Spacer po uliczkach paryskiego getta wywoływał u niego uczucia skrajne. Tak naprawdę to tu się wszystko zaczęło. Tu pierwszy raz spotkał Larę. Doskonale pamiętał, jak siedział przy stoliku, sącząc kawę z filiżanki i czytając gazetę codzienną, kiedy panna archeolog weszła, by wypytać Pierre’a o Boucharda, będąc przy tym dość niegrzeczna. Trent dyskretnie wyglądał wtedy zza gazety, podsłuchując ich rozmowę i nieświadomie przyglądając się tyłkowi Croftówny. Ładnemu tyłkowi. Tyłkowi, który potem nie raz musiał ratować. A właściwie chciał ratować. Tak jak wtedy, kiedy został sam na sam w pojedynku z tą okropną poczwarą, Boaz, Larze wręczając Periapt Shards by sama pokonała Ekchardta. By zemściła się w jego imieniu. Miał po tej walce brzydką pamiątkę w postaci wielkiej blizny na brzuchu. Aż cud, że jakoś uszedł z życiem.
Nawet nie zauważył, jak szybko zaufał tej kobiecie. I, co mu bardzo pochlebiało, ona najwyraźniej jemu również. Może też z tego względu chciał ją teraz odnaleźć. Jakby gdzieś w środku czuł, że w przeciwnym razie nadszarpnie to zaufanie.
Znowu nie miał pojęcia, co robi. Powinien znaleźć bibliotekę. I atlas. Tak, powinien. Ale, jak to sam określał „do cholery” nie wiedział o istnieniu takowej w tej części Paryża. Co mu po współrzędnych, jak nie może ich sprawdzić, a nie znał każdego zakątka na mapie z dokładnością co do stopnia.
Mijał plac D’Aicard, Metro Cafe, a stąd było niedaleko do La Serpent Rouge. I Lombardu Rennesa! Tak! Był tam kiedyś, i o ile pamięć go nie myliła, półka z książkami stała zaraz obok lady. „Musi tam być atlas. Po prostu musi”. Przekonując samego siebie, ruszył pędem do wspomnianego lokalu.
Drzwi otwarte na oścież, pomieszczenie puste w środku, utrzymane w nieładzie. I ta nieszczęsna półka. Kurtis zaczął przeglądać zawartość, przyglądając się uważnie grzbietom książek stojących po skosie, opierających się o siebie. Niecierpliwiąc się, a poszukiwania zajęły mu niecałą minutę, postanowił zajrzeć na zaplecze, z nadzieją że tam coś znajdzie.
Jego wzrok od razu przykuł charakterystyczny symbol, namalowany krwią na podłodze z drewnianych desek. No tak, te kilka lat temu, kiedy Monstrum grasowało po paryskich ulicach, Rennes stał się jedną z ofiar, a seryjny morderca zostawił swój „autograf” na pamiątkę.
W głębi zaplecza Trent dostrzegł regały wypełnione książkami. Już miał poszukać tam szczęścia, kiedy nagle usłyszał skrzypnięcie desek. Serce mu zamarło na moment, a umysł automatycznie nakazał wyciągnąć z kabury spluwę i odwrócić się, celując w intruza. Jakież było jego zdziwienie, kiedy dostrzegł znajomą twarz.
— Szukasz czegoś? – odparła zawadiackim tonem.
— Co ty tu robisz, do cholery? — widząc, że nieproszony gość nie jest groźny, schował broń z powrotem. — Czemu nie jesteś w przytułku? Śledzisz mnie?
— Postanowiłam się przyłączyć. Chyba nie myślałeś, że będę tam do końca życia gnić widząc, jak mi taka okazja przelatuje koło nosa.
— Okazja? A czy ja ci do kurwy nędzy jestem potrzebny, żebyś sobie uciekła i ruszyła w świat jak jakaś pieprzona globtroterka?
— Że niby sama? Takie chucherko jak ja? Z tobą będzie bezpieczniej.
— Jeśli myślisz, że będę chronić twój smarkaty tyłek przed tymi mutantami to… - Uniosła brwi. Jakby chciała powiedzieć „No?” — to masz rację, psia mać. Ale to dlatego, że jestem porządnym facetem i nie mam powodów, by zostawiać cię na pastwę tych bydlaków. Chyba, że będziesz mi działać na nerwy. Co już zaczynasz robić.
— A czy jeśli ci powiem, że znalazłam atlas, to dalej będę ci działać na nerwy?
— Znalazłaś? Chwila, skąd wiesz, że go potrzebuję?
— Widziałam, jak przeglądasz półkę z książkami, mamrocząc przy tym „Atlas, atlas, gdzie jest ten pierdolony atlas” jak jakąś modlitwę. Ciężko było się nie domyślić. I na przyszłość trzeba szukać porządnie.
— To gdzie ten atlas?
— Położyłam na ladzie, obok radia, które tak bezczelnie ukradłeś.
— Pożyczyłem.
— Bez zamiaru oddania.
Sam nie wiedział, czy dziewczyna go wkurzała czy intrygowała. Ta jej zadziorność, pyskowanie. Może była trochę podobna do Lary.
Trent wyszedł z zaplecza czym prędzej i mijając Olivię, sięgnął po atlas. Przypomniał sobie jeszcze raz współrzędne, 33º S, 151º E. Otworzył niezbyt grubą księgę formatu A4 i przerzucając strony, zatrzymał się na politycznej mapie świata. Kierując palcem po powierzchni kartki i czując za sobą obecność nastolatki, która z ciekawskim spojrzeniem, stojąc na palcach, zaglądała mu przez ramię, odnalazł wytyczne. Sam nie wiedział, co poczuł, kiedy napis nad białą kropką oznajmił mu „Sydney”. Po chwili udało mu się określić towarzyszące temu uczucie, a mianowicie bezradność połączona z irytacją.
— Cholera jasna. Jak ja mam się niby dostać do Australii? I to jeszcze z tobą. — rzucił za siebie.
— Może piechotą? — odparła z przekąsem.
Zatrzasnął ostentacyjnie atlas, co miało znaczyć „Chyba cię pojebało”, po czym rzucił książkę na blat, o który następnie się oparł, intensywnie myśląc. Olivia zaczęła grzebać po kieszeniach, szeleszcząc przy tym. Wyciągnęła paczkę gum do żucia i jeden z listków rozpakowała, by różową, gumowatą masę móc wrzucić do ust. Mlaskając, udała się na zaplecze. Postanowiła, że może na coś się przyda. Skoro przyczepiła się do pana Trenta, będąc jak ten przysłowiowy „wrzód na tyłku”, to postara się być pomocna. Przynajmniej na początku.
Kurtis miał chwilę słabości. Wątpliwości. Znowu. Powrócił myślami do pierwszych chwil jego podróży, kiedy przemierzając tunel metra dopadły go zwątpienia. Że może lepiej wracać. Nie iść dalej. Cofnąć się. Teraz czuł to samo, silniej. Mówiąc dosadnie, wpakował się w niezłe gówno. Był z dala od przyjaciół, w innym kraju, z małym arsenałem, bez jedzenia i picia, z uciążliwym bagażem w postaci „tego upierdliwego bachora”. Nie wiedział, dokąd iść i jak tam iść. Znaczy wiedział, ale w żadnym wypadku nie był to cel obejmujący znalezienie Lary. Chyba, że miałby na tyle szczęścia, by ją tam znaleźć.
— Znalazłam kompas.
Ten głos. Taki nowy, do którego się jeszcze nie przyzwyczaił, a który teraz wyrwał go z zamyślenia.
— Świetnie. Idźmy na pielgrzymkę do Australii.
— Próbuję jakoś pomóc. — mruknęła z wyrzutem.
— To próbuj dalej, do cholery. Kompas, kurwa. Na co mi kompas?
Z niezadowoloną miną odłożyła okrągłe urządzenie, z połyskującą, szklaną szybką, obok radia i książki, po czym wyszła bez słowa. Najpierw Trent poczuł pewną ulgę. Może się obraziła i w końcu da mu spokój. Ale coś go podkusiło, by ruszyć za nią. Wziął radio, atlas, kompas i leżący nędznie obok półki plecak, trochę zszargany i jakby zapomniany. Wpakował do środka ekwipunek, po czym szybkim marszem opuścił budynek, by dostrzec sylwetkę oddalającą się w głąb ulicy. Biegnąc w jej kierunku, zauważył jak zwalnia przy wielkiej ciężarówce, zagradzającej dalszą drogę. Pamiętał to „autko” doskonale. Aż dziw, że stało tu nietknięte przez tyle czasu. Zastanawiał się nawet, czy coś tu się w ogóle zmieniło od jego ostatniej wizyty. Olivia położyła na masce swoją dłoń, odwróciła subtelnie głowę i z równie subtelnym uśmiechem, patrząc na Kurtisa, poklepała powierzchnię. Nie zaskoczyło jej w ogóle, że błękitnooki pobiegł za nią.
— Masz transport i nie marudź.
Najpierw się uśmiechnął, lecz potem mina mu zrzedła. Znów znudzony i zirytowany.
— Brawo, geniuszu, a jak mam się dostać do środka? Bez kluczyków?
— A to już nie mój problem.
Po tych słowach westchnął i wywrócił oczami. Trzeba było się przygotować na mnóstwo tego rodzaju tekstów, skoro smarkula postanowiła zostać jego towarzyszką podróży, uprzykrzając mu życie.
Podszedł do lewej strony samochodu, wskoczył na stopień i palcami dotknął lakierowanej powierzchni. Liv rozbawiona obserwowała dziwne zachowanie mężczyzny, ale przestało być takie zabawne, a bardziej imponujące, gdy usłyszała charakterystyczne kliknięcie. Kurtis zeskoczył ze stopnia, obszedł pojazd i otwierając drzwi, zaprosił dziewczynę do środka.
— Jak ty to zrobiłeś?
— To jedna z wielu rzeczy, które potrafię. Zapomniałaś już o mojej popisówce z krzesłem? Wskakuj.
Weszła do środka, usadawiając się wygodnie na siedzeniu i zapinając pas. Do niej dołączył Trent, wsiadając od strony kierowcy, zrzucając z ramienia plecak i beznamiętnie odrzucając go na tyły. Zatrzasnął drzwi.
— Jeszcze nigdy nie prowadziłem ciężarówki. — odparł tonem podekscytowanym. Dłoń położył na stacyjce, by po chwili oboje mogli usłyszeć rzężenie silnika. Kurt zmienił bieg, wcisnął pedał gazu i majestatyczny tir najpierw powoli, a potem trochę szybciej, zaczął toczyć się dumnie po asfaltowej ulicy.
— Wyjmij kompas.
— A gdzie „proszę”?
— Co, mam cię na kolanach błagać? Nie pyskuj i rób co mówię.
Liv pokazała mu język, ale i tak sięgnęła po plecak i wygrzebała z niego co trzeba. Położyła na pulpicie. Trent zaczął poważnie się zastanawiać, ile to dziewczę mogło mieć lat.
— Kierunek - wschód. — skwitował.
Pojazd jechał samotnie autostradą, co mogło zwrócić natychmiastową uwagę kogokolwiek. W najgorszym przypadku mogli zainteresować sobą Nefilimów. Jazda przebiegała w ciszy, nieprzyjemnej, trochę paraliżującej, każdy prawdopodobnie zajęty był własnymi myślami, choć Olivia co chwilę zerkała na towarzysza.
— Jak to robisz? — przerwała milczenie.
— Co takiego?
— No te swoje sztuczki.
— Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz.
„Ty o mnie też nie”, dopowiedziała sobie w myślach. Fakt, jego moce robiły wrażenie, ale na niej? Nie aż takie.
Nie obyło się bez postoju. Ciężarówka stojąca jako jedyny duży obiekt na stacji benzynowej stwarzała dość nietypowy i rzucający się w oczy widok. Pasażerów nie było jednak w środku. Trent tankował, natomiast Olivia postanowiła zaopatrzyć ich w jedzenie.
— Nie za dużo tego? — rzucił prześmiewczo, widząc dziewczę z reklamówkami zawieszonymi na przedramionach, a w rękach trzymającą jeszcze trzecią reklamówkę wypełnioną po brzegi różnej maści produktami.
— Pomógłbyś mi, a nie się wyśmiewasz.
Posłusznie podbiegł do dziewczyny, biorąc od niej reklamówki i odstawiając je na ziemię, przy ciężarówce. W prawej kieszeni jej zielonej kurtki dostrzegł coś kanciastego, jakby sporej wielkości pudełko. Pomyślał, że to może to odtwarzacz MP3, ale wyglądało na zbyt duże. Nim zdążyła się obejrzeć, wyciągnął ów przedmiot z kieszeni – paczkę papierosów. Liv spojrzała na niego z przerażeniem, mając do siebie żal, że nie schowała ich dokładniej.
— Palisz? — zapytał stanowczo.
— Nie jesteś moim rodzicem, żeby mi-
Nie dokończyła, Trent bowiem pobiegł z powrotem do spożywczego. Zielonowłosa przeklęła pod nosem ze świadomością, że właśnie straciła fajki. Gdy towarzysz wrócił, zdziwiła się wielce – miał w ręce bowiem nie tylko papierosy, ale też zapalniczkę.
— Mniemam, że nie wzięłaś.
Aż ją zatkało. Co on, w myślach umie czytać? Faktycznie, zapomniała całkowicie.
— Chodź, zapalimy sobie.
To mówiąc, skierował się do ciężarówki, a dokładniej do naczepy, z zabudowaniem w postaci metalowych prętów przykrytych plandeką. Skołowana Olivia ruszyła za panem Trentem do środka. Kurt siedział w drugim końcu, będąc w trakcie zapalania fajki. Nie chciał wychodzić na zewnątrz. Chciał, by dym papierosowy rozniósł się po przyczepie. Częstując dziewczynę szlugiem, zaciągnął się i westchnąwszy, wypuścił dym.
— No to ile ty masz lat? – liczył, że może teraz się dowie.
Trzymając szluga w zębach, Liv spanikowała.
— Czternaście. — wybełkotała bardzo cicho, unikając kontaktu wzrokowego.
— ILE?! — nie był pewien, dlaczego wrzasnął tak głośno. Samo mu się wyrwało. Ale zyskując od kompanki tą nową i bardzo istotną informację, natychmiast wyrwał jej papierosa z ust.
— Hej!
— Idiota ze mnie, mogłem się domyślić. Przecież od razu widać, że jesteś dzieckiem.
— Wcale nie jestem! Nie będziesz mi mówił, co mogę robić, a czego nie! Nie jesteś moim ojcem!
— Ale czy ja coś mówię? Ja tylko zabrałem szluga z twojej smarkatej buźki. A teraz wyjdź. Albo nie, ja wyjdę.
To mówiąc, przeszedł w kucki do wyjścia, wyskoczył, i stojąc przy ciężarówce, kontynuował zaciąganie się dymem. Po chwili zamyślenia dotarło do niego, jak impulsywnie zareagował. W zasadzie co go obchodziło, że mała pali. Nie była jego córką, tak naprawdę to mało ją znał. Uczepiła się go, bo myśli, że przeżyje jakąś przygodę życia.
Z pojazdu wygramoliła się Liv, z naburmuszoną miną.
— Zabrać dziecku cukierka. — skomentował Trent. Został zmierzony wściekłym, wręcz morderczym spojrzeniem. Ale nie przejął się tym zbytnio. — Widzisz, było się ze mną nie zabierać. Mogłabyś sobie wtedy zapalić i nikt by cię nie nadzorował.
— I tak mogę sobie zapalić, nie zabronisz mi.
— Tak? A kto ma teraz ze sobą szlugi? I zapalniczkę?
W istocie, to Kurtis był teraz w posiadaniu obu tych rzeczy. Czarnowłosa westchnęła tylko, wywracając oczami. Skoro tak bardzo mu zależało na tym, żeby nie popadła w nałóg nikotynowy, to chociaż będzie namiętnie żuć gumę. I wyciągając kolejny listek różowej masy owiniętej w folię aluminiową, złapała go między zęby i zaczęła ostentacyjnie przeżuwać, mlaskając przy tym tak głośno jak się da. Trent wypuścił z ust kłąb dymu. Strzelanie fochów było kolejną rzeczą, na którą mężczyzna musiał się przygotować.
Zastanawiał się czemu on, potencjalny zbawca świata, a raczej poszukiwacz zbawcy świata, został tak pokarany.
— Idę spać. Dobranoc. — burknęła, wypluwając gumę i chowając się z powrotem do naczepy. Błękitnooki ostatni raz stuknął palcem w papieros, strzepując popiół, po czym rzucił niedopałek na ziemię, przydeptując go stopą. Faktycznie, było późno, a on odczuwał coraz większe zmęczenie. Potrzebowali dużo energii przed dalszą podróżą.
***
— Cieszę się, że udało mi się was tu wszystkich zebrać. — odparł Rufus, siedząc w sali konferencyjnej wraz z resztą oprawców.
— A jest ku temu jakiś powód? — zapytał prześmiewczo Gregory.
— Ah, Greg, jak zwykle poważny. Wyobraź sobie, że jest. Mamy uciekiniera.
— Uciekiniera? — kontynuował czarnowłosy. — Proszę, zaskocz mnie. Słuchaj, Rufus, im mniej tego ścierwa tym lepiej. W ogóle czym tu się przejmować? Jednym, nędznym człowiekiem, któremu się poszczęściło?
— Idioto. Wcale nie lepiej. Wcale nie nędzny. Kurtis Trent. Mówi ci to coś?
— Chwila, czy to- — wtrąciła Nina, ale blondyn uciszył ją gestem ręki. Chciał zobaczyć reakcję na twarzy Grega. Jak ten ironiczny, tępy uśmieszek zmienia się w przerażenie. I tak się właśnie stało. Uśmiech zbladł. Oczy jakby większe.
— Cholera. Trent? Pomagier Lary? Ten, kurwa, Trent?
— Tak. Ten, kurwa, Trent. Sami wiecie, co to oznacza.
— Będzie jej szukać. Szukać Lary. — skwitowała rudowłosa.
— Tak. — Rufus oblizał wargi na znak zdenerwowania, spojrzał po kolei na każdego tu obecnego. — A my musimy znaleźć jego zanim on znajdzie ją.
— A wiemy coś chociaż? — zapytał Gregory. — Bo kiedy on uciekł? Kurwa, na pewno jest już po drugiej stronie globu.
— Tu mam dobrą wiadomość. Jeden z jego „przyjaciół” zdradził nam to i owo. Moi drodzy, Wielka Brytania.
— Nie no, kurwa. Nie wierzę. I myślicie, że tam się dostał?
— Nie pamiętasz go? Cwaniaczek, jakich mało. Na pewno znalazł sposób.
— Ale właściwie czemu mamy go powstrzymać? Co z tego, jeśli znajdzie Larę? — odezwał się nagle Nicholas.
— Bo ona jest dziesięć razy cwańsza i sprytniejsza. Raz nam prawie pokrzyżowali plany. I nie możemy dopuścić do tego, by im się to kiedykolwiek udało. Gregory, Nina – wy pojedziecie go szukać. My musimy zostać tutaj.
— Co? Ja z nim? Nie ma mowy. — oburzyła się zielonooka.
— Daj spokój, będzie fajnie. — puścił do niej oczko i zaszczycił zawadiackim uśmiechem. To jednak nie poprawiło kobiecie humoru.
— Ale idźcie przez tunel metra. Kto wie, może znajdziecie tam jakieś wskazówki.
***
Arthur stał nad kopcem utworzonym z ziemi. Przygryzał co chwila wargę, łzy ciekły mu po policzkach. Czuł się paskudnie. Zdradził przyjaciela. Jak sądził, w słusznej sprawie. Nie domyślił się jednak, za co bardzo siebie karcił, że tego drugiego przyjaciela zabiją tak czy inaczej. A fakt, że jeszcze przed chwilą widział jego martwe ciało, zakopywane przez ludzi z tej strony, tylko go dobijał. I że teraz stał przy tym kopcu, nad tym ciałem. Nad ciałem Joshuy.
Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Był teraz sam. Całkiem sam. Z tym cholernym tatuażem na ramieniu. Z tym znamieniem, którego nie mógł się pozbyć. Był zdrajcą. Okrutnym zdrajcą. Tak dokuczał Joshowi, ale to z miłości. Z tej cholernej, platonicznej, przyjacielskiej miłości.
Tak, Joshua był irytujący. Tak, zachowywał się jak dziecko. Ale to był przyjaciel. Przyjaciel, którego głosu już nigdy nie usłyszy. Przyjaciel, którego twarzy już nigdy nie zobaczy. Wiedział też, że w pewien sposób stracił Kurtisa. Jeśli ten wróciłby tutaj i dowiedział się, co się stało, nigdy by już się do Arthura nie odezwał.
Szatyn nie mógł też wrócić na poligon. Nie z tym czarnym cholerstwem na ręce. Był wyrzutkiem.
***
— Kurt! Kurt, wstawaj!
Czuł szarpanie jego ramienia. Dotyk delikatnej, dziewczęcej dłoni. Leżąc na boku, obejrzał się za siebie. Obraz był rozmazany, Trent rozpoznał tylko czuprynę czarnych włosów. Dopiero kiedy nabrał ostrości, ujrzał buzię i przede wszystkim parę wielkich, błękitnych oczu, spoglądających na niego z niepokojem.
— Co jest? Czemu mnie budzisz, do jasnej-
— Kurtis, ktoś nas porwał.
Zerwał się momentalnie, jak oparzony.
— Jak to porwał?
— No, wyjrzałam na zewnątrz, a tam ani śladu stacji czy autostrady. Jakieś budynki, chyba fabryki, nie wiem! — jej głos się załamał, był rozpaczliwy. Jakby czuła się winna temu, co się stało, bo zobaczyła to pierwsza. Trent wstał, podszedł do niebieskiej płachty, okalającej metalowe rusztowania przyczepy. Odsunął materiał by wielkimi oczami spojrzeć na gromadkę mężczyzn, w kuloodpornych kamizelkach, celujących w dwójkę czarnymi, połyskującymi karabinami.
— Guten Tag, Langschläfer! Hände für den Kopf und herauszukriech von dem Wagen!
Kurt z Liv spojrzeli po sobie. Niemiecki nie był ich mocną stroną.
— Kolega mówi — zagulgotał jeden z nich z niemieckim akcentem. — że macie ręce położyć za głowę i wyleźć z pojazdu! SOFORT!
Nie chcąc robić problemów, posłusznie położyli dłonie na karkach i pojedynczo wyskoczyli na beton. Błękitnooki mógł się rozejrzeć. Nie był to żaden kompleks fabryk, choć można się było pomylić. Mieli do czynienia ze stacją kolejową. Trzy budynki, z brudnoczerwonej cegły, z niskimi dachami, stojące przy peronach, a między nimi tory, na których rdzewiały pociągi.
Nim zdążył się przyjrzeć, byli już w środkowym budynku. Znajdowały się tam ławki, zaraz pod sufitem wisiała tablica z rozkładami pociągów, lecz wyłączona. Dalej kasa biletowa. Ale oni, wraz z eskadrą w postaci najemników, powędrowali na zaplecze, a tam po schodach w dół. Trent już się domyślał – tajemna baza. Nie zaskoczył go więc kompleks korytarzy, pokojów, większych pomieszczeń. Zerkał co chwilę na Olivię. Martwił się trochę o nią, pewnie pierwszy raz była w takiej sytuacji, co widać było po jej twarzy. A Trent ostrzegał, że będzie niebezpiecznie.
Najpierw zostali zaprowadzeni do jakiegoś pomieszczenia, z jedną szafką zaledwie, stołem i lampą zwisającą z sufitu. Tam zostali przeszukani. Trent stracił Desert Eagle’a i Chirugai, a Liv gumy do żucia, odtwarzacz MP3 i nóż, o którego posiadaniu Kurtis nie wiedział. Przedmioty schowane były do szuflady, a pojmani wyprowadzeni z jednego pomieszczenia do innego. Ten pokój był dużo bardziej gustowny, elegancki wręcz. Mężczyźni pozostawili dwójkę ze słowami „Szef chce się z wami widzieć”. I w istocie, przy regale z książkami stał wysoki mężczyzna, w granatowym mundurze, z głową ledwie przyprószoną siwizną. Odwrócił się do bohaterów. Trent wszędzie rozpoznałby te surowe rysy. Charakterystyczną, siwą brodę.
— Gunderson. — wyszeptał.
— Herr Trent! Niespotykane, po tylu latach!
Niegdyś pracodawca Trenta, teraz wróg, z którym miał dość specyficzne relacje.
— Chcesz czegoś, Marten? — odparł brunet już głośno. — Czyżby twoje przydupasy nie wywiązywały się dobrze ze swoich obowiązków i potrzeba ci profesjonalisty?
— Sitzen, bitte. Ah, panie Trent. Był pan jednym z moich najlepszych najemników. Jak nie najlepszym. Ten refleks, te niecodzienne zdolności! Wunderbar!
— Guderson, nie owijaj w bawełnę, mów lepiej po jaką cholerę nas tu ściągnąłeś?
— Herr Trent, jeden z moich ludzi znalazł pana w tej zacnej ciężarówce, rozpoznając pana natychmiast. Pański kolega po fachu, że tak powiem. Pewnie nawet pan nie pamięta. Zaiste, niecodzienny zbieg okoliczności. Wykorzystał swoje zdolności do włamywania się do samochodów. Nie tak imponujące jak pańskie, ale wystarczające. Postanowił zmusić pana do odwiedzin. A nie mogliśmy też pominąć tej ślicznej panienki.
— Po jaką cholerę, się pytam.
— Słyszał pan o Trzeciej Stronie?
Spojrzał na Olivię, siedzącą obok, jakby liczył, że może ona coś wie. Niestety, nie odezwała się ani słowem. Milcząca, siedziała przestraszona na krześle. Choć widać było, że stara się udawać dzielną i niewzruszoną.
— Nie bardzo.
— Mamy stronę oprawców i stronę Rebeliantów, nieprawdaż? Ludzi i Monstrum. Człowiek i Nefilim. Dobro i Zło. Otóż, nie jest to takie proste jakby się zdawało.
— Nie? Dla mnie to całkiem klarowne.
— Herr Trent, jest jeszcze jedna strona. Tak zwana Trzecia. Nasza. Nie, nie stoimy po stronie tej przeklętej rasy. Ale też nie widzi nam się współpraca z innymi ludźmi.
— Gunderson, twoje lata współpracy w Kabale chyba uszkodziły ci mózg. Nie traktuj siebie jak jakiś lepszy gatunek.
— Nie lepszy gatunek, panie Trent. Lepszych ludzi. Ci rebelianci to taka chaotyczna grupa. Nie wiedzą, czego chcą. A my wiemy. Chcemy zacząć wszystko od nowa.
— A oni nie? Wszyscy pragniemy wolności. Wolności od tego, co te Nefilimy nam zafundowały. Swoją drogą dziwię się, czemu pan nie jest po ich stronie? Poniekąd to kontynuacja Kabały.
— Panie Trent, w tym problem, że na Kabale się zawiodłem. Równie nędzna grupa jak cała reszta.
— No dobrze, ale co ja mam z tym wspólnego?
— Herr Trent, pan mnie swego czasu opuścił. Zdradził. Ale wybaczę panu, jeśli się pan do nas przyłączy. Towarzyszką również nie pogardzimy. Możemy stworzyć lepszą przyszłość, zbieramy tylko najlepszych. Jest to pierwsza i ostatnia szansa. Więc jak?
Znów spojrzał na dziewczynę. Przerażona wbiła w niego wzrok i w prawie niewidoczny sposób potrząsnęła głową.
— A jak nie skorzystamy?
— Nie radziłbym.
— Zaryzykuję.
— W porządku. MULLER! KORNSTEIN!
Do środka wparowało dwóch osiłków w kamizelkach kuloodpornych.
— Zaprowadźcie naszych „gości” do ich „pokojów”.
Mężczyźni szarpnęli porwanych za ramiona i wyprowadzili z pomieszczenia. Nim Trentowi Gunderson zniknął z oczu, błękitnooki mógł dostrzec obłęd w jego spojrzeniu. „Zwariował”, pomyślał.
Kurtis był skołowany ilością i poziomem skomplikowania tych wszystkich korytarzy, pomieszczeń, przejść. A teraz siedział w pokoju do bólu przypominającym izolatkę. W pomieszczeniu obok przebywała Olivia. Oboje zostali zabarykadowani, bez możliwości ucieczki. Kurtis domyślał się, że ten wariat ich zlikwiduje już niedługo. Trzecia Strona? Lepsi ludzie?
Mężczyzna krążył po pomieszczeniu. Jedyne co dobrego z tego wynikło, to że miał chwilę czasu, by pomyśleć. Nie tylko o obecnej sytuacji, ale też ogólnie. Nie chciał skończyć jako ofiara psychopatycznego szaleńca. Zaszedł już tak daleko. Był w Niemczech, tego nietrudno było się domyślić. Niby wciąż długa droga do Sydney, ale bliżej niż z Paryża. Zaczął też martwić się o Olivię. Nie wiedział, co dziewczyna przeżyła w swoim życiu, ale chyba pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji. Kto wie, może teraz skulona do pozycji embrionalnej szlochała jak małe dziecko. Trenta zabolało coś w sercu na tę myśl. Czuł się za nią odpowiedzialny, w końcu była jeszcze dzieckiem.
Nagle puknął się w czoło. Tak po prostu, niespodziewanie. Uświadomił sobie, że siedzi tu już od kilkudziesięciu dobrych minut, kiedy może się z łatwością stąd wydostać. Przylgnął do drzwi, trzymając dłonie na wysokości zamka i rygla, tu przekręcił palcami, tam przesunął dłoń i słysząc kliknięcia oraz trzaśnięcia, ze stoickim spokojem, na luzie, otworzył właz.
O dziwo, nikt ich tu nie pilnował. Drzwi izolatki Olivii otworzył bez większych problemów. Ujrzał ją, jak siedziała pod ścianą z podkulonymi nogami i rękami opartymi na kolanach. Na jej twarzy nie było już przerażenia, bardziej wściekłość. Zauważył też, że mimowolnie porusza żuchwą, jakby przeżuwała gumę. Choć wiedział doskonale, że nie mogła, bo jej przy sobie nie miała. Musiała być nałogowym gumożujcą.
Gdy odwróciła głowę w jego stronę, zauważył ze dwie strużki na jej policzkach, w kolorze szarym, od kredki do oczu. Więc łzy były.
— Co tak długo? — burknęła, podnosząc się z ziemi i wychodząc z izolatki.
— Właśnie ratuję cię z opresji, mogłabyś to docenić.
Nie było jednak czasu na dyskusje. Teraz mieli większy problem – wydostać się z tego labiryntu. Błękitnooki stanął w bezruchu, z palcami na skroniach. Od czego w końcu miał dalekie widzenie? Wędrując telepatycznym wzrokiem po korytarzach, wytyczył najkrótszą drogę wyjścia, z uwzględnieniem pomieszczenia z ich ukradzionymi przedmiotami.
— Za mną!
Biegnąc wijącymi się tunelami, klęli pod nosem na cały kompleks. Ku ich nieszczęściu natknęli się na dwóch przechodzących najemników. Nim ci jednak zdążyli cokolwiek wrzasnąć, Kurtis rzucił się na jednego z nich, to samo Liv zrobiła z drugim. Trent przyłożył facetowi z pięści w twarz, następnie wyrwał mu karabin z rąk i rozstrzelił jego głowę na wylot. Drugi mężczyzna oberwał prosto w krocze celnym kopniakiem od czarnowłosej, a wyrwanym z rąk karabinem przestrzeliła mu klatkę piersiową. Brunet z podziwem spojrzał na zaradną towarzyszkę, jednak nie było czasu na wychwalanie. Dotarli do pomieszczenia z szafką. Trent kopniakiem wyważył drzwi i z szuflady wspomnianej komody wyciągnął ich przedmioty – Chirugai, Desert Eagle’a, nóż, gumy balonowe i MP3.
— To możesz zostawić, i tak bateria się wyczerpała.
Kurtis odrzucił więc odtwarzacz i czym prędzej pobiegli w stronę schodów. Z zaplecza przez cały budynek, aż na zewnątrz. Następnie w kierunku ciężarówki.
— Myślisz, że nas zauważyli?
— Jak zauważą dwa trupy w tej ich bazie, to się domyślą, że nawialiśmy. Szybko, wskakuj!
Mężczyzna siadł za kierownicą, dziewczyna na miejscu pasażera. Telekinetycznie Kurt przekręcił kluczyk w stacyjce. Jakież było ich przerażenie, kiedy usłyszeli charakterystyczny dźwięk oznajmiający, że silnik nie ma najmniejszego zamiaru odpalić.
— Cholera jasna, musieli przebić bak z paliwem albo coś.
— I co teraz?
Kurtis pomyślał chwilę, a pomysł praktycznie sam mu wpadł do głowy. Sięgnął po kompas, dorzucił go do plecaka, który cały czas leżał między siedzeniami, i wyskoczył z pojazdu. Zdezorientowana Olivia zrobiła to samo.
— Wiesz, nigdy nie dane mi było być maszynistą. — odparł, po czym skierował się w stronę peronów. Liv nie mogła już za nim nadążyć.
— Kurt, nie chcesz chyba jechać pociągiem?
— A właśnie, że chcę! I zamierzam! Szybciej!
Zeskoczył na tory, potem na następny peron i znowu na tory, na trzecim peronie skręcił w kierunku lokomotywy.
— Wskakuj do wagonu!
— Wiesz w ogóle, co wyprawiasz?
— Nie do końca. Ale zaufaj mi!
Nie dyskutując już, dziewczyna wsiadła do najbliższego wagonu pasażerskiego. Trent w tym czasie łapał się za głowę. Na panelu były różne przyciski, wajchy, tarcze, a nie miał czasu szukać instrukcji obsługi lokomotywy. Zaczął nerwowo wciskać i ciągnąć za wszystko, co się dało. W międzyczasie usłyszał strzelanie. Najemnicy musieli już się zorientować, że więźniowie uciekli.
— Liv, schowaj się, nie wychylaj się!
Nie był pewny, czy usłyszała. Sam zajęty był elektrowozem. Próby wystartowania pociągu w końcu dały rezultat. Kurtis nie wiedział, jaka kombinacja sprawiła, że lokomotywa ruszyła, ale poczuł ulgę na dźwięk charakterystycznego stukania kół na szynach. Najpierw powolne, potem coraz szybsze. Pociąg wolno oddalał się od stacji, zostawiając w tyle najemników, ich upierdliwe karabiny i ciężarówkę z jedzeniem, które jeszcze nie tak dawno Liv z Kurtisem wspólnie zebrali.
Trent nie miał pojęcia, dokąd będzie zmierzał ten pociąg, ale wiedział jedno – pierwszy raz w życiu dane mu było być maszynistą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz