29 października 2020

Rozdział 19 - Dwie księżniczki

Posiadanie w drużynie Joachima miało jedną niezaprzeczalną zaletę – Upadli praktycznie nie stanowili problemu. Bohaterowie nie byli pewni, jak Karel to robi, ale mimo niebycia oczywistym sprzymierzeńcem Tych Złych, bez problemu kontrolował mutanty. Stojąc na otwartym parkingu przed niemieckim spożywczakiem, czytał zapiski na kartkach, pogrążając się we własnych myślach i co chwilę zerkając na niebo, czy przypadkiem któryś z monstrów nie wpadł na pomysł zabawy z drużyną na lądzie.
Zip postanowił zbierać myśli wewnątrz sklepu. Zdążyli już zgromadzić zapasy, ale czarnoskóry postanowił pokręcić się jeszcze w środku, robiąc bóg wie co. Najpewniej objadając się na zaś.
Kurtis stał oparty o bok kampera, z dłońmi skrzyżowanymi na piersi, w ustach trzymając papierosa. Na dobre pogodził się z nałogiem nikotynowym. Tak jak pozostali, potrzebował chwili dla siebie.
Dopiero docierało do niego, że naprawdę odnalazł Larę. Akurat wtedy, kiedy zaczął tracić nadzieję, kiedy przysłowiowo machnął ręką na swój, wydawałoby się, bezsensowny plan. I akurat w momencie najbardziej uśpionej czujności, gdy umysł prowadzony był chęcią skończenia z tym złem za wszelką cenę, egoistyczną potrzebą zemsty za śmierć Olivii, los wynagrodził mu męki ostatnich tygodni. Co więcej, jej zagadkowa współpraca z Karelem sprawiała, że poniekąd miał co do niej rację – może pomóc w unicestwieniu Tych Złych.
Właśnie. Współpraca z Karelem. Kurtis nie do końca mógł zrozumieć, dlaczego został odsunięty od sprawy, którą zajmował się razem z Larą. Czemu nic mu nie powiedziała? Nic nie wyjaśniła? Planował wkrótce się z nią skonfrontować. Jednak nie miał pojęcia, jak się za to weźmie.
— Kurtis?
Słysząc swoje imię, odwrócił się w lewą stronę. Zza otwartych drzwi do wnętrza pojazdu wyłoniła się głowa Croft. Uniósł brew, pytającym spojrzeniem czekając, aż kobieta odezwie się ponownie.
— Wejdziesz? Mam trochę dosyć siedzenia w samotności.
Na te słowa odrzucił papierosa, przydeptując niedopałek i posłusznie poszedł za kobietą do środka.
Kamper był dość stary, ale zdatny do życia. Elementy wykonane z jasnego drewna, obicia mebli w kolorze kremowym. Wyposażenie posiadał standardowe. Ktoś mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że był przytulny.
Kurtis zobaczył Larę opierającą się o szafkę aneksu kuchennego, ze szklanką whisky w dłoni. Druga taka szklanka spoczywała na stole stojącym między dwiema niewielkimi sofami, zapewne miało to funkcjonować jako mała jadalnia. Trent chwycił za samotne naczynie, nie siadając na wygodnej kanapie, lecz stając obok Lary. Łyknął trochę trunku i czekał, aż Croft przemówi.
— Wciąż nie mogę pojąć, jak znaleźliście się w zamku Krieglera akurat wtedy, kiedy ja tam byłam.
— Szczęśliwy zbieg okoliczności? — zapytał błękitnooki z krzywym uśmiechem.
— Być może, ale kiedy zobaczyłam Karela, przeszły mnie ciarki po plecach. Nawet nie wiem, czemu.
Obserwował ją. Zmęczone oczy. Włosy, wcześniej związane kitkę, teraz trzymały się w niedbałym koku. Może mu się tylko wydawało, ale widział pojedyncze siwe włoski.
— Jak to w ogóle możliwe, że się znaleźliście? Szukał ciebie?
— To dłuższa historia.
— Przecież sam dobrze wiesz, że mamy czas.
Jakby nie patrzeć, miała rację. Już zmierzchało, raczej nie zanosiło się na to, by ruszyli w ciągu najbliższych godzin w dalszą podróż.
Sam nie wiedział, ile warto było opowiadać. Czy warto było cofnąć się aż do momentu, kiedy wyruszył w podróż szukając niej samej? A może wystarczyło zacząć historię od informacji Zipa w radiu? Nie, to by było bez sensu. Które szczegóły ominąć? Które uwypuklić?
— Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, kiedy wyruszyłem w podróż… — zawahał się. — By odnaleźć ciebie.


Lara wysłuchała wszystkiego z uwagą. Była to historia porywająca, miejscami aż niewiarygodna. Trent postanowił nie szczędzić szczegółów, opowiedział praktycznie o wszystkim. Na wieść o Winstonie Croft rozpromieniła się, zadając niejedno pytanie na temat starego lokaja, ale w pierwszej kolejności jej przyjaciela. Rzuciła nawet pomysłem, by odwiedzić go po uratowaniu świata. Z zaskoczeniem słuchała o psychicznych problemach Gundersona, a cały fragment opowieści związany z Olivią wywołał u niej kalejdoskop emocji. Nigdy nie postrzegała Kurtisa w roli ojcowskiej, a z drugiej strony tak naturalnie przyszło jej wyobrazić sobie go niańczącego niepokorną czternastolatkę. Może to przez to, w jaki sposób opowiadał o nastolatce. Żałowała, że nie będzie jej już dane poznać tej nietuzinkowej dziewczyny. Nawet przemknęła jej myśl, że we trójkę mogliby stworzyć coś na kształt rodziny.
Błękitnooki nawet nie zauważył, w którym momencie intensywnego monologowania palce jego lewej i jej prawej dłoni splotły się. Ten mały gest wydał mu się tak naturalny, że nie potrzebował zaprzątać sobie nim większej uwagi.
Na słuch o podstępie, jakiego dopuścili się oprawcy, Lara czuła ścisk w żołądku. Nie była wstrząśnięta, przecież źli ludzie – a w tym przypadku istoty nadludzkie – nie takich rzeczy się dopuszczają. Mimo to, nieprzyjemne uczucie pozostało.
Cały wątek o Joachimie udającym bezdomnego uznała za całkiem zabawny i nie mogła wyjść z podziwu, że wszystkie te wydarzenia ostatecznie doprowadziły Trenta do celu, który sobie obrał – do niej.
Siedzieli chwilę w milczeniu, szklanki już dawno opróżnione. Trent spojrzał Larze w jej ciemnobrązowe oczy, próbując wyczytać z nich, co sobie teraz myśli.
— A co się działo w tym czasie z tobą? — zapytał w końcu.
Croft westchnęła ciężko. Sięgnęła po butelkę trunku, by uzupełnić szklankę. Wypiła wszystko jednym haustem, po czym odstawiła naczynie na blat szafki.
— Gdzie by tu zacząć...

***

2003

Na budce telefonicznej wylądowało stworzenie, sprawiając, że upuściła słuchawkę i mimowolnie wydała z siebie krzyk zaskoczenia, może nawet strachu. Natychmiast wybiegła, patrząc za siebie. Już kiedyś widziała coś podobnego.
Śpiący, tak go nazywał Ekchardt, miał skórę w podobnym, upiornie bladym kolorze. Nie posiadał jednak wielkich, błoniastych skrzydeł, które monstrum siedzące na budce rozprostowało, wpatrując się w oszołomioną Larę.
Spojrzała w niebo, powoli pokrywające się coraz większą ilością tych samych bestii. Widziała, jak więcej przechodniów spogląda w tę samą stronę, a wśród tych idących grupami czy parami jedna z osób wskazywała palcem na nieboskłon.
Zaczęło się.
Oczyma wyobraźni zobaczyła ich – drugą Kabałę, otwierającą portal do nieznanego wymiaru. Oglądała to wraz z Joachimem z ukrycia. A potem jeden z nich, czarnowłosy mężczyzna, zauważył jak czają się za słupem. Karel kazał jej uciekać, sam został. Wtedy też widzieli się po raz ostatni.
Ostrzegła Winstona. Ostrzegła Zipa. Teraz pora było ostrzec Kurtisa.
Podbiegła i wskoczyła na swój motocykl, odpalając go i odjeżdżając z piskiem opon zanim monstrum zdążyło ją zaatakować.
Bacznie obserwowała otoczenie jadąc ulicami Paryża w stronę mieszkania Trenta. Ludzka ciekawość przechodniów szybko zaczęła zamieniać się w przerażenie, a na ulicach pojawiało się coraz więcej wozów policyjnych, a także karetek.
„Teraz to nawet bóg nam nie pomoże.”
Dojeżdżając do stojącego przy ulicy szeregowca z czerwonej cegły, zahamowała motor dokładnie przed mieszkaniem, do którego chciała się udać. Zeskoczyła z pojazdu, a po schodkach prowadzących na ganek wbiegła omijając co drugi stopień.
— Kurtis! — krzyknęła, uderzając mocno pięścią w drzwi. — Kurtis, otwórz! To ja, Lara!
Brak odpowiedzi.
— Trent, do cholery, otwieraj! To rozkaz!
Nadal brak odpowiedzi.
Nie zwlekając dłużej, chwyciła za klamkę. Drzwi były otwarte.
Obeszła całe mieszkanie, stwierdzając jednoznacznie, że właściciela nie ma w domu. Sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Bo jak nie było go tu, to gdzie mógł się znajdować? I czemu nie zamknął mieszkania na klucz?
Usiadła na kanapie w salonie. Minęło trochę czasu, odkąd ostatnio tu była. Wciąż w uszach dzwoniła jej ostatnia rozmowa z Kurtisem. Żałowała, że nie wyjaśniła sytuacji, nie widziała jednak innego wyjścia. Protestowałby. A jednak czuła, że w pewien sposób popełniła błąd. Może jeśli wspólnie poszliby tropem Joachima, udałoby się powstrzymać Tych Złych zanim dopięli swego?
Objęła wzrokiem pomieszczenie. Może Trent nie był daleko, może wyszedł tylko na chwilę? Lara postanowiła zostać w mieszkaniu i zaczekać. Krótkie czekanie przerodziło się w nocowanie na kanapie. Mężczyzna przez cały ten czas niestety się nie zjawił.


Mam nadzieję, że ta wiadomość do ciebie dotrze. I że przeżyłeś. Bo wątpię, że mnie posłuchałeś i uciekłeś z mieszkania, pewnie cały czas siedzisz w tej swojej klitce w Londynie. Udało mi się uciec z Paryża. Nie twierdzę, że w Pradze jest bezpieczniej, ale może uda mi się jeszcze to wszystko odkręcić. Wiem, gdzie szukać. Póki co, uważaj na siebie.
Lara

Oderwała długopis od kartki. Obserwując przez chwilę swoje zapiski, schowała je do koperty, którą następnie zakleiła i zaadresowała. Zostawiła list na biurku i przeszła do salonu, gdzie włączony był telewizor. Z czeskiego rozumiała piąte przez dziesiąte, ale nie musiała być biegła w tym języku, wystarczyły jej ujęcia z różnych części świata, by wiedzieć, jak wygląda sytuacja.
A wydawała się być opanowana. Interweniowały służby wojskowe, odparto pierwszy atak, wszyscy byli w pełni czujni. Jednak Croft przeczuwała, że to dopiero początek. Było to najdziwniejsze uczucie. Nastąpiła inwazja nadnaturalnych istot, a jednak codzienne życie, acz zachwiane, toczyło się dalej. Chwyciła kubek ostygniętej już kawy i dopiła do końca. Sięgnęła po plecak czekający na nią na sofie. Już miała wychodzić, gdy w ostatniej chwili przypomniała sobie o liście.
Przed klatką czekała na nią taksówka. Lara pokazała kierowcy kopertę na znak, żeby jeszcze chwilę poczekał. Gdy list wylądował w skrzynce, Croft zasiadła w aucie na tylnym miejscu. Jako cel podała Strahov.

Heaven is closer now today
The sound is in my ears
I can't believe the things you say
They echo what I fear

Piosenka zespołu Fiction Factory cicho sączyła się z samochodowych głośników. Croft obserwowała zza szyby pojedyncze monstra co chwilę przelatujące na nieboskłonie. Droga, którą jechali, była zakorkowana – niecodzienna sytuacja o tej porze dnia. Przez lekko uchylone okno Lara mogła słyszeć dźwięki ulicy.
Warkot silników.
Trąbienie aut.
Syreny policyjne.
Nasilające się ludzkie krzyki.
Niebo zaczęło coraz bardziej wypełniać się upiornymi sylwetkami. Kobieta wysiadła z samochodu, by móc lepiej ocenić otoczenie. Daleko przed sznurem aut widziała niebiesko-czerwone światła oraz zarysy postaci, nie wszystkie z nich ludzkie. Część z kierowców uciekała w przeciwną stronę, pozostawiając swoje pojazdy na pastwę losu. Wśród odległych dźwięków syren i ludzkich głosów dało się też słyszeć strzały.
Mutanty jednak nic nie robiły sobie z odsieczy, jaka przyjechała na tę konkretną aleję. Lara wstrzymała oddech widząc, jak w kierunku stojących w korku pojazdów poleciał jeden z radiowozów, uniesiony przez wściekłe monstrum, przygniatając kilka aut swoim ciężarem. Coraz więcej poczwar zaczęło szarżować w stronę uciekających ludzi, przewracając co poniektóre samochody. Sygnałem do ucieczki był widok mężczyzny złapanego za frak, odrzuconego w stronę zgrupowania mutantów niczym szmaciana lalka.
Sytuacja coraz bardziej odbiegała od opanowanej. Croft zauważyła, że kierowca taksówki już dawno uciekł, nie przypominając nawet o należnej mu kwocie. Kobieta poczuła nieprzyjemne skręcenie w żołądku, które szybko przerodziło się w panikę, gdy odległość między nią a mutantami niebezpiecznie malała.
Jej plany musiały się zmienić.


2004

Lekki wiaterek muskał jej policzki, kiedy stojąc na moście Roberta F. Kennedy’iego obserwowała smętną panoramę Nowego Jorku. Nie mogła wyjść ze zdumienia, jak wiele może się zmienić w rok. Złowieszcze chmury przesłaniały promienie słoneczne, a tuż pod tymi obłokami szybowały chmary skrzydlatych bestii, czyhające na skradające się ulicami ofiary.
Sytuacja przestawała być pod kontrolą. Świat pogrążał się w chaosie.
— Ponuro, co?
Lara prawie podskoczyła na dźwięk obcego głosu. Wzięła głęboki wdech i powoli odwróciła się w stronę jego źródła.
Nową towarzyszkę pierwszy raz widziała na oczy. Nie kojarzyła jej ani ze szczupłej sylwetki, ani z burzy poskręcanych blond kosmyków, żyjących własnym życiem.
— Lubię chodzić na spacery. — blondwłosa zagadywała dalej. — I wkurza mnie, że nie mogę tego robić tak często. Znaczy mogę, ale zginięcie z łap tych tam, jakoś mi się do tego nie pali.
Croft zmarszczyła brwi, taksując kobietę wzrokiem. 
— Przepraszam, zmartwiłam się, że chcesz skoczyć z mostu. Ok, powiedziałam to na głos i usłyszałam, jak głupio to brzmi. Chciałam cię zagadać, może odciągnąć od tego pomysłu. Ale chyba nie chcesz skakać, nie wyglądasz na taką. Przepraszam, nie umiem zagadywać ludzi. Jestem Rachel. — po tym słowotoku kobieta wyciągnęła dłoń w kierunku panny archeolog. Rękaw szarej bluzy dresowej rozciągnął jej się na ramieniu, a jego mankiet przysłonił część dłoni.
— Lara. — mówiąc to, również wyciągnęła rękę. Wymieniły między sobą serdeczny uścisk.
Zapadła chwila niezręcznej ciszy. Croft czuła na sobie wzrok dziewczyny. Rachel przygryzła wargę.
— Co powiesz na to, byśmy przeszły się na spacer? — odezwała się blondwłosa. 
Croft westchnęła, nie planowała spędzać chwil w towarzystwie, tym bardziej obcej osoby. Ale twarz młodej kobiety była taka pełna nadziei, wyglądała jakby tego potrzebowała. Brunetka kiwnęła tylko głową i idąc obok siebie, skierowały się mostem na północny zachód. 
Stawiając krok za krokiem, szły w ciszy. Rachel zerkała tylko co chwilę na Larę, jakby chciała coś powiedzieć. W końcu się odważyła.
— Przepraszam, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że skądś cię już znam.
— To całkiem możliwe, bo-
— Czekaj. — mówiąc to, zrobiła wielkie oczy, zasłaniając usta, wyglądając niczym podekscytowana fanka. — Jesteś tą słynną archeolożką! 
— Wydało się. — odparła Lara, udając niezadowolenie. 
— Przeczytałam chyba wszystkie twoje książki. — dodała blondwłosa entuzjastycznie. A to już Larę zaskoczyło. — Bardzo mi się podobały twoje dzienniki z wyprawy po Scion.
Gdy się uśmiechała, widać było jej dołeczki w policzkach. 
— Bardzo miło to słyszeć. — odparła grzecznie, acz oschle.
Na kilka chwil ponownie zapadła cisza. Do czasu aż Rachel zapiszczała.
— Jejku, nie mogę uwierzyć, że idę ramię w ramię z Larą Croft!
— Uspokój się, bo cię tu zostawię i tyle będziesz miała ze spaceru ze mną.
— Przepraszam. — odpowiedziała, chociaż nadal ciężko jej było kryć ekscytację.
— Może, żeby było mniej niezręcznie, ty opowiesz mi coś o sobie? Skoro o mnie pewnie wiesz wystarczająco dużo.
Dziewczyna wyraźnie się speszyła, wlepiając wzrok w chodnik i przez dobre kilka sekund się nie odzywając. 
„Czyżbym powiedziała coś nie tak?”
— Tylko że ja jestem strasznie nudna.
— Pozwolisz, że ja to ocenię. — odparła łagodnie.
No cóż, skoro tak, to nie miała wyjścia. Dostała nakaz od samej Lary Croft.
— Jestem, a właściwie byłam, doradcą klienta w banku. I chyba niezbyt dobrym, bo nigdy nie dostałam awansu ani nawet podwyżki. — zaśmiała się ponuro. — Niech no pomyślę. O, w weekendy lubiłam pracować jako wolontariuszka w schronisku dla zwierząt! Na pewno dawało mi to więcej satysfakcji, niż siedzenie w banku. Czasem żałuję, że nie poszłam na studia weterynaryjne, ale nigdy nie miałam głowy do biologii...


2005

— No dalej, dalej.
Nic. Cisza w słuchawce. Już dziesiąty raz próbowała się do niej dodzwonić, ale za każdym razem brakowało sygnału. Miała silne podejrzenia, że było to związane z trwającą zagładą ludzkości. Sieć telekomunikacyjna musiała w końcu paść. I jak Lara miała teraz poinformować Rachel o swojej potrzebie wycieczki w dalekie kraje i obietnicy powrotu?
Nie sądziła, że kiedyś do tego dojdzie, ale zatęskniła za Egiptem. Gorące powietrze muskające jej ciało, piaszczyste wzgórza rozpościerające się aż po horyzont oraz starożytne ruiny to było coś, czego najbardziej teraz potrzebowała. Gdyby tylko ten malowniczy krajobraz nie był zakłócany przez widok Upadłych na nieboskłonie.
Apokalipsa dawała dużo czasu na zaznajomienie się z dostępną literaturą w opuszczonych bibliotekach i uczelniach. Przebywając w Nowym Jorku, Lara przewertowała prawdopodobnie wszystkie książki o Egipcie. Na zdjęciach w rozdziałach o kompleksie świątyń w Karnaku często pojawiała się charakterystyczna kolumna. Wyróżniało ją to, że jako jedyna miała wygrawerowany anch. Autorzy nie poświęcali temu zbytniej uwagi, ale Croft wiedziała, że musi to oznaczać jakiś sekret znajdujący się właśnie w tym miejscu. Ciekawość wzięła nad nią górę. Nie mogła nie przyjechać do Luksoru.
Szukała, bacznie oglądając każdą kolumnę.
— Aha!
Był mały, ledwo widoczny, ale jednak. Croft otaksowała go wzrokiem. Tak, to na pewno krzyż egipski. Obeszła filar, przyglądając się jego podnóżom, a także sklepieniu, które podtrzymywał. Chodząc tak, usłyszawszy skrzypnięcie, spojrzała w dół. Stopą zaczęła tupać w miejscu, dźwięk się nasilił. Przykucnęła i odgarniając piasek garściami, jej oczom ukazał się drewniany właz z uchwytem. Już miała go otworzyć i zaspokoić swoją ciekawość, ale skrzek dobiegający z góry powstrzymał ją. Skrzywiła się, po czym sięgnęła do kabur po Beretty. Płynnym ruchem odwróciła się, by zacząć częstować Upadłego pociskami. Jego martwe już ciało zaliczyło mocne lądowanie, upadając u stóp panny archeolog. Westchnąwszy, wróciła do włazu, łapiąc za uchwyt i ciągnąc do góry. Kilka drobinek piasku spadło do odsłoniętej wnęki. Światło słoneczne odkryło istnienie drabiny prowadzącej w głąb.
Stopień po stopniu, schodziła coraz niżej. Wtedy zobaczyła na nieboskłonie kolejne monstra, które widząc jednego ze swoich martwego na piasku, ruszyły w kierunku Lary. Na ten widok Croft szybko sięgnęła za metalową obręcz, zatrzaskując luk za sobą, tym samym pogrążając się w całkowitych ciemnościach. Przez drewniane drzwi słyszała ryki, ale liczyła, że Upadli są na tyle tępi, by nie podążyć za nią do tunelu.
Na ślepo musiała wyciągnąć z plecaka flarę i odpalić ją. Iskry oświetliły wąskie przejście na czerwono. Upuszczona, raca ujawniła swoim światłem dalszą trasę, informując Larę, że do końca jeszcze daleko.
Po mozolnej wędrówce drabiną, zeskakując z ostatniego stopnia, mogła śmiało stwierdzić, że znajdowała się w jaskini, kilka metrów pod ziemią. Nie omieszkała zabrać ze sobą latarki na tę wyprawę, to też poświeciła na nieregularne ściany i formacje skalne, prowadzące tylko w jedną stronę. 
Cisza. Spokój. Z dala od problemów, ale też blisko ze swoimi myślami.
Czy mogła to wszystko powstrzymać? Starała się, do tego stopnia, że zbratała się z wrogiem. Ale na co jej to było? Nawet z Joachimem nie udało się zatrzymać biegu wydarzeń. Gdyby mogła, została by tutaj, w tych katakumbach, już na zawsze.
Dotarła do podziemnego jeziora. Małe wodospady płynące z wnęk w ścianach wypełniały zbiornik, a od całej groty biła lekka poświata, wystarczająca, by widzieć bez latarki. Mimo to Croft nie miała zamiaru jej chować. Dokładnie obejrzała otoczenie. Po drugiej stronie można było dostrzec brzeg oraz ścianę, nienaturalnie równą jak na element jaskini.
Czymkolwiek ta ściana nie była, dla Croft wyglądała jak obiekt warty zbadania. Bez ceregieli wskoczyła do wody, urządzenie oświetlające trzymając w zębach. Jej ciało doznało małego szoku, ciepłe powietrze piaszczystego kraju nie docierało tutaj, to też woda była nieprzyjemnie, boleśnie wręcz zimna.
Płynąc żabką, starając się ignorować lodowatą toń, dopłynęła do drugiego brzegu. Strzepując z siebie kropelki wody, poświeciła latarką na ścianę. Wejścia nie było, ale miała ubytki. Lara podeszła do większej dziury, puszczając przezeń snop światła. Jednak to za mało, niewiele zobaczyła.
„Jak by się tam dostać?"
Dostrzegła drugą dziurę, przy ziemi. Głębszą i szerszą. Gdyby tak zrobić podkop?
Zajęło jej to godzinę co najmniej, dłonie zmęczone, brudne od piasku i gruzu, ale udało się. Wczołgała się przez nowo utworzone przejście, do komnaty, niewielkiej, o powierzchni kilkunastu metrów zaledwie. Ściany pokryte były hieroglifami, na środku znajdował się grób, a naprzeciwko wyjście na korytarz.
Panna archeolog znowu wzięła latarkę w zęby i zacierając ręce, z całej siły pchnęła wieko trumny. W środku leżała zmumifikowana postać. Lara poświeciła nad nią, jakby czegoś szukając.
— Hmm, nie masz nic ciekawego. Przepraszam za zakłócenie ci wiecznego snu, ale może przyda ci się trochę świeżego powietrza.
Skierowała się w stronę korytarza. Snując się tak po podziemiach, zrozumiała, że jest w skomplikowanym kompleksie, przypominającym labirynt. Kto wie, do której świątyni przynależał? Przejścia były wąskie, klaustrofobiczne, ale Croft wolała to, niż mierzyć się codziennie z konsekwencjami swojej ostatniej porażki.
Błądząc pokręconymi tunelami, znalazła inną komnatę, do której wejście było przyozdobione barwnymi obrazkami. Zaciekawiona weszła do środka – ten grobowiec miał większy metraż, a sarkofag był bardziej ozdobny. Czuła, że tu jej się poszczęści. Postanowiła zaburzyć spokój kolejnego nieboszczka, odsuwając ciężkie wieko. 
Na jej twarzy zawitał szeroki uśmiech, kiedy w środku odkryła, że zmumifikowana osoba została pochowana z naszyjnikiem.
— Widzę, że byłeś kimś ważnym. — i owszem, biżuteria wykonana była ze złota, a wisior w postaci skarabeusza wysadzany był kamieniami szlachetnymi. — Pozwolisz, że to zabiorę. I tak ci się nie przyda. — sięgnęła po naszyjnik, po czym zerwała go z szyi mumii. — Tylko nie próbuj mnie ścigać. — pogroziła palcem. — Na moje usprawiedliwienie, to nie dla mnie. To prezent.
Croft obracała w palcach błyskotkę, bacznie jej się przyglądając. Niebieskie i turkusowe kamienie ładnie mieniły się w blasku latarki. Kobieta westchnęła, po czym usiadła na ziemi, opierając się plecami o sarkofag.
— To dla mojej przyjaciółki. Najsłodsza osoba, jaką poznałam. Straciła siostrę w tej apokalipsie. Właśnie, ty nawet nie wiesz, co się dzieje na zewnątrz! Może dlatego, że nie żyjesz od kilku tysięcy lat. W każdym razie, zawsze ją ciągnęło do historii, historycznych miejsc, historycznych przedmiotów. Pomyślałam, że przywiozę jej coś z wyprawy, w zasadzie to głównie po to tu przyjechałam. Zdaje mi się, że szczególnie lubi egipskie klimaty. Także widzisz, nie możesz mieć mi za złe, że zabieram twoją biżuterię!
Lara jeszcze długo monologowała, zmuszając nieboszczyka do wysłuchiwania jej wywodów.


2006

Snuła się po holu głównym opuszczonej uczelni, czekając. Może powinna pójść do biblioteki, zająć się jakąś książką? A nawet lepiej, może sama powinna przysiąść i coś napisać? Zapiski z tego okresu na pewno byłyby cenne dla przyszłych pokoleń historyków.
Nie, będzie tu czekać. Był to pierwszy raz, kiedy Rachel wyszła po prowiant. Owszem, to Croft mogła za każdym razem iść po jedzenie, ale chciała przystosować dziewczynę do pogarszających się warunków bytowania. Podpowiedziała, jak można się ukrywać i którędy chodzić, żeby zostać niezauważonym. Chciała też, by blondwłosa nauczyła się obsługiwać broń, ale jak dotąd towarzyszka nie dała się przekonać. 
Wtem ujrzała ją. Przez przeszkloną ścianę widziała, jak Rachel się zbliża. Dumnie niosła trzy wypchane torby. Panna archeolog nie zwróciła nawet na to uwagi, bardziej zainteresował ją nowy ubiór przyjaciółki. Błękitna, tiulowa suknia, sięgająca aż do ziemi.
„W tych czasach? W takim klimacie? Skąd ona ją wytrzasnęła? I po co?”
Będąc już w środku, przywitała Croft szerokim uśmiechem, upuszczając wszystkie torby na podłogę. Podchodząc bliżej, zrobiła piruet, jakby chcąc zaprezentować swój nowy strój.
— Jak ci się podoba?
Kobieta na chwilę zaniemówiła.
— Skąd ty ją wzięłaś?
Dziewczyna się trochę speszyła.
— Zobaczyłam ją na wystawie, szyba była rozbita, w środku nikogo nie było. To weszłam i i przymierzyłam kilka.
Lara ze zdumienia przeszła w zdenerwowanie. Skrzyżowała ręce na piersi.
— Nie uważasz, że ryzykowanie życia dla przebieranek jest, no nie wiem, nieodpowiedzialne? Coby nie powiedzieć głupie? — burknęła.
Rachel spuściła wzrok.
— No wiem, wiem. — podniosła głowę. — To głupie, ale… Kiedy z siostrą byłyśmy małe, zawsze marzyłyśmy, żeby być księżniczkami. I po prostu, jak zobaczyłam te kiecki na wystawie, to jakoś tak mi się skojarzyło. Nie mogłam się powstrzymać.
— Nie zasłaniaj się ckliwymi historyjkami o siostrze. — Croft pogroziła palcem, ale czuła, że mięknie jej serce.
— Poza tym, nie bądź już taką hipokrytką Lara! Nie zapominajmy, skąd mi przywiozłaś ten naszyjnik! — mówiąc to, chwyciła w dłoń skarabeusza spoczywającego na jej popiersiu. Mieniący się odcieniami niebieskiego, idealnie pasował do sukienki.
— To było rok temu, teraz są inne czasy. Teraz bym tak nie zrobiła.
Blondwłosa pokręciła głową, lekko rozbawiona.
— Ach, czekaj, mam coś dla ciebie!
Mówiąc to, wróciła do toreb, tiul zafalował pod wpływem ruchu. Okazało się, że tylko dwie z nich były z prowiantem. Z trzeciej dziewczyna wyciągnęła zawinięty materiał w żółtym kolorze. Wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, kiedy wręczała Larze prezent.
Brunetka rozwinęła materiał, trzymając w rękach suknię. Również była z tiulu, różniła się tylko krojem i kolorem.
— Podoba ci się?
Znowu nie wiedziała co powiedzieć.
— Nie noszę sukienek. A na pewno nie takich.
Jednak gdy zobaczyła wyczekujące spojrzenie towarzyszki, nie miała wyjścia. Należało się przebrać.


— W każdym razie był to jedyny facet, z którym było mi dobrze, w każdym tego słowa znaczeniu. A teraz nawet nie wiem, czy żyje. — Lara zakończyła wypowiedź ciężkim westchnięciem.
Rachel upiła łyk z butelki wina.
— Może kiedyś się odnajdziecie? Skoro było prawdopodobne, że świat pogrąży się w chaosie, to nie jest powiedziane, że los nie połączy znowu waszych ścieżek.
Dziewczyna siedziała oparta o jeden z regałów z książkami, tiul rozłożył się na ziemi równomiernie. Lara była usadowiona naprzeciwko, w tej samej pozycji, materiał żółtej sukni pokrywał wykładzinę uczelnianej biblioteki.
— Może tak, może nie. Dobra, teraz twoja kolej. — to mówiąc, wyrwała towarzyszce butelkę z ręki. Pociągnęła z gwinta.
— Był kiedyś taki jeden, Brian. — blondwłosa odgarnęła za ucho skręcony kosmyk opadający na czoło. — Ale zerwaliśmy ze sobą na długo przed tym co się wydarzyło. Co by ci tu dużo opowiadać. Typowa historia, przyłapałam go na zdradzie, sypiał ze swoją przyjaciółką. Nawet nie czuł szczególnej skruchy. Wiesz, może nawet dobrze się stało, im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że byłam z nim tylko z przyzwyczajenia. Kurczę, nie lubię ci opowiadać o sobie, muszę cię strasznie zanudzać!
— Ale ja lubię słuchać twoich historii. Tym bardziej teraz, kiedy codzienność jest taka niecodzienna.
Odpowiedziała jej pogodnym uśmiechem. Spojrzała w dół, na swoje dłonie, których palce splatała nerwowo ze sobą.
— Muszę ci coś powiedzieć. Nie wiem czy powinnam, ale czuję, że muszę to z siebie wyrzucić.
Croft zmarszczyła brwi, nie brzmiało to dobrze.
— Pamiętasz, jak się spotkałyśmy?
— Tak, jak przerwałaś mi kontemplację nad sensem życia na moście. 
Blond włosa zachichotała.
— W każdym razie, zagadałam cię, bo myślałam, że chcesz skoczyć z mostu.
— Co było niedorzecznym domysłem.
Uśmiech Rachel stał się wątły, wzrok znów zawiesiła na swoich dłoniach. I wtedy Lara zrozumiała.
— Moja siostra była mi najbliższą osobą, a kiedy zginęła-
— W porządku. — Croft nie chciała, żeby dziewczyna się męczyła. — Rozumiem.
— Byłaś właściwą osobą na właściwym miejscu. O właściwym czasie. — tu podniosła głowę, spoglądając na towarzyszkę. — Dziękuję. — wydukała.
Lara kiwnęła głową. Atmosfera zrobiła się ponura. Dwie księżniczki siedziały smętnie na podłodze, sącząc wino i próbując uporać się z ciężarem egzystencji.
— Wiesz co? — zagadała Rachel, już nieco pogodniejszym tonem. — Chyba jestem gotowa.
— Gotowa na co? Brzmi to jakbyś chciała przejść jakąś inicjację.
— Gotowa, żeby się nauczyć obsługiwać broń. Prędzej czy później i tak będę musiała.
Croft jakby się rozpromieniła, bez słowa wstając i sięgając po zostawione nieopodal pistolety. Głową skinęła w stronę schodów pod oknem, prowadzących w dół. Zostawiając prowiant między regałami pobiegły do wyjścia.
Dziedziniec przed uczelnią był zapuszczony, co było zrozumiałe. Trawa osiągnęła rekordową wysokość, a po ścieżkach z płyt chodnikowych nie chadzał żaden student. Lara wręczyła dziewczynie jedną Berettę.
— Jako, że jesteś niedoświadczona, na razie dostaniesz jedną i będziesz trzymać w obu rękach. Patrz, jak ja to robię. 
Croft mocno objęła rękojeść broni, ręce wyciągnęła przed siebie, lekko je zginając. Rachel posłusznie powtarzała jej ruchy, Lara w tym czasie kiwała z aprobatą, choć nie obyło się bez małych uwag i poprawek. Gdy blondwłosa była już gotowa do strzelania, panna archeolog zaczęła rozglądać się za jakimś dobrym celem do ćwiczeń.
— Widzisz tę lampę? Spróbuj w nią strzelić tak, żeby zbiło się szkło.
Rachel wymierzyła w cel, otrzymując jeszcze parę wskazówek. Padł pierwszy strzał. Pocisk przeleciał w odległości pół metra od lampy.
— O boże! Ale odrzut. Jak ty to robisz, że trzymasz pistolety w dwóch rękach i jeszcze ci żadnej nie urwało?
— Dużo wprawy. Ok, nie wyszło ci, ale nie szkodzi.
Cień nad nimi. Ryk. Huk broni spowodował, że jeden z Nefilimów się nimi zainteresował.
— O, popatrz, leci do ciebie idealna tarcza do praktykowania.
Po tych słowach Croft wycelowała Berettą i zaczęła strzelać w nieproszonego gościa. Rachel robiła to samo, choć mniej sprawnie. Upadły wylądował na ziemi, rozpostarł skrzydła, rozczapierzył szpony, nim jednak zdążył zaatakować, padł od nadmiaru ołowiu w organizmie.
Dwie księżniczki podeszły do niego, patrząc z góry jak wspólnymi siłami udało im się go pokonać. A kiedy jego ciało dostało ataku konwulsji, Rachel odruchowo strzeliła mu prosto w łeb, krople czarnej, smolistej juchy ubrudziły jej błękitną suknię.


2007

— Biegnij do wyjścia, Rachel!
Jeszcze do dnia poprzedniego opuszczona uczelnia była ich kryjówką. Teraz, kiedy budynek został zaatakowany, pozostawało im z niego uciekać, bądź się bronić.
Blondwłosa posłusznie ruszyła w stronę wyjścia, podczas gdy Croft wraz z kilkorgiem innych ludzi celowała do Upadłych, oddając na zmianę po strzale z każdego pistoletu.
To musiało się stać prędzej czy później. Oblężenie niegdysiejszego centrum nauki, jakich znajdowało się wiele w tym mieście, było tylko kwestią czasu. Panna archeolog zawsze trwała w gotowości, by odpierać ataki Nefilimów. Na co natomiast nie była gotowa to krzywda, jaka mogła stać się Rachel w takim środowisku. Owszem, we władaniu bronią palną nabierała wprawy, ale Lara nie chciała ryzykować.
Przez okno nad wyjściem, znajdujące się tuż pod sufitem, wleciał kolejny mutant. Odłamki szkła rozsypały się na wykładzinę. Widząc, jak Upadły unosi się nad blondwłosą, którą od ucieczki z budynku dzieliło zaledwie kilka metrów, Lara natychmiast przekierowała broń w jego stronę. To jednak tylko rozwścieczyło bestię, która widząc nadbiegającą ofiarę, rzuciła się na nią ze szponami.
— Rachel!
Dziewczyna krzyknęła, odruchowo próbując się wyrwać ze szponów potwora. Croft musiała działać szybko. Odrzucając jeden z pistoletów na ziemię, chwyciła drugi w obie ręce i wycelowała w potwora. Ten wzleciał w powietrze, szarpiąc się ze swoją zdobyczą.
Celowała w głowę.
Nie mogła spudłować.
Skupiła wzrok.
Nie mogła spudłować.
Nefilim strasznie się miotał.
Nie mogła spudłować.
Padł strzał.
Lara wstrzymała oddech. Upuściła Berettę na ziemię, otwierając szeroko oczy. Nefilim wciąż żył, machając błoniastymi skrzydłami, w zrogowaciałych palcach trzymając dziewczynę, która przestała stawiać opór. Jej ciało stało się bezwładne, a po chwili burza długich, złotych włosów zaczęła przesiąkać krwią.
Croft stała przez chwilę w bezruchu, próbując zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Kiedy mutant został postrzelony i zabity przez innych tam obecnych, padając na ziemię, brunetka ruszyła pędem w jego kierunku.
Z trudem wyciągając ciało przyjaciółki z ciężkich szponów mutanta, uklęknęła, przyciągając je do siebie.
Rachel miała otwarte oczy, ale jej spojrzenie było bez wyrazu. Martwe. Twarz była cała, kula nie przeszła na wylot. Croft, wciąż w szoku, jeszcze przez kilka chwil nic nie mówiła, jakby oczekując, że przyjaciółka się odezwie. 
— Nie. Nie, nie, nie…
Powtarzała te słowa niczym mantrę, umysł wciąż nie akceptował zaistniałych realiów. Miała wrażenie, że wszystko wokół niej się rozmazuje, odgłosy walki głuchną. Jej oddechy były szybkie, odczuła nagłe mdłości. Delikatnie położyła ciało dziewczyny na ziemi. Wciąż się łudziła, że może się obudzi.
Nie obudzi się.
Zerwała z jej szyi naszyjnik, po czym podniosła się z ziemi.
Uciekła.


2008

Włosy niedbale związane w coś, co miało przypominać kok. Zmęczone, podkrążone oczy. Nieprzyjemnie było widzieć się taką w lustrze. Przybliżając twarz do swojego odbicia, bacznie obserwowała każdy fragment, każde zadrapanie, każdą bliznę.
Dłonie oparła o brzeg umywalki.
Nie mogła wiecznie ukrywać się w tym opuszczonym hotelu, była już wystarczająco przygnębiona. Może trzeba było zostać wtedy w Egipcie? Przechadzać się podziemiami aż śmierć przyszłaby po nią i uwolniła od ciężaru swoich czynów?
Może trzeba było uciec do Meksyku, ukryć się wśród azteckich świątyń?
Może do Grecji, przeżyć ostatnie chwile wśród antycznych ruin?
Teraz to i tak było niemożliwe. A nawet jeśli, od swojego sumienia nie da się tak łatwo uciec. Myślami przebiegała przez ostatnie pięć lat. Za jej czyny to inni płacili wysoką cenę. Zawsze udawało jej się ocalić świat, nawet jeśli wcześniej sama doprowadzała go na ścieżkę zagłady. Ale nie tym razem.
Czy chciała żyć w świecie, w którym nie jest bohaterką?
Po raz kolejny spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Nie mogło tak być. Zawsze znajdowała jakiś sposób, znajdzie tym razem. Nie chciała się przyznać przed sobą, ale było wiele ludzi, za którymi zwyczajnie, po ludzku tęskniła. I powinna coś zrobić, chociażby dla nich.
Tylko co?

***

Wciąż oparci o kant blatu kuchennego, siedzieli w milczeniu. Kurtis oswajał się z opowieściami, które właśnie usłyszał, będąc w niemałym szoku. Jednak czemu tu się dziwić, nie tylko dla niego ostatnie lata były ciężkie. Fakt, że byli tu oboje, wciąż zdeterminowani do dalszego działania, skłaniał do podziwu.
— Wciąż go masz?
Croft przytaknęła, spod bluzki wyciągając wisior. Drobny skarabeusz zalśnił w świetle lampy kampera.
Chciał zapytać, czy tęskni za Rachel, ale odpowiedź wydała mu się oczywista.
— Przez cały ten czas też byłaś w Nowym Jorku. Mogliśmy się odnaleźć już dawno temu. Czy to nie ironia losu, że musieliśmy oboje stamtąd wyjechać, by w końcu się spotkać?
Kiwnęła głową. A może właśnie tak miało być? Nic w ich życiu nie mogło być proste.
Spojrzała mu w oczy, zamyśliła się na chwilę, wpatrując się w jego błękitne tęczówki.
— Co tam gołąbeczki? — w drzwiach wejściowych do kampera stanął Zip. — Wy jeszcze nie w swoich objęciach?
— Nie powinieneś być gdzie indziej, Zip? — odparła kąśliwie Lara.
— Byłem w spożywczym, podjadłem, najadłem się i teraz chętnie bym uderzył w kimono. Jest późno, a czeka nas jeszcze długa droga.
To mówiąc, ruszył w kierunku jednego z łóżek w głębi pojazdu. Croft i Trent spojrzeli po sobie, jakby chcieli powiedzieć „Co my musimy z nim znosić”. W powietrzu wciąż wisiał ciężar opowiadanych historii. By jakoś rozluźnić atmosferę, Kurtis uniósł szklankę do góry, wznosząc toast „za lepszą przyszłość”, na co Lara z bladym uśmiechem również uniosła naczynie. Rozległ się brzdęk szkła. Para opróżniła całą butelkę whisky, a czując działanie alkoholu uznali, że faktycznie pora na sen.
Czekała ich jeszcze długa droga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz