
Kolejne zamieszki. Rufus zastanawiał się jak to możliwe, że ci ludzie jeszcze mają w sobie wolę walki. Każdą bitwę przegrywali. Ich liczebność spadała. A jednak widział przez okno swojego gabinetu, jak rozpoczęła się kolejna z wielu batalii.
Usłyszał pukanie do drzwi.
— Wejść!
Odwrócił się. Do pomieszczenia weszła jego siostra.
— Chodź, zobacz. — gestem ręki zaprosił ją pod okno.
Posłusznie się zbliżyła, by tak jak on móc obserwować miejskie zamieszki.
— Wciąż mają w sobie siłę walki. Irytuje mnie to, a jednocześnie fascynuje.
— Są zdeterminowani. Być może dlatego i my w to brniemy, skoro każdy z nas posiada w sobie pierwiastek człowieka.
— Co masz na myśli mówiąc „brniemy”? — nie spodobał mu się ten dobór słów. — Uważasz, że niesłusznie postępujemy? Przecież jesteśmy na wygranej pozycji. Rządzimy światem.
Blondwłosa milczała. Rufus zaczął krążyć po pokoju.
— A może zaczynasz myśleć jak ojciec? On nie rozumiał naszych planów. Z jego podejściem nigdy byśmy nie osiągnęli tego, co teraz mamy.
— Tak, ale jakim kosztem? Wypleniliśmy większość ludzi, a rządzimy armią bezmózgich stworzeń. Nie zbudujemy na tym własnej cywilizacji.
— Teraz naprawdę mówisz jak tatuś. — zaszydził. — Jeśli cały czas tak myślałaś, to trzeba było odejść razem z nim. — jego głos coraz bardziej niósł się po pomieszczeniu.
— Teraz to i tak nieistotne. Taką drogę obraliśmy, więc się jej trzymajmy. — zakończyła dyskusję spokojnym głosem.
Blondyn kiwnął głową. Zwolnił kroku, z powrotem podchodząc do okna.
— Po co właściwie przyszłaś?
— Potrzebuję wziąć Divisa Pugione na kilka chwil. Chciałam coś sprawdzić.
Blondyn zmierzył ją wzrokiem, czuł że podwyższa mu się ciśnienie. W końcu westchnął i niechętnie, powolnym ruchem skierował się do biurka. Z kieszeni spodni wyciągnął klucz, który otwierał lewą szufladę. Wyciągając z niej sztylet, wręczył go siostrze.
Choć wygląd był dokładnie opisany w zapiskach Ekchardta, Divisa Pugione i tak robił wrażenie, zaskakując kunsztem wykonania. Wtopione w niego szmaragdy mieniły się odcieniami zieleni, a rękojeść w kształcie główki lwa imponowała dokładnością.
Trzymając mocno sztylet w prawej dłoni, Mildred skierowała się do wyjścia.
— Tylko szybko go oddaj. — usłyszała na odchodne.
***
Biegli w stronę Central Parku. Oboje byli zaskoczeni, jak gładko poszła misja zdobycia artefaktu. Uzyskali również cenną informację o portalach i ich rozmieszczeniu. Okazało się, że jest ich aż dziesięć, otwartych na różnych częściach globu. To zadanie zapowiadało się na dużo dłuższe i trudniejsze.
Biegnąc ścieżką wśród traw i drzew, zbliżali się do Gapstow. Kurtis z utęsknieniem wyczekiwał ponownego spotkania z Larą. Gdy na horyzoncie widać już było wspomniany most, nie zobaczyli pod nim namiotu. W miejscu, gdzie kiedyś był, znajdowała się trójka ludzi, z czego dwoje z nich było pochylonych nad trzecim, wyraźnie rannym. Będąc coraz bliżej celu, Trent rozpoznał każdego z nich.
Larę.
Zipa.
I Arthura.
Poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku, bowiem to Arthie był ranny. Czarnoskóry kończył opatrywać jego brzuch. Błękitnooki rzucił się pędem w kierunku przyjaciół.
— Cholera jasna, Arthur! Arthur, co się stało?! — klęczał już przy kumplu, który obandażowany leżał na ziemi, ciężko dysząc.
— Kurtis, jak dobrze cię widzieć. — odparł marnym głosem.
— Lara, Zip, mówcie, co się stało?!
Spojrzeli po sobie. Croft postanowiła się odezwać.
— Kiedy odciągaliśmy uwagę wroga, żebyście mogli dostać się do wieżowca, walczyliśmy nie tylko z Upadłymi, ale i z ludźmi. Wśród nich był Arthur.
— Rozpoznał Larę. — wtrącił się Zip. — Przestał strzelać i podbiegł do nas.
— Strzelałeś do naszych? Ale dlaczego?
Spojrzał na wykrzywioną z bólu twarz szatyna, a wzrok mimowolnie skierował się ku ramieniu, na którym widniał charakterystyczny tatuaż.
— Dlaczego, Arthur?
— Ja ci wszystko wyjaśnię. — ciężko było mu mówić, brzuch bolał go niemiłosiernie.
— Nie mieliśmy za bardzo czasu na rozmowę, ale powiedzieliśmy mu, że jesteś w Nowym Jorku i niedługo do nas dołączysz. Zaczął walczyć po naszej stronie. — kontynuował Zip.
— Niestety, część ludzi z drugiej strony zauważyła, że ma na ręku symbol, a walczy przeciwko nim. Podejrzewam, że niektórzy mogli go już znać. — dodała Lara. — Zaczęli krzyczeć na niego „Zdrajca!” i strzelać w jego kierunku. Nie zdążyliśmy zareagować, oberwał.
— Postanowiliśmy uciec i schować się w namiocie, o którym mówiłeś, ale go tu nie było.
W tym momencie Arthie zaczął sięgać ręką do kieszeni spodni, choć każdy najmniejszy ruch potęgował ból.
— Muszę ci to dać. — wymamrotał. — Musisz to przeczytać.
— Co przeczytać?
— List. Napisałem list do ciebie.
— Arthur, nie dawaj mi żadnego listu. Przeżyjesz. Słyszysz? Przeżyjesz do cholery! Sam mi powiesz wszystko, co jest w tym liście, jak tylko będziesz w lepszym stanie.
— Tak cholernie mnie boli…
Trent nie wiedział co robić. Widząc kolejną bliską mu osobę doświadczającą cierpień, będącą na granicy życia i śmierci, czuł, że jego psychika coraz gorzej to znosi.
— Nie możemy teraz ruszać. — w końcu się odezwał. — Zostajemy tu, Arthur nas potrzebuje.
— Nie ma takiej opcji. — do rozmowy wtrącił się Karel, obserwujący całe zajście, w dłoni trzymając sztylet.
— Macie sztylet! Czyli misja się powiodła! — Croft nie mogła powstrzymać radosnego tonu.
— Tak, ale teraz czeka nas trudniejsze zadanie. Kurtisowi udało się uzyskać informację co do lokalizacji portali. Jest ich dziesięć, każdy w innym miejscu na świecie.
— Aż dziesięć? To zajmie wieczność. Dobrze, że oprawcy nie wiedzą, że ukradliście im to cacko.
Grymas Joachima zdradzał jedno – zażenowanie.
— Niestety wiedzą. A jeśli jeszcze nie wiedzą, to wkrótce się zorientują.
— Co?! To jak wyście go wzięli?! Skorzystałeś ze swojej zmiennokształtności, prawda? — panna archeolog straciła nieco entuzjazm, zastąpiony narastającą wściekłością.
— Myślę, że prędzej czy później i tak by się zorientowali. Najlepiej, jeśli ruszymy od razu.
— Nie ma mowy, zostajemy z Arthurem!
— Kurtis, musimy to załatwić jak najszybciej! — huknęła. — Jeżeli zostaniemy tutaj, ci źli na pewno nas dopadną! I cała misja, poświęcenie Arthura, pójdą na marne!
— Ja z nim zostanę. — oznajmił Zip. — Wielkie wyprawy związane z zamykaniem portali do zaświatów i zabawa z nadprzyrodzonym artefaktem nie brzmi jak rozrywka dla mnie. Już zaczerpnąłem trochę waszego stylu życia, teraz mogę sprawdzić się w roli pielęgniarki.
Ta myśl trochę uspokoiła Trenta, choć nadal nie widziało mu się opuszczanie kumpla w potrzebie. Najchętniej sam by został, a wysłał dredowłosego. Wiedział jednak, że jego nadprzyrodzone moce bardziej przydadzą się w misji. No i chciał mieć Larę na oku. Nie po to tułał się tyle czasu po świecie, by teraz ponownie się rozdzielać.
— Zip, masz zadbać o to, żeby przeżył. Jak wrócimy, chcę go widzieć żywego.
Czarnoskóry przytaknął. Pomyślał o rzuceniu jakiegoś żartu na odchodne, ale powaga sytuacji była zbyt duża.
— Towarzysze, — ton głosu Joachima był podniosły. — ruszajmy. Pora to zakończyć.
***
Do pomieszczenia bez zapowiedzi wpadł Gregory. Pod ramię trzymał rudowłosą.
— Mamy zdrajcę w naszym kręgach. — to mówiąc, z całej siły rzucił kobietę na ziemię. Ta upadła twarzą do podłogi, wydając przy tym jęk bólu.
Mildred i Rufus odwrócili się w kierunku przybyłej dwójki, wzrok przenosząc to na czarnowłosego, to na Ninę, następnie spojrzeli na siebie, oboje czując, że wszystkie elementy układanki za chwilę połączą się w jedno.
— Mógłbyś rozwinąć? — blondyn odezwał się głosem nad wyraz spokojnym jak na kogoś, kto przed chwilą prawie wyrywał sobie włosy z głowy, bowiem w niewyjaśnionych okolicznościach stracił bardzo cenny artefakt.
— Kiedy wysłałeś nas, byśmy odnaleźli i przywieźli do ciebie Kurtisa Trenta, mieliśmy go w garści. Wieźliśmy go do ciebie. Ale ta mała szmata dała mu uciec.
Rufus wziął wdech. Problemy zaczęły się namnażać.
— CO?! — wybuchł. — Powiedzieliście, że nie żyje! Że go zabiliście! Wiedziałeś, że go wypuściła i ją kryłeś?!
Na te słowa pewność siebie Gregorego zmalała. Dopiero w tym momencie zorientował się, że ta sytuacja przedstawiała w złym świetle nie tylko Ninę.
— Wybacz mi, Rufus. Nie myślałem, że Kurtis jest aż tak ważny.
— Nie myślałeś! Właśnie, to twój problem! NIE MYŚLISZ! I czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? Akurat teraz?
— Widziałem go. Trent był w budynku, rozmawiał z Niną. Widziałem ich.
Rufus czuł, jak wszystko się w nim gotuje, jednak dzielnie walczył z ludzką stroną swojej natury, by emocje nie wzięły góry.
— Nie wiem, co ta żmija knuje, — kontynuował czarnowłosy. — ale myślę, że dla niej jest już tylko jedno wyjście. Załatwmy ją.
— Załatwmy ją. — powtórzył Rufus. — Jakież to genialne Greg. I nawet bym się z tobą zgodził. Gdyby nie fakt, że ZNIKNĄŁ. NASZ. SZTYLET!
Na te słowa pewność siebie Gregorego zniknęła całkowicie. Przełknął ślinę, a skóra na twarzy stała się bledsza niż zwykle.
— Jak to zniknął?
— Chwileczkę, chwileczkę. — usposobienie Nefilima było zmienne jak pogoda. Ton głosu z wściekłego przeszedł ponownie w spokojny, jak za pomocą pstryknięcia. — Ten skurwiel pojawia się w naszej siedzibie i tego samego dnia znika sztylet. Sztylet, który, przynajmniej według mnie, wzięła Mildred. Ona twierdzi, że dziś jej tu nawet nie było. A jednak ją widziałem. Przypominając sobie rozmowę z siostrą, która wzięła Divisa Pugione, przychodzi mi do głowy tylko jedno rozwiązanie. — Tu skierował się do blondwłosej. — Moja droga, nasz ojczulek wrócił. — podszedł do Niny i klęknął przy niej, palcami podniósł jej podbródek, by spojrzała mu w oczy. — Mam rację, Nina?
Podniósł się.
— Zawołajcie Nicholasa. Spotkamy się w sali konferencyjnej, musimy się naradzić. A ty, szmato, — spojrzał w dół, rudowłosa cały czas leżała, jej ciało opętane uczuciem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Dreszcze, paraliż, skręt w żołądku. — masz szczęście. Nie mamy Divisa Pugione, więc twój wyrok śmierci zostaje przesunięty na czas nieokreślony. Ale może to i lepiej. W głowie aż roi mi się od pomysłów na tortury dla ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz