17 czerwca 2012

Rozdział 6. - Stary znajomy


-Już myślałem, że mnie nie wyciągniesz z tej wody. Po co mnie tam wrzuciłaś?
-Żebyś się ocknął, palancie. Ale, o ironio, prawie cię utopiłam. Więc żebyś się ocknął, musiałam cię wyciągnąć.
-To co, nie pomożesz nam?
-Kurtis, czy ja ci wyglądam na superbohaterkę? Przestań mnie tak postrzegać. Twój umysł podświadomie zrzuca na mnie ogromny ciężar.
-Ale przecież… znam cię, jesteś… jesteś niesamowita. W tym co robisz.
Ciężko mu było myśleć inaczej. Tym bardziej, że teraz spoglądał na jej ciało odziane jedynie w bikini, a w dodatku mokre od kąpieli w basenie. Odchrząknął znacząco.
-Powiedz… naprawdę chodzi ci o ratunek dla świata? Zastanów się. Dlaczego takie zadanie przydzielasz do jednej osoby. Akurat do mnie.
-Bo tylko ty…
-Bzdury! Chcesz się ze mną spotkać. Tęsknisz za mną. Ciężko ci się przed sobą przyznać, ale podświadomie wiesz, że mnie kochasz. Jesteś egoistą. Strasznym egoistą.
-Lara…
-Ale cii…
Położyła palec na jego ustach. Wstrzymał oddech. Następnie palec zastąpiła własnymi ustami. Miała rację – co go obchodził los świata? I tak świat był skazany na zagładę, dlatego zanim to wszystko rozleci się na dobre, pragnął przed nieuniknioną śmiercią zobaczyć się z Larą jeszcze raz. Pierwszy raz zasmakować jej ust.
Przyparła go do ściany. Nie miał pojęcia, skąd nagle za nim znalazła się ściana. Dziewczyna zaczęła uciskać dłońmi na jego klatkę piersiową, przerwała pocałunek. Zdziwiło go to, nie miał pojęcia co się dzieje. Nagle zamroczyło go, Croft zaczęła się rozmywać, tak samo pomieszczenie w którym się znajdował. Na moment ogarnął go zupełny mrok. Zamrugał. Czerń zmieniła się w wyblakły błękit. Przed sobą dostrzegł jakąś sylwetkę, nie widział twarzy. Dopiero gdy kontury się wyostrzyły, mógł ocenić, że była to kobieta. Ale w żadnym wypadku Lara.
-No… obudził się. Jak ty byś mu zrobił oddychanie usta-usta, to po zobaczeniu ciebie padłby na zawał.
-Ja to się dziwię, czemu po ujrzeniu twojej twarzy nie padł.
Kurtis był zdezorientowany. Gdzie był? Kim byli ci ludzie? Co się stało do cholery? Czemu nie mógł sobie przypomnieć…
Jedyne, co czuł, to niewyjaśniony jeszcze wstręt do wody.
-Co się… co się stało? Gdzie jestem? – podniósł się na łokciach do pozycji siedzącej. Był mokry. Już przecież raz tak było. Wtedy, gdy Josh z Artiem próbowali go ocucić wodą. Idiotyczne pomysły.
-Wyłowiliśmy cię z wody. Dryfowałeś na fragmencie jakiegoś statku. Cud, że żyjesz, nie wiedzieliśmy nawet, ile czasu już tam byłeś.
Dopiero teraz mógł skupić się na wyglądzie kobiety. Co jak co, ale ten facet, który stał niedaleko, przyglądając się sytuacji, musiał jej chyba bardzo nie lubić, skoro uznał, że Trent zszedłby na zawał widząc tę kobietę. Była, jego skromnym zdaniem, naprawdę urodziwa. Miała gładkie włosy, ścięte do ramion, w kolorze, który Kurtisowi ciężko było określić. Ciemniejsze niż blond, ale nie brązowe. Rude też nie. Ostatecznie uznał, że były złote. Do tego spoglądała na niego para ciemnych, bardzo ciemnych oczu. Ale za to wielkich. Nos miała prosty, z dość ostro zakończonym czubkiem. A policzki oprószone piegami. Miała nietypową urodę, ale przez to wydawała się Trentowi naprawdę piękna. Albo po prostu nie ocknął się jeszcze dostatecznie.
-Pamiętasz, co się stało? – zapytał mężczyzna. Dość niski, ale na oko nie niższy od jego towarzyszki. Włosy miał krótkie – typowa, męska fryzura. W brązowych oczach można było dostrzec zadziorność.
-Ja… cholera…
-Jeremy, daj spokój. Nie będzie wszystkiego pamiętał tak od razu. Nie wiemy, przez co przeszedł. – po tych słowach uśmiechnęła się do Trenta, kładąc mu dłoń na ramieniu. Był tak skołowany, że zapomniał odwzajemnić uśmiech.
-Dowiem się, gdzie jestem?
-Port Talbot. Witamy w Wielkiej Brytanii. – odparł Jeremy.

***

Jeremy oraz dziewczyna, której imienia brunet nie zdążył jeszcze poznać, postanowili wziąć go ze sobą do swojej kryjówki. Sam port wyglądał niesamowicie ponuro. Dok był opustoszały, nie było tam prawie żadnych zacumowanych łodzi, nieopodal stała opuszczona fabryka. W tle rozpościerały się podniszczone budynki, do których to właśnie zmierzali.
Samo miasto różniło się znacznie od Nowego Yorku. Budowle były niższe i bardziej staroświeckie. No i mniej zniszczone. Co po niektóre nie miały dachów lub okraszone były dziurami w ścianach, ale większość z nich była zdatna do użytku. Niebo natomiast miało kolor zupełnie inny, niż w Ameryce. Nie było pomarańczowe, ale też nie niebieskie. Z początku Kurtisowi wydawało się, że był to odcień brudnego błękitu, ale ostatecznie uznał, iż jest to po prostu szarość. Miejsce jako całokształt było bardzo przygnębiające. Co go jednak zaczęło zastanawiać, to czy mieli tu również problem z szarańczą, jaką byli Upadli. Jeszcze żadnego nie zauważył, nawet przelatującego nad nimi. Nagle powrócił żal, że Trent nie zabrał ze sobą przyjaciół na tą wyprawę. Mógłby zostawić ich tu, gdzie byliby bezpieczni.
Dotarli na miejsce. Mieszkanie tuziemców znajdowało się w jednym z domków szeregowych. Jedyne, co go wyróżniało z kilkunastu identycznych budynków to numer 47.

W środku było niewiele lepiej. Trent dostrzegł piętro, jednak ze schodów pozostała tylko zwisająca nędznie poręcz. Ale, na upartego, można było się po niej wspiąć. Na parterze pierwsze drzwi na prawo prowadziły do salonu. W środku Kurtis zastał typowy komplet salonowy – kanapę z fotelami, stolik do kawy, telewizor, był nawet kominek. Za kanapą natomiast leżały dwa materace, przykryte kocami. To już nie pasowało do ogólnego wystroju.
-Nie macie sypialni?
-Jest na górze. – odparła krótko dziewczyna.
-Ale przecież da się tam wspiąć. Po poręczy. Jakoś. – zauważył błękitnooki.
-Nie w tym rzecz. – wtrącił Jeremy.
Nie w tym rzecz? To w czym?
-Siadaj… Jeremy zaparzy nam herbatę. O ile jakąś znajdzie.
-Znasz mnie, jak coś chcę znaleźć, to znajdę.
Wymownie spoglądając w sufit, złotowłosa usiadła na fotelu, Trent na brzegu kanapy, obok niej.
-Przepraszam, ale… nie wyłapałem twojego imienia.
-Jestem Ellen.
-Kurtis.
Znowu się komuś przedstawiał. Czuł, że jeszcze trochę i będzie to jedyna rzecz, którą będzie się zajmował.
-A więc Kurtis… pamiętasz już, co się stało?
Właśnie! Zapomniał, że miał sobie przypomnieć. I o dziwo, wspomnienia zaczęły wracać. Dużo wody, ocean. Kuter. Burza. Pożar. Wszystko.
-Tak… tak, pamiętam. Płynąłem na łodzi, była burza. Piorun uderzył w pokład i wzniecił ogień. Łódź zatonęła, a ja jakimś cudem ocalałem. Znalazłem kawałek po kutrze i postanowiłem na nim dopłynąć do brzegu. Wiem, idiotyczne. Brzeg był cholernie daleko. Sam się dziwię, że mnie znaleźliście.
Zrobiła wielkie oczy. Faktycznie, niesamowite, że w ogóle przeżył. Drewno powinno po nasiąknięciu wodą stracić wyporność. Nieprzytomny człowiek wcześniej czy później ześlizgnąłby się z takiego kawałka drewna. Prądy oceaniczne nie byłyby w stanie wynieść go tak blisko brzegu. Było jeszcze dużo „ale”, jednak mimo wszystko Kurtisowi się udało.
-Niesamowite… wiesz, na takie rzeczy chyba mówi się „cud”. – odparła Ellen radośnie.
Uśmiechnął się pod nosem. Przypomniał mu się list.
-A więc byłeś na kutrze, tak? – kontynuowała. – Płynęliście po towary? Uciekaliście skądś?
-Przypłynąłem tu z Ameryki…
-Ameryki? Jezu, przecież to tam… tam jest najgorzej. Musiałeś przejść dużo więcej niż mi się wydaje… Dopiero teraz postanowiłeś się wyrwać?
-To… trochę bardziej skomplikowane.
-Skomplikowane?
-Szukam kogoś.
-Kurtis, skarbie… Podejrzewam, że nie ty jeden.
Sam nie wiedział, czy dalej kontynuować. Za swój cel uznany został za szaleńca. Ona pewnie pomyśli tak samo.
-Nie… nie, nie. Ja szukam kogoś, kto może nam pomóc.
-O tym właśnie mówię. Na pewno mnóstwo ludzi takich jak ty…
-Ale ja szukam kogoś konkretnego.
-Kogoś konkretnego? A jest ktoś taki? – uśmiechnęła się, jakby trochę litościwie. Domyślał się, jakie epitety zaczęły się przewijać po jej głowie.
-Lara Croft.
-Ale… to ta słynna archeolożka, nie? – Ellen zdziwiła się, a Kurtis tylko czuł jak wspomniane epitety wzrastają do zastraszającej ilości. - Jak to… ona może nam pomóc? Przecież ona tylko zbiera artefakty…
-Wierz mi, potrafi o wiele więcej.
Kobieta zaskoczyła go brakiem komentarzy pod tytułem „Idiota z ciebie, ona nam nie pomoże” albo „To może ja zadzwonię po psychiatrę” Ewentualnie „Wariat”. Być może też zabrakło dosadniejszego „Popierdolony wariat.”
-A ty… i Jeremy… jesteście razem? – postanowił zmienić temat, w trochę brutalny sposób. Nie było sensu ciągnąć dalej dyskusji o jego pomysłach na zbawienie świata. A że zauważył obrączkę na palcu Ellen, chciał zapytać. Był ciekaw, bo nie wyglądali na parę.
-My? A skąd!
-Słyszałem! – odparł głos z kuchni.
-Spotkaliśmy się niedługo po tym, jak rozpętała się ta wojna. Zaprzyjaźniliśmy się, a że oboje nie mieliśmy już nikogo… - tu zrobiła krótką pauzę. - znaleźliśmy jeden z tych mniej zniszczonych domów i zadomowiliśmy się tu. Całkiem tu przytulnie, jak na dzisiejsze standardy.
-A więc ta obrączka…
-Po moim zmarłym mężu…
Jej głos zamarł.
-Tak… tak mi przykro…
-Nie… to… to nic. Tylu ludzi straciło bliskich, więc mnie chyba też musiało to spotkać.
-Nie, nikogo nie musiało. Nikt na to nie zasłużył.
-Wiesz… miałam jeszcze ją… moją córkę…
Trent wyczuł, że rozmowa zmierza w nieodpowiednim kierunku.
-Nie musisz opowiadać jak nie chcesz.
-Nie, nie… opowiem ci. Może wtedy w końcu się z tym pogodzę. – Ellen wzięła głęboki wdech. - Była jeszcze ona. Moja śliczna Zoey. Moja córeczka. Uciekaliśmy przed Upadłymi, ja i ona. Mój mąż niestety już wtedy zginął. Moim jedynym celem stała się więc obrona Zoey. Uciekałyśmy, było tłoczno. Trzymałam ją za rączkę. Niedługo miała skończyć 4 latka, już sama myśl, że w tak młodym wieku doznała takiego… piekła, inaczej tego nazwać nie można. Już sama myśl napawała mnie przerażeniem. Czułam się trochę winna, że musi to wszystko przeżywać. Nagle, nie wiem, jak to się stało, ale zgubiłam ją. Tak po prostu. Nie wiem, coś musiało przykuć jej uwagę i po prostu puściła moją rękę. Zatrzymałam się, nie mogłam jej dostrzec w tłumie, ludzie mnie potrącali. A Upadli byli już blisko. Kiedy tłum trochę się rozrzedził, dostrzegłam ją. Jak stała… a przed nią… jeden z nich. Krzyknęłam na całe gardło, krzyknęłam, żeby przybiegła. Odwróciła się, spoglądając na mnie swoimi przerażonymi, błękitnymi oczkami. Wiedziałam, że nie podbiegnie, była zbyt przerażona. Ale zanim zdążyłam… zanim zdążyłam sama wykonać ruch. Ten… to monstrum… wbiło swoje szpony w jej małe ciałko. A ja nie mogłam się ruszyć. Nie byłam w stanie. Sparaliżowana, obserwowałam jak moje dziecko zostaje rozszarp… rozszarpane… a jej oczka… były takie bez wyrazu… i ja wtedy… ja…
Nie mogła już dalej mówić. Gardło odmówiło posłuszeństwa, a mówienie zostało zastąpione cichym szlochaniem. Ellen schowała twarz w dłonie, jakby wstydziła się swoich emocji. Kurtis przeklął w duchu, że jej nie przerwał.
-Herbata już gotowa… Ellen, co jest?
Jeremy odstawił filiżanki na stolik w tempie natychmiastowym, po czym klęknął przy zrozpaczonej dziewczynie.
-Cholera jasna, Ellen, mówiłem ci, żebyś do tego nie wracała. Miałaś tego nikomu nie opowiadać. Nie pamiętasz? No już, uspokój się.
Trent poczuł wyrzuty sumienia. Nie miał wyjścia, brązowooki zmierzył go wzrokiem pod tytułem „Coś ty narobił?!”

Niebo pociemniało. Jeremy i Ellen leżeli już na swoich materacach. Dziewczyna spała, chłopak wpatrywał się w sufit. Kurtis zajrzał do niego zza oparcia kanapy.
-Wybacz, nie wiedziałem, że…
-Nie mogłeś wiedzieć. Nie winię cię. Ubzdurała sobie, że jeśli będzie opowiadać tę cholerną historię, to w końcu się z tym pogodzi. Ale z czymś takim nie można się pogodzić.
-Ale to ja zacząłem. Zapytałem się, czy jesteście razem i…
-My? Razem? Zwariowałeś? – brunet zaczął się śmiać. Nerwowo. Po chwili zamilkł, z lekko przygnębioną miną.
-Chwila, a więc jest coś na rzeczy? – Kurtis odparł, trochę zbyt przesadnie radosnym tonem. Ale pocieszała go myśl, że działo się coś pozytywnego. Cokolwiek. Nawet, jeśli to dotyczyło ludzi, których znał niecały dzień.
-Nie. Może. Tak… Ale… ale ona tego nie odwzajemni. Straciła męża i dziecko, nie będę jej wchodził w drogę.
-To stąd te docinki?
-Muszę stworzyć jakiś dystans.
Docinki. Tak, znał to. Często docinał Larze. I chyba z tego samego powodu. Dystans oddalał go od szczęścia, ale też i od rozczarowania.
-No dobra, a tak wracając jeszcze do tamtego piętra… serio, czemu tam nie śpicie? O co chodzi?
-Bo… już coś tam mieszka.
„Coś? Mieszka tam coś? Nawet nie powiedział „ktoś”.”
-Jakieś… zwierzę? – błękitnooki zapytał nerwowym tonem. „Zwierzę na piętrze, czemu nie?”
-Nie do końca.
„NIE DO KOŃCA?! Cholera, zamieszkali w domu, w którym mieszka COŚ, co jest NIE DO KOŃCA zwierzęciem?”
-Czemu się nie przeniesiecie?
-Póki nam nie zawadza ani my jemu, to nie ma problemu. A teraz wybacz, ale jednak wolałbym zasnąć. Dobranoc.
Po tych słowach Jeremy odwrócił się i – być może Kurtisowi się wydawało, nie widział do końca przez te ciemności – przysunął się do Ellen.
Tak, świetnie. Najlepszy sposób na bezsenność to dowiedzieć się, że na piętrze grasuje COŚ.

***

Lara w bikini siedziała na nim okrakiem, powoli pozbawiając go ubrania. A ten jej zawadiacki uśmiech… brakowało mu go. Nagle Croft zamruczała, dość głośno.
-Lara, co ty robisz?
-A co, nie podoba ci się? – odparła zadziornie.
Na chwilę zostawiła pozbawianie go ubrań by pochylić się i ukraść mu jeden z wielu pocałunków, które można było jeszcze skraść. Czuł na swoich ustach jej ciepły oddech.
Nagle ryk.

Trent zerwał się z kanapy, czując na sobie czyjś ciężar. Zrzucił go, sam wstał i próbował się rozejrzeć, ale było zbyt ciemno. Następnie znowu ryknięcie, bardzo nieprzyjemne, wywołujące ciarki na plecach. Kurt odruchowo sięgnął po swoje chirugai. W międzyczasie domownicy obudzili się.
-Co się tu wyprawia… - wymamrotała sennym głosem Ellen.
Nagle Kurtis został powalony. Niespodziewanie, coś się na niego rzuciło, kłapiąc szczęką i wydając te okropne ryki. Chłopak rzucił swoją blaszaną bronią w powietrze, ostrza wysunęły się, a pomarańczowa wstęga rozświetliła pokój. Dopiero wtedy Kurtis mógł się przyjrzeć niezidentyfikowanej kreaturze. Była niepokojąco znajoma i odrażająca. Brunet zorientował się, że przypominała Nephilimów, ale posturą nawiązywała do zwierzęcia, do hieny. Przywołało mu to wspomnienia z walki z Proto. „Coś” z pierwszego piętra kłapało szczęką tuż przed twarzą Kurtisa, oczami wyobraźni już widział swój odgryziony nos. W międzyczasie ostrze zatoczyło koło, wbijając się w grzbiet stworzenia, które wydało przeraźliwy skowyt, mogący wręcz wywołać jakąś namiastkę współczucia. Trent zrzucił z siebie wijące się ciało i wyciągnął broń z pleców potwora.
-A więc to jest to coś z piętra, tak?! – odparł rozstrojonym, lekko zdyszanym głosem.
-Tak… musiał cię wyczuć. – odpowiedział nieśmiało Jeremy.
-Świetnie… wygląda jak zmutowana wersja Upadłych. Co to jest w ogóle? Kurwa, przestałbyś skowytać.
Kopnął zwierzę, a to zawyło jeszcze bardziej.
-Nie dręcz go już…
-Nie dręcz? NIE DRĘCZ?! Chciał mnie zabić! Głupie, zmutowane ścierwo…
Kopnął znowu. Wtedy z łóżka zerwała się Ellen, podbiegając do istoty i sprawdzając, co jej jest.
-Dosyć, Kurtis, uspokój się. Trzeba to jakoś opatrzyć…
-Opatrzyć? Chcesz ratować tego mutanta?! Przecież to jeden z nich, tylko niedorobiony jakiś! Jeden z Nephilimów. Mam ci przypominać, co oni zrobili z…
-Ani mi się waż. – wycedził przez zęby Jeremy.
Kurtis czuł narastającą wściekłość. Wmawiano mu, że jest wariatem. Ale czuł, że tym razem to on ma do czynienia z wariatami. „Bronić tego potwora?!”
-Spadam stąd.
-Kurtis, skarbie…
-Nie mów do mnie skarbie.
Nie zważając już na to co powiedzą, Trent skierował się do wyjścia. Zanim jednak to zrobił, coś go tknęło, by zadać ostatnie pytanie.
-Jak się stąd dostać do Surrey?
-Autostradą… M4. – wydukał brązowooki.
-Dzięki. Powodzenia w utrzymywaniu potworka.
Wyszedł, zostawiając ich samych sobie. Autostrada, tak? No to brakowało mu tylko jakiegoś samochodu. Rozejrzał się, nieopodal stała ciemnozielona Honda Civic. Trent podszedł do niej, nietrudno było się domyślić, że była zamknięta. Obszedł ją więc i stanął przy drzwiach po lewej stronie, by widzieć wnętrze tych po prawej. Skoncentrował się, skupiając swoją moc telekinetyczną na zamku. Gdy tylko usłyszał charakterystyczne kliknięcie, obiegł samochód ponownie i wsiadł za kółkiem. Czuł się dziwnie, mając kierownicę po prawej stronie. Cholerni Anglicy i ich cholerna odmienność. Na całe szczęście bak był pełny, o czym świadczyła tarcza na pulpicie. Silnik odpalił również siłą umysłu, telekinetycznie przekręcając kluczyk w stacyjce. A więc wycieczka autostradą. Cudownie.

Podróż szeroką asfaltową drogą przebiegła bez komplikacji. Co jakiś czas widział na niebie przelatującego Nephilima, w zasadzie było ich całkiem sporo, w miarę zbliżania się do Surrey. Na szczęście, choć było to może trochę niepokojące, żaden z nich nie zwrócił na niego uwagi. Znowu.
Kiedy Trent zjechał z autostrady, dostrzegł, że lada moment zabraknie mu paliwa. Zdziwił się, na początku drogi bak był jeszcze pełen. Podejrzewał, że albo tarcza była zepsuta, albo nie potrafił ocenić, na ile starczy mu benzyny. Ku jego zadowoleniu, przy drodze bytowała spokojnie opuszczona stacja paliw. Zajechał do niej.
Wysiadając, dostrzegł również opuszczony sklep spożywczy. Świadomość, że nic nie jadł od kilku dni, dała o sobie znać. Wszedł do środka i, znowu po ciemku, próbował się za czymś rozejrzeć. Gdy wzrok się przyzwyczaił, rozpoznał półki z batonikami. Do konsumpcji przystąpił od razu. Uczucie wypełniania żołądka było bardzo przyjemne i kojące, choć Trent doznał lekkiego bólu brzucha. Konfrontacja mięśni żołądka z jedzeniem po tak długiej przerwie mogła być kołująca.
Po batonikowej uczcie zaświtała mu myśl, że może znajdzie tu papierosy. Po zaspokojeniu zwykłego głodu obudził się w nim ten nikotynowy. Znalazł półkę z papierosami, znajdowała się za ladą. Sięgnął po pierwszą lepszą paczkę, było mu wszystko jedno, jaką. Na półkach przy ladzie znalazł też zapalniczkę. Czyli wszystko, co mu było do szczęścia potrzebne. Wychodząc, z petem w ustach, którego próbował zapalić, dostrzegł na terenie nieproszonych gości – trzech mutantów zleciało tutaj, zupełnie jakby go przywitać.
-No proszę, komitet powitalny.
Na te słowa Nephilimy odparły wściekłym rykiem, atakując Kurtisa natychmiastowo. Brunet zrobił unik i szybko podbiegł do jednego z dystrybutorów paliwa. Już miał plan. Nie chciało mu się znowu bawić z Chirugai, a przy okazji miał ochotę obejrzeć coś widowiskowego. Sięgnął po węża z dozownikiem i kiedy tylko mutanty się zbliżyły, oblał je benzyną. Zdezorientowało je to na tyle, że Trent zdążył odpalić zapalniczkę i rzucić ją na kałużę paliwa, w której Upadli stali. W rezultacie z małego płomyczka wybuchł efektowny pożar, spalający potwory na skwarki. Kurtis odrzucił papierosa, którego cały czas trzymał w ustach – zapalniczki się pozbył, a nie chciało mu się wracać po nową. Na spokojnie zatankował auto, obserwując to piękne, acz brutalne show. Gdy bak był już pełny, chłopak wsiadł do samochodu i z piskiem opon odjechał. Musiał dość szybko opuścić to miejsce, ogień na pewno przykuje uwagę innych mutantów.
Do Surrey było już niedaleko.

***

Dojechał. Na szczęście wiedział, jak. Już kiedyś tu był. Jednak rezydencja Lary od czasu ostatniej wizyty prezentowała się nieco inaczej. Kiedyś majestatyczny budynek, teraz zrujnowana budowla. Przygnębiający obrazek. Pozostawiając wóz przed bramą, Kurtis skierował się w stronę drzwi wejściowych. Czuł lekkie podniecenie. Wiedział, że nie znajdzie tam Lary, czuł to. Ale mógł znaleźć wskazówki. A to było już coś ekscytującego. Ogród był zapuszczony, w fontannach nie było wody. Drzwi do budynku leżały przy wejściu, brutalnie wyrwane z zawiasów. Przez głowę przemknęła mu myśl, że może Lara jednak zginęła. Że może gdzieś tu leży jej ciało, zmasakrowane po dzielnej, aczkolwiek z góry skazanej na porażkę walce o przetrwanie. Nie, musiał wyrzucić z siebie tak czarne myśli. Lara Croft sobie ot tak po prostu nie ginie. Nie jest nieśmiertelna, ale nie ginie od byle czego. Kurtis wkroczył do środka. Nie było tak źle, jak się spodziewał. Fakt, kilka kafelków nie leżało na swoim miejscu, w poręczach brakowało kilku szczebelków, mógł też dostrzec, że schody były zniszczone. Zegar leżał przewrócony, ze stłuczoną szybką. Spojrzał w górę – wybrakowany sufit, przez dziury przedzierało się światło świtu.
Poszukiwania postanowił zacząć od sypialni Lary. Skierował się po zniszczonych schodach na górę.
Nagle strzał. Charakterystyczny, Kurtis od razu rozpoznał, że to strzelba i w ostatniej chwili uniknął śmierci, momentalnie się pochylając. Rozejrzał się po hali, znając tylko jedną osobę, która miałaby tupet strzelać do nieproszonych gości.
Znowu strzał, znów unik.
-Hej! Hej, gdzie jesteś? Lara? To ja, Kurtis!
Chwilowa cisza.
-Panicz Kurtis!
To nie był głos Lary.
Trent spojrzał w dół, w kierunku zegara. Z korytarza, zza wywróconej szafki wyłoniła się sylwetka skulona, krępa. Mężczyzna, właściwie staruszek, z włosami przyprószonymi siwizną, a ubrany w elegancki, czarny strój. Kamerdyner Lary, Winston, we własnej osobie. Ostatnie, czego Trent by się spodziewał, to lokaja i to jeszcze w takim stroju. Co więcej, staruszek dzierżył w rękach strzelbę. Choć wyglądało to zabawnie, Trent przekonał się, że zabawne nie było. Facet wiedział, jak używać tego cacka.
-Paniczu Kurtisie, wybaczy pan, że tak agresywnie, ale ciągle wlatują tu te pokraki, to już odruchowo odstraszam strzelbą.
Widząc, w jakim tempie Winston zmierzał ku niemu, brunet zszedł w kierunku lokaja.
-Winston, nie sądziłem że kiedyś cię jeszcze zobaczę!
-Może i jestem stary, ale mam krzepę!
-Właśnie widzę.
-Co cię tu sprowadza, paniczu? Bo jeśli lady Croft, to przykro mi, nie zastałeś jej tu.
-To ja może… do konkretów przejdę. Bo skoro już mówimy o Larze… no to właśnie jej szukam.
-Głuchy jesteś? Jak Boga kocham, że ja czasem niedosłyszę to zrozumiałe, ale że pan, paniczu Kurtisie… LARY TU NIE MA.
-Do jasnej cholery, słyszę. Ale może wiesz, gdzie jej szukać? Nie pojawiła się tu może? Na niedługo przed tą apokalipsą?
-Nie, paniczu Kurtisie… poczekaj, to może chodźmy do salonu, porozmawiamy na spokojnie.

-Paniczu Kurtisie, ostatni raz ją widziałem, kiedy była tu z panem.
-Więcej już nie wróciła?
-Nie.
-Boże…
-Nie zdziwiłbym się, jakby już po prostu przeszła na tamten świat. Zawsze jej powtarzałem, że jej styl życia ją do tego doprowadzi.
-Nie… zapomnijmy o tej opcji. Nie masz może jakichś wskazówek? Może gdzieś się wybierała? Może mówiła ci wtedy o czymś, o czym mi nie powiedziała. Może ktoś wie, gdzie ona jest?
-Wybacz, paniczu, ale… chwila. Chyba wiem. Jest ktoś, kto może ci pomóc.
-Tak? – Trent momentalnie się ożywił.
-Jej przyjaciel, Zip. Tak, on mógłby coś wiedzieć… tak myślę.
-Mógłby? Czy wie?
-Tego nie wiem, ale wiem, że wie więcej ode mnie. Znajdziesz go w Londynie, mieszka na Lackwood Street. Pod numerem 53, o ile mnie pamięć nie myli.
-Jesteś pewien? Skąd wiesz, czy się nie przeniósł?
-Znam panicza Zipa dość długo. Swego czasu mieszkał tutaj. Musiałoby się zdarzyć coś naprawdę wyjątkowego, żeby panicz Zip wyniósł się z miejsca, w którym się zadomowił. I wierz mi, Kurtisie – apokalipsa nie jest jedną z tych rzeczy.

A więc miał punkt zaczepienia. Nie sądził, że zdobycie pierwszej wskazówki pójdzie tak łatwo. Obawiał się tylko, czy nie będzie to ostatnia.

5 komentarzy:

  1. ciekawe czy Kurtis znajdzie Larę żywą czy też martwą rozdział jest bardzo ciekawy zapraszam też do mnie http://adventure-of-lara-and-kurtis.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow, show z płonącymi Upadłymi był niezły, wcale mi ich nie jest szkoda, dobrze im tak! A tragiczny moment o którym mówiłaś to atak tego stwora na Kurtisa? Bo w zasadzie tych tragicznych wstawek było troszkę więcej niż jedna, wspomniana przez Ciebie, dla mnie tragiczna była nawet ta opowieść Ellen o swojej córeczce... głupia baba jakaś, potwory zabiły jej dziecko, a ona hoduje na strychu jednego z nich? Jeszcze się przejmuje, czy ranny nie jest! To mnie rozbroiło... ;) Nie rozumiem motywacji tych ludzi.

    I tak w ogóle z początku myślałam, że Ellen to Sally i Kurtis dostarczy jej list... no, myliłam się niestety.

    Miło przeczytać, że Trent odnalazł chociaż rezydencję Lary i Winstona! To zawsze coś. Wkrótce zobaczy się pewnie z Zipem, jestem pewna, że i Larę odnajdzie! Musi mu się w końcu udać, to przecież dla niej porzucił przyjaciół no i cel też ma szlachetny - uratować świat. Och, dzielny pan Trent! ;)

    Powodzenia w pisaniu dalej, pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No mi właśnie chodziło o ten moment z opowieścią Ellen, w sumie chyba najtragiczniejszy w całym rozdziale.
      Swoją drogą są już oficjalne wakacje, wszyscy mają wolne, to mogę się zabrać za 7. rozdział! :D
      Nie przedłużając, dzięki za komentarz, no i widzę też, że opowiadanie zaczyna cię wciągać, z czego się bardzo cieszę ^^ Również pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Masz rację, wciągnęło... bo teraz coś się dzieje, ciągle jakaś akcja, a wtedy bez obrazy ale nudziło mnie jak siedzieli w tym poligonie i tylko marudzili jak się wydostać, o wiele bardziej pasuje mi tak jak teraz. ;)
    I wychodzi na to, że prawidłowo zareagowałam na ten tragiczny moment z opowieścią Ellen, bo byłam pewna, że chodzi Ci o atak potwora na Trenta. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże... drugi raz i dałam się nabrać na ten sam numer ze snem i Larą... I ten tekst "Ale, o ironio, prawie cię utopiłam. Więc żebyś się ocknął, musiałam cię wyciągnąć." - siedzę i nie wiem, czy śmiać się, bo to jest tak zajebiste, czy płakać, bo to tylko sen.
    W sumie to jest też opowiadanie, ale jest tak napisane i tak wbija się w wyobraźnię, że wydaje się, że stoję sobie obok Kurtisa i mam ochotę pogłaskać go po głowie, przytulić i powiedzieć "Natrętny, wiesz... bedzie dobrze, znajdziesz ją". O taki to pocieszny nasz Kurtis. A w Twoim wykonaniu... najlepszy!

    I te opisy... kto ma czas na opisywanie miejsca, skoro najważniejsze... czy Kurt znajdzie Larę, jeszcze nie jest jasne! Olać miasto! Olać Brytanię i jej różnice i podobieństwa z Nowym Jorkiem!
    Nie no, żarcik. Opisy masz świetne, są jak wisieńka na torcie.
    Pomyślałam sobie... żeby tylko Lara nie hodowała sobie takiego bratanka Proto w swojej rezydencji. nie ważne, jak mocno kocha ją Trent, chyba tego by nie wytrzymał xD

    "Lara Croft sobie ot tak po prostu nie ginie." - rozbroiło mnie to myślenie Kurtisa. Zrobił z niej jakąś super-seksownąbohaterkę, wręcz jego boginię, do której powinien codziennie się modlić. Była jego muzą, jak się w sumie patrzy na to z boku, to to może też wydawać się upierdliwe dla samej Lary. W końcu znamy jej charakter xD
    Ale Ty nas - czytelników - jeszcze zdążysz, Aśka, ze sto razy zaskoczyć.

    No weź... już było tak blisko, a tu kolejna wskazówka - Zip. No ile ich jeszcze będzie? Potem będzie Alister, Amanda z Rutlandem, potem będzie może "o dziwko żywy Karel", potem stu innych znajomych Lary i na końcu Sara Pezzini powie "Oj nie, sorry, szukaj dalej lary sam, ja nic nie wiem". To by było jakieś torturowanie nas!

    A z drugiej strony się cieszę. Zip jest śmiechu i rozdziału warty, ba, nawet nie jednego. Czy grad czy śnieg czy apokalipsa, pewnie laptop i humor dobrze mu będą służyły xD Dziwię się tylko, że Lara po dziadzia z krzepą nie wróciła, coś ją poważnego musiało zatrzymać...
    Dobra, już nie gdybam. ROzdział fenomenalny!
    Chcę następny i idem pisac mój :D mam już połowę ^^

    OdpowiedzUsuń