24 czerwca 2020

Rozdział 12 - Mam tę moc

Musiał uwielbiać tę halę z basenem, skoro po raz kolejny się w niej znalazł. Spojrzał na sufit – ani śladu po zbitej szybie, sklepienie było w nienaruszonym stanie. Odniósł jednak wrażenie, że pomieszczenie zmieniło się odkąd ostatnim razem tu był.
Widok zza szklanego sklepienia był jakiś obcy. Jakby rezydencja znajdowała się w zupełnie innym miejscu niż zawsze. Miał też przeczucie, że jeśli opuściłby to pomieszczenie, przemieściłby się dużo dalej, niż do innej części budynku. Sny od zawsze miały tendencję do przeinaczania tego, co znane.
Rozejrzał się. Było pusto. Nieprzyjemna, nienaturalna cisza wypełniała to miejsce, tak ciemne, mimo że na zewnątrz był, jak się zdawało, środek dnia. Promienie słoneczne nie były w stanie rozproszyć się i rozjaśnić otoczenia.
— Witaj.
Ten dźwięk wywołał u niego gęsią skórkę. Wzdrygnąwszy się z zaskoczenia, Trent odwrócił się na pięcie, do źródła głosu. Mimo mroku panującego wewnątrz, od razu rozpoznał Larę, jej twarz była w niewyjaśniony sposób oświetlona. Tylko co Croftówna tam robiła, skoro przed chwilą stwierdził, że miejsce jest puste?
— Lara, co ty tu-
Po dłuższej obserwacji zauważył, że Croft miała małe blizny i zadrapania na twarzy. Oczy podkrążone. Czyli jednak ją zaatakowali?
Nagle, jakby znikąd, przed kobietą pojawiła się druga sylwetka. Mniejsza, drobniejsza. Trent od razu rozpoznał tę czarną czuprynę.
— Co jest do cholery?! — ilość decybeli się podniosła, wzmacniając jego głos i zamieniając w krzyk. Olivia była mocno obejmowana jednym ramieniem przez Larę, natomiast druga ręka trzymała ostrze, tuż przy gardle dziewczyny, robiąc małe wgłębienie na skórze, nie na tyle głębokie, by ją przeciąć, ale jeden ruch i spod sztyletu zaczęłaby sączyć się krew. — Co ty robisz?!
— Zapomniałeś o mnie.
To stwierdzenie, takie absurdalne. A może jednak? Może Lara miała rację? Ostatnio myśli miał pochłonięte swoimi dziwnymi uczuciami do Olivii. Emocjami, których nie potrafił nazwać. Albo nie tyle nie potrafił, co nie chciał się do nich przyznać przed samym sobą.
Ale to właśnie te uczucia teraz nim targały, kiedy widział, jak Lara Croft we własnej osobie jest gotowa poderżnąć gardło niewinnemu dziecku, bo rzekomo on o niej zapomniał.
Ale chwileczkę.
— Jak mogłem o tobie zapomnieć, przecież właśnie mi się śnisz!
Zamarła. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Ale czego mogła oczekiwać, Trent już tyle razy powtarzał ten schemat, w końcu nie trudno było rozróżnić sen od jawy.
— Ach tak? Skoro to sen, to nie wzruszy cię to.
W tym momencie docisnęła ostrze noża do gardła Olivii, przeciągając je i rozcinając skórę, po której stróżkami zaczęła spływać krew. Kurtis, przerażony, odruchowo wyciągnął ręce w ich kierunku, chcąc powstrzymać tą makabryczną scenę.
I wtedy podniósł się. Z poduszki, na której przed chwilą leżał. Siedząc, przykryty kołdrą, rozejrzał się, zdezorientowany. Materac był wyjątkowo wygodny, ale jakie to miało znaczenie, skoro nie miał pojęcia, co to za łóżko.
Spojrzał na lewo, by ze zdziwieniem stwierdzić, że ktoś leży obok niego, odwrócony plecami. Widział tylko kasztanowe kosmyki.
— Lara?
Usłyszał mruknięcie, jakby chciała zapytać „Tak?”.
— Miałem straszny sen.
Croft odwróciła się na drugi bok, leniwie otwierając oczy i spoglądając na mężczyznę z pewną dozą irytacji. Ona próbuje tu spać, a on jej będzie o swoich snach bełkotał.
— Śniło mi się, — kontynuował. — że byłem w hali z basenem, u ciebie. Potem, znienacka, ty się pojawiłaś i-
Kobieta usiadła. Kołdra zsunęła się z niej, odsłaniając ciało odziane w biały top. I ramiona pokryte bordowymi smugami. Kurtis zerwał się z posłania jak oparzony, w myślach klnąc na potęgę. Wtedy spostrzegł pod nogami mebla ciało. Podchodząc bliżej, w głowie gonitwa myśli, potwierdził swoje obawy – zwłoki Olivii leżały na podłodze.
— Myślałeś, że już się obudziłeś? Urocze.
I wtem znowu się podniósł, do pozycji siedzącej. Zlany zimnym potem, oddychając szybko, wiązanka przekleństw wciąż kłębiła mu się w umyśle, który spłatał mu figla, wytwarzając sen w śnie. A cholera wie, może właśnie się ocknął w kolejnym? Przez ile warstw musiał się jeszcze przedrzeć, by wrócić do rzeczywistości?
Moment wystarczył, by z pewnością stwierdzić, że już nie śni. Ale w takim razie dlaczego nie znajdował się na pokładzie samolotu? Zamiast tego leżał okryty kocem, na jakimś starym materacu, w bogato udekorowanym pomieszczeniu. Prawdopodobnie był to pokój gościnny. Owe dekoracje oraz meble, a także okna osłonięte haftowanym materiałem, wskazywały na silną inspirację wschodnioazjatycką estetyką. Lecz na razie nie interesowało go to zbytnio, bo w myślach wpierw zbluzgał siebie, że znowu stracił przytomność, urażając po raz kolejny swoją dumę, by potem dopuścić do siebie chaotyczny natłok myśli.
Gdzie był? Gdzie Olivia? Co się stało? Jedno wiedział na pewno – nie był w Sydney. Liczył, że podróż samolotem doprowadzi go do celu, bez żadnych przeszkód i wypadków losowych. Lecz znając swoje szczęście, westchnął tylko, niechętnie akceptując fakt, iż jakieś fatum co rusz podrzucało mu kłody pod nogi.
— Widzę, że pan już wstał.
Trent wzdrygnął się, obcy głos znikąd zaskoczył go, nie zauważył bowiem drobnej, długowłosej kobiety, która weszła do pomieszczenia tak cicho, iż nie był do końca pewien, czy nie wyrosła spod ziemi.
Kruczoczarne włosy okalały jej okrągłą twarz, a ciemnym oczom o skośnym kształcie towarzyszyły zmarszczki przy zewnętrznych kącikach. Usta rozciągnęły się w pogodnym uśmiechu. W jej obecności Kurtis poczuł odrobinę spokoju, mimo że jeszcze przed chwilą mało go nie przyprawiła o zawał mięśnia sercowego, wyrastając obok, znienacka, niczym grzyb po deszczu.
— Gdzie Olivia? — było to pierwsze pytanie, jakie przyszło mu na myśl.
— Córka? — odparła pytaniem na pytanie. Dopiero teraz Trent zwrócił uwagę na chiński akcent kobiety. — Rozmawia z moim synem.
„Córka? Przecież to nie moja-”
— Tak, córka. — błękitnooki sam sobie przerwał zaprzeczające myśli. Po raz kolejny przyszedł czas na zaakceptowanie uczuć przed samym sobą. Miłości, jednak tym razem nie romantycznej, a rodzicielskiej. Choć nigdy nie posiadał dziecka, ani go nie planował, ba, nawet o tym nie myślał, a Liv znał tak krótko, to ojcowska troska obudziła się mimowolnie, czym sam siebie zaskoczył. — Mogę się z nią zobaczyć?
— Zaraz zawołam.
Kobieta oddaliła się, opuszczając pomieszczenie przez framugę wejściową. Trent mógł dostrzec fragment przedpokoju. Swoją drogą, nie był pewien czy chciał, by czarnowłosa mówiła o nim „tata” zwracając się do Liv. Przyznawać się do bycia czyimś ojcem nim nie będąc i wcześniej tego nie uzgadniając było co najmniej dziwne.
— No w końcu się obudziłeś. — znajomy głos dobiegł go od wejścia, w kierunku którego spojrzał, widząc znajomą, drobną sylwetkę. Nastolatka podeszła do materaca i kucnęła przy nim. Widząc swoją towarzyszkę, poczuł ulgę. Nawet uśmiechnął się lekko, choć wolał, by tego nie zauważyła.
— Co się dokładnie wydarzyło?
— Cóż, lecieliśmy samolotem, to chyba pamiętasz? Oczywiście gdzieś w połowie drogi rzuciły się na nas monstra. W sensie na samolot. Były turbulencje, nie mogliśmy nic zrobić, aż w końcu te poczwary zniszczyły jeden z silników. Zaczęliśmy tracić wysokość i… — tu zrobiła pauzę, wpadając w chwilową zadumę. — Wiesz co? Pokażę ci.
Na te słowa wyprostowała się, gestem ręki wskazując, by Trent podążył za nią. Była to słuszna koncepcja – czuł, że musi rozprostować nogi.
Otwierając drzwi frontowe na oścież, bohaterowie wyszli przed dom. O ile widok, który zastali, nie robił już na Olivii takiego wrażenia, bowiem zdążyła się nim zachwycić kilka godzin wcześniej, tak Trentowi zaparło dech – przed nimi rozpościerały się wzgórza i doliny, aż po horyzont, zieleń podkreślająca wspaniałość otoczenia zachwycała. Teren uformowaniem przypominał stopnie, co od razu zdradzało, gdzie się znajdowali – na tarasach ryżowych. Jedyne, co psuło ten niesamowity krajobraz to wrak samolotu wryty w ziemię, choć zaskakująco płytko. A nazywanie go wrakiem również było przesadą – owszem, poturbowany, z wgnieceniami, brakującym silnikiem i złamanym skrzydłem, jednak jak na rozbity aeroplan, zdumiewał tym, że jeszcze ten aeroplan przypominał.
— Cholera, jak to możliwe, że się nie rozpadliśmy na kawałki? Że nie było eksplozji? — położył dłoń na czole, jakby próbując rozmasować własny mózg. — Nic nie pamiętam.
— No i tu się zaczyna najciekawsza rzecz. Kiedy tak spadaliśmy, zerwałeś się z siedzenia pilota, kucnąłeś i położyłeś dłonie na podłodze. Z początku myślałam, że perspektywa rychłej śmierci rzuciła ci się na mózg i w akcie desperacji postanowiłeś wytarzać się po podłodze, jakikolwiek by to miało cel, ale potem poczułam, że samolot zwalnia. Mimo, że jeden silnik nie działał i spadaliśmy z dużej wysokości. — opowiadając, Olivia energicznie gestykulowała. — I tak uderzyliśmy w ziemię, ale dzięki twoim super mocom przeżyliśmy! A potem zemdlałeś. — wzruszyła ramionami.
Błękitnooki nie był zaskoczony takim biegiem wydarzeń, w końcu raz już użył swojej telekinezy, by pokierować pojazdem powietrznym wbrew prawom fizyki.
— Potem Jin wybiegła z domu i pomogła mi cię przenieść tutaj. — Trent na chwilę zmarszczył brwi, nim zapaliła mu się lampka, że prawdopodobnie mowa o kobiecie, która go powitała. — Mieszka tu razem z synem, Fengiem. Który swoją drogą jest całkiem uroczy. — ostatnie zdanie wypowiedziała cicho, bardziej do siebie niż do Trenta.
— Za smarkata jesteś na chłopaków. — skwitował.
— Hej! Nie jesteś moim ojcem, żeby mi mówić takie rzeczy!
— Ciszej! Jin myśli, że jestem. Pytała się, czy jesteś moją córką, odparłem, że tak.
Tego Liv się nie spodziewała.
— To ciekawe, bo… — zawahała się. — ...bo Jin spytała, czy jesteś moim ojcem.
Kurtis uniósł brwi. Czekał. Liczył, że Olivia podzieli się z nim swoją odpowiedzią. Usłyszał tylko milczenie. Jakby sytuacja nie była wystarczająco krępująca.
— A propos nadprzyrodzonych mocy. — odparł, poprzedzając to zrezygnowanym westchnieniem i chcąc przekierować rozmowę na inne tory. — Chciałem porozmawiać o twoich.
Gwałtownie podniosła głowę, by na niego spojrzeć, zaskoczył ją taką zmianą tematu.
— Jeśli chcesz wiedzieć, to nie, nie panuję nad nimi. — rzuciła od razu, jakby chcąc uciąć konwersację.
— Domyślam się. Ale chciałem… w sumie nie wiem, co chciałem. Chyba ci pomóc. — spauzował na chwilę. — Mogę spróbować pomóc ci nad nimi zapanować.
Chwila konsternacji. Nie chciała o tym rozmawiać. A może jednak? Wiedziała, że nie jest zwykłą nastolatką, los spłatał jej figla obdarowując ją nadnaturalnymi mocami niczym w wątpliwej jakości powieści science fiction dla młodzieży. Jednak posiadać takie zdolności to jedno, a panować nad nimi to już zupełnie inna bajka.
— Niby jak chcesz to zrobić? — jej głos brzmiał niepewnie. — Założę się, że od początku panowałeś nad swoimi.
— Nie do końca. Ojciec mnie trenował, ale to dłuższa historia.
— Oczywiście, panie skryty.
Trent skrzyżował ręce na piersi. Czarnowłosa nie miała zamiaru dać mu spokoju odkąd nazwał się skrytym.
— Powiedz, co sprawiło, że wtedy uwolniła się w tobie ta moc? Zdarzyło się to już wcześniej?
— Tylko raz. Ale nie chcę o tym mówić.
— Coś musisz mi powiedzieć. Nie koniecznie, co cię sprowokowało. Ale co wtedy czułaś?
Chwila wahania.
— To samo co teraz – strach, wściekłość, frustrację.
— Więc nigdy nie zdarzyło ci się-
Konwersację przerwał im kobiecy głos dobiegający zza ich pleców.
— Nagotowałam ryżu, na pewno jesteście głodni!
Olivia i Kurtis spojrzeli po sobie, faktycznie dawno nic nie jedli. Ich żołądki mogłyby zagrać wspólny koncert w gmachu opery w Sydney. Kiwając głowami porozumiewawczo, podążyli za czarnowłosą do środka.


W normalnych okolicznościach Trent kręciłby nosem na miskę gorącego ryżu z kilkoma przyprawami zaledwie. Taka to w sumie mdła potrawa, wolałby zjeść jakieś mięso. Ale po ostatnich dniach żywienia się dziczyzną, taki skromny posiłek, w dodatku jedzony kulturalnie w jadalni, był najlepszą rzeczą, jaka go ostatnio spotkała. Nawet używanie pałeczek nie sprawiało mu zbytnio problemu. I nie przeszkadzało klęczenie przy niskim, drewnianym stole.
— Gdzie dokładnie się znajdujemy? — zapytał błękitnooki, kończąc posiłek.
— Kurt, no co ty, nie wiesz, że to jadalnia? — wtrąciła się Liv, chichocząc.
Trent zerknął na towarzyszkę, mrużąc przy tym oczy i marszcząc brwi.
— Zwracasz się do ojca po imieniu? — wtrąciła Jin, zaskoczona. Nastolatka mimowolnie speszyła się słysząc tę uwagę, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
— Czasem tak, ale jej nie poprawiam. — odparł szybko brunet. — Przyzwyczaiłem się.
Kobieta przenosiwszy wzrok to na Kurtisa, to na Olivię, ostatecznie wzruszyła ramionami.
— Mili goście, ten dom znajduje się na tarasach ryżowych Smoczego Grzbietu.
Niewiele mu to mówiło.
— Wciąż uprawiacie ryż? Monstra wam nie przeszkadzają? — odezwała się czarnowłosa, niespodziewanie zmieniając temat.
— Czasem kilku pojawia się na nieboskłonie, ale ostatnio nas nie atakowali. — tym razem przemówił Feng. Na oko chłopak był niewiele starszy od Olivii. Włosy czarne o granatowym połysku i równie ciemne oczy. Przenikliwe spojrzenie. Dobrze zbudowany. — Uprawa idzie opornie, w okolicy są pustki, ludzi już nie ma. Więc i nie ma zbyt wielu rąk do pomocy.
— A wy? Podobno zmierzaliście tym samolotem do Sydney? — zagaiła Jin, nie kryjąc zaciekawienia.
— Tak. — odparł Trent. — Swoją drogą, chyba należą wam się przeprosiny. — dodał trochę ciszej. Widząc zdumione miny tuziemców kontynuował. — Jakby nie patrzeć, rozbiliśmy się na waszych uprawach.
— Nami się nie przejmujcie, ważne, że wam nic się nie stało. — głos kobiety był łagodny i ciepły.
— Jeżeli nadal chcecie dostać się do Sydney, — zaczął nastolatek. — Niedaleko stąd jest miasto, Guilin. Jakieś dwie godziny drogi. A tam na pewno łatwiej o transport.
Kurtis kiwnął głową, przyjmując informację do wiadomości.
— Nim ruszymy dalej, — zaczął po chwili namysłu. — chyba zatrzymamy się tu na kilka dni. — po tych słowach zerknął na Olivię, chcąc wiedzieć, czy się z nim zgadza. Po widocznym przytaknięciu przeniósł wzrok na gospodarzy.
— Czujcie się jak u siebie. — twarz kobiety rozpromieniła się, najwyraźniej ucieszył ją fakt, że niespodziewani goście nie zerwą się od razu w dalszą podróż.


Z małego, grającego pudełka sączyły się dźwięki akompaniujące nocnej porze. Wokalista Radiohead śpiewał słowa ich najpopularniejszej piosenki, podczas gdy błękitnooki wbijał wzrok w sufit, myślami błądząc gdzieś daleko.
Jeszcze ani razu nie usłyszał pozdrowień od Lary. Fakt faktem, nie słuchał tej audycji aż tak często. Co więcej, może Croft tam była, ale po prostu nie miała kogo pozdrowić. Albo raczej nie chciała.
Pragnął ją jednak usłyszeć, by mieć pewność. Choć nie kierował się na ten konkretny kontynent bez celu, w końcu miał do dostarczenia list, w dodatku matka Olivii tam była.
Na myśl o rodzicielce coś go tknęło. Kiedy dotrą do Sydney, co się stanie z nim i Liv? Przecież będzie musiał ruszyć dalej, nie ważne czy z Larą czy bez. A skoro Olivia będzie z mamą, nie powinien jej zabierać ze sobą. Nawet nie zamierzał, nie chciałby dłużej narażać czarnowłosej na niebezpieczeństwo. Choć zostawianie Liv z wyrodną matką też nie było najlepszym rozwiązaniem, ale na pewno bardziej słusznym. Nie cieszyło go to jednak wcale. Wizja rozstania przyprawiała go o charakterystyczny ból w sercu. Przywiązał się do tej małej, wrednej zołzy. W dodatku nazywanie jej swoją córką przychodziło mu tak naturalnie.
— Kurtis? — głos Olivii na chwilę zagłuszył muzykę z radia. W odpowiedzi usłyszała mruknięcie Trenta. — Powiedziałam tak.
Mężczyzna nie był do końca pewien, o co chodzi.
— Kiedy Jin zapytała mnie, czy jesteś moim ojcem. Powiedziałam, że tak.
— To dobrze. — rzekł niepewnie. — To dobrze, że się pod tym względem zgadzamy.
Kiwnęła głową, choć Trent nie widział tego, leżąc na własnym materacu i podziwiając drewniane sklepienie.
Czy ona umiała czytać w myślach? Dlaczego powiedziała to akurat teraz, kiedy kontemplował nad ich wzajemnymi relacjami? Cała ta krótka wymiana zdań wprawiła go w lekkie zakłopotanie. Jednak wystarczyło zaledwie kilka chwil, moment zastanowienia, by Kurtis poczuł pewną ulgę. Może nawet szczęście. Zdał sobie sprawę, że jego przywiązanie, jego ojcowski instynkt, o którego posiadanie jak dotąd siebie nie podejrzewał, że te uczucia spotkały się z wzajemnością. 
Myśli powędrowały dalej. Choć nigdy nie planował dzieci, mimowolnie jego umysł zaczął podsuwać mu obrazy posiadania własnego potomstwa. Krew z krwi. A oczywiście w tych wizjach to Lara była matką, bo któż by inny?
I choć idea założenia rodziny rozrosła się w jego głowie, zaprzątając jego myśli, pojawiła się kolejna, natychmiast je ucinając.
„Po co ci dzieci? Masz Olivię.”
Błękitnooki zaczął robić się coraz bardziej senny, umysł stracił ochotę do dywagowania, zamiast tego koncentrując się na grającej w radiu melodii. Liczył, że tym razem jego mózg odpuści mu koszmary i obdaruje spokojnym snem.

Whatever makes you happy
Whatever you want
You're so fuckin' special
I wish I was special

But I'm a creep, I'm a weirdo
What the hell am I doing here?
I don't belong here
I don't belong here 


Tego dnia nieboskłon nie był ozdobiony żadnymi cirrusami, cumulonimbusami czy cumulusami. Czysty błękit, nieskalany zanieczyszczeniami, w przeciwieństwie do kontynentu Ameryki Północnej. Lekkie podmuchy wiatru, ciepłe powietrze. Idealna pogoda dla przeciętnego Kowalskiego do rozpalenia grilla. Lub dla nieprzeciętnego Trenta do trenowania swojej podopiecznej w sztuce używania nadprzyrodzonych zdolności.
— Czuję wzbierającą energię, którą emituję z całego ciała. A potem przechodzi na dłonie, są bardzo rozgrzane. No i przez chwilę widzę tylko jasność. A potem jakby wzrok mi się wyostrza. A potem to już nie wiem, mózg mi się trochę wyłącza.
— W porządku. A jakie emocje ci towarzyszą? Wspominałaś, że strach?
— Chyba tak. Głównie tak. Ale potem wszystkie negatywne emocje naraz.
Trent zmartwił się.
— Niedobrze. — zrobił krótką pauzę. — Popracujemy nad tym. Słuchaj, pewnie spodziewasz się teraz ode mnie banałów w stylu „musisz się skoncentrować”, albo „przekieruj swoją energię na pozytywne emocje”. No i w sumie masz rację.
Zmierzyła go wzrokiem mówiącym „Serio?”.
— Zacznijmy od czegoś prostego. Mówiłaś, że energia przechodzi do dłoni, tak? — po tych słowach wyciągnął swoje ręce w kierunku dziewczyny. Zmarszczyła tylko brwi, nie będąc pewna, czego Kurtis od niej oczekuje. Mieli się potrzymać za rączki? I co, może jeszcze tańczyć w kółeczku na bezkresnych ryżowych polach, niczym hipisi? Widząc narastającą niezręczność sytuacji, wycofał się z tym gestem. — Po prostu rozgrzej ręce. — burknął.
Westchnąwszy głośno, posłusznie wykonała polecenie, pocierając dłonie o siebie. Choć nie była pewna, w jaki sposób miałoby to pomóc.
— Wyciągnij dłonie przed siebie i skoncentruj się. Zacznij myśleć o czymś strasznym.
— Strasznym? A co z „przekierujemy twoją bla bla na pozytywne bla bla bla”? — zapytała, próbując imitować głos Trenta w prześmiewczy sposób.
Zacisnął wargi.
— Po pierwsze, nie pyskuj. Po drugie, nie kwestionuj moich metod. Po trzecie, jeśli chcesz kontrolować swoje zdolności, musimy zacząć małymi kroczkami. Jeśli uda ci się wywołać u siebie strach siłą wyobraźni i wykrzesasz z twoich dłoni cokolwiek, nawet małe iskierki, wtedy będziemy próbowali tego samego z innymi emocjami. Zrozumiane?
Przewróciła oczami, ale przytaknęła mu. Teraz pytanie, jakie obrazy miała wytworzyć ową siłą wyobraźni, by samą siebie przerazić?
Trent uważnie obserwował twarz nastolatki, jak marszczyła brwi, wpatrując się przy tym w swoje palce, które lekko drgały. Efektów jednak nie było widać.
— O czym myślisz?
Na to pytanie czarnowłosa opuściła ręce, wydychając powietrze i wydając z siebie mruknięcie niezadowolenia.
— O frytkach.
— Mówiłem ci, żebyś się skoncentrowała!
— To za trudne!
— Nie, po prostu nie myśl o pierdołach.
Trochę od niechcenia, ale przybrała z powrotem poprzednią pozycję. Usta zaciśnięte, oczy zmrużone, brwi zmarszczone. Pełna koncentracja. Nie trwało to jednak długo.
— A teraz myślę o gofrach.
— Rany boskie, co z tobą? Czy ty jesteś głodna?
— Nie! Nie wiem. Bo ja się koncentruję na koncentrowaniu i zapominam się koncentrować.
Olivia poddawała metodę Kurtisa w wątpliwość. Niby jak miała przestraszyć samą siebie, własnym umysłem? Tym bardziej, że myślenie o gofrach było dużo ciekawsze.
— Okej, w porządku. Od początku. Może strach to nie jest dobra emocja, by zacząć. Może pomyśl o czymś frustrującym. O czymś, co cię wkurza!
— Mam myśleć o tobie?
Chciał się zdenerwować, naprawdę chciał. Nie będzie mu przecież jakaś smarkula tak się odszczekiwać. Lecz mimo tych szczerych chęci, uśmiech sam cisnął mu się na usta.
Zobaczył, że Liv ponawia próbę. Palce drżące, wzrok skupiony. Nadal nic. Jak widać nie frustrował jej aż tak bardzo.
— Pomyśl może o swoim ojcu.
— Co? 
— No wiesz. Przypomnij sobie, jak cię traktował. 
— Wolałabym nie.
— Jak inaczej chcesz wywołać negatywne emocje? No dalej.
Spoglądając przez chwilę na Kurtisa z niedowierzaniem, przeniosła wzrok, wlepiając go w wierzch swoich dłoni. Lecz zamiast dać jakieś efekty, wzbudzić głęboko skrywane zdolności, dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, męcząc się ze wspomnieniami, które mimowolnie nawracały.
— Mam na dziś dosyć.
Zdał sobie sprawę, że przeholował.
— Olivia, czekaj. Przepraszam, ja-
Już go nie słuchając, zawróciła w kierunku chaty, trzaskając drzwiami i zostawiając Kurtisa samego przed gankiem.
„Brawo, Trent.”
Zmierzwił dłonią włosy. Następnie przejechał nią po twarzy, wzdychając ciężko. Tak to właśnie z nim było, że często najpierw działał, a potem myślał.
Postanowił pójść za Olivią, przeprosić jeszcze raz. Może obraziła się tylko na chwilę, przecież nastolatki takie są.
Dłoń już sięgała do klamki, ale stojąc tak na ganku, jego wzrok przykuła scenka w środku, widoczna przez okno. Dostrzegł swoją „córkę”, rozmawiającą z Fengiem. Sposób, w jaki chłopak na nią patrzył, nie podobał się Kurtisowi. A że ona miała to samo spojrzenie nie miało znaczenia. Sam nie wiedział, czemu ten widok doprowadzał go do irytacji. Czy to zazdrość? Nadmierna troska? Aż tak bardzo wczuł się w rolę ojca?
Wparował do środka, głośno i ze stanowczym celem zwrócenia na siebie uwagi.
— Co robicie?
Zawiesili na nim na chwilę wzrok.
— Obgadujemy cię. — odezwała się w końcu Liv.
— I tylko to? Lepiej żeby tylko to. Olivia, mogę cię prosić na chwilę?
Dzieciaki spojrzały po sobie. Czarnowłosa niechętnie oddaliła się od rówieśnika.
— O co chodzi?
— Nie za dużo czasu spędzasz z tym Fengiem?
— Co?! My tylko rozmawiamy!
— No ale wiesz jacy są chłopcy.
— No jacy?
— No-
— Myślałam, że przyszedłeś mnie przeprosić. — skrzyżowała ręce na piersi.
Kiwnął głową. — Po prostu się martwię.
Olivia przewróciła tylko oczami, gestem ręki zapraszając Fenga do siebie, po czym razem opuścili dom, pozostawiając Trenta samego sobie. Co z tego, że poczuł w sobie powołanie do bycia ojcem, skoro najwyraźniej nie bardzo się do tej roli nadawał.
— Ciężko jest wychowywać dzieci.
Podskoczył. Jin po raz kolejny pojawiła się jakby spod ziemi.
— Mi to mówisz? Olivia się mnie nie słucha, pyskuje. Nie wiem, jak do niej dotrzeć.
— Może byłoby łatwiej, gdyby to była twoja córka.
Dłonią znowu zmierzwił włosy, przez chwilę unikając kontaktu wzrokowego. Najwyraźniej udawanie rodziny szło im nie najlepiej.
— W porządku, nie ma co cię dłużej okłamywać. To i tak było zbyt oczywiste. To nie jest moja córka, raczej wrzód na tyłku, którego dostałem w czasie mojej podróży.
Jin uniosła brwi.
— Ale coś w tym jest. W sensie, w waszych… — zawahała się. — ...relacjach?
Kiwnął głową. 
— Tak, coś w tym jest. Wiesz, nigdy nie miałem dzieci, nie miałem parcia na zostanie ojcem. Ale przy Olivii czuję, jakbym mógł być. Nie wiem, czy dobrym. — stojąc wraz z długowłosą przy oknie, obserwował jak Liv i Feng oddalają się, stąpając powoli po tak zwanym Smoczym Grzbiecie. Wyraźnie cieszyli się swoim towarzystwem. Coś sobie przypomniał. — Powiedziała, że jestem jej tatą, prawda?
— Tak.
— To ciekawe, bo tej całej ściemy nie obgadaliśmy ze sobą.
Kąciki jego ust mimowolnie uniosły się. Przez okno widział tę czarną czuprynę, wyróżniającą się na tle zielonej trawy.
— Wiesz, mój syn nie jest wcale straszny. — przekierowała rozmowę na inny temat. Skąd wiedziała, że Trent ma obawy? Podsłuchiwała? Używała telepatii?
— Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Pewnie gdyby to była moja prawdziwa córka, zachowywałbym się jeszcze gorzej.
— Dzieciom potrzeba trochę swobody. Nie przejmuj się tym, że chce rozmawiać z rówieśnikiem. A boli ją, jak jej zabraniasz, bo traktuje cię jak ojca.
— Ja wcale nie zabraniam. — wymamrotał. Ostatnie zdanie przeszło echem w jego głowie. 
Obserwował okolicę zza szyby jeszcze przez chwilę. Odwrócił się w stronę Jin, chcąc jeszcze coś powiedzieć, ale kobiety już przy nim nie było. Jak ona to robiła?


— Pamiętaj co ci mówiłem. Koncentracja. Pamiętasz swój sen?
Kiwnęła tylko głową. Koszmar ostatniej nocy ponownie ożył w jej wyobraźni. Za pierwszym razem, pochłonięta marami sennymi o trzeciej nad ranem, jej moc samoistnie zaczęła się uwalniać, wprawiając całą chałupę w drgania. I kiedy Trent, przebudzony tym zjawiskiem, zerwał się z łóżka, by ją obudzić, fala uderzeniowa przeszła przez pomieszczenie, odrzucając Kurtisa.
Wpatrywała się w swoje dłonie, w swoje palce. Poczuła ciarki na plecach. Drżenie rąk, które jednocześnie stawały się coraz cieplejsze. Czyżby miało się udać?
Rzeczywiście, iskry zaczęły tlić się na skórze dłoni, połyskując w odcieniach czerwieni. Było to zdecydowanie mniej spektakularne, niż istne przedstawienie, które Trent widział na lotnisku w Polsce, ale osiągnęli pierwszy krok ku pełnej kontroli.
— Dobrze, świetnie!
Patrzyła jeszcze przez chwilę na te iskry, czując mrowienie pod skórą, by następnie zacisnąć dłonie w pięści. Spojrzała na niego, wyraźnie zadowolonego. Można by nawet rzec, że dumnego.
— Co jest, czemu przestałaś?
Przełknęła ślinę.
— No bo… — zawahała się. — nieważne.
O nie, tak nie będzie z nim pogrywała.
— Powiedz, o co chodzi.
— Czemu nie pozwalasz mi rozmawiać z Fengiem?
Znowu ten temat.
— To nie to, że nie pozwalam-
— Nie pomyślałeś, że oprócz twojego towarzystwa potrzebuję czasem pogadać z kimś w moim wieku?
— Ja- 
— I czemu przypomniałeś mi o ojcu? — jej głos był coraz głośniejszy, chwiejny.
— Przecież przeprosiłem!
— Mówiłam ci! Mówiłam ci, że… że… — oczy stały się zaszklone.
— Olivia, przepraszam. Mogę przeprosić nawet i dwadzieścia razy!
— Nie po to uciekłam od jednego podstarzałego typa z problemami, by trafić w ręce innego!
— Nie no, teraz to przesadziłaś. Chyba nie stawiasz mnie na równi z twoim ojcem?
Mógł znosić jej humory. Jej upierdliwość. Ale ten komentarz go zabolał.
— To ty przesadzasz! Nie wtrącaj się w moje życie, w przeciwieństwie do niego, nie jesteś moim ojcem! Słyszysz, nie jesteś!
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i przechodząc przez próg, trzasnęła za sobą drzwiami. Nim udała się w jakiekolwiek miejsce w głąb domu, spojrzała na swoje dłonie. Drżące. Wciąż iskrzące się, nawet bardziej, niż wcześniej.
Trent nie był pewien, co się właśnie wydarzyło. Jeszcze przed chwilą spokojnie ćwiczyli umiejętności Olivii, by w ciągu kilku sekund doszło między nimi do takiej kłótni. Czy naprawdę był taki okropny? Zbyt zaborczy?
Oparłszy ręce o biodra, westchnął. Myślał, że układało im się dobrze. Popełnił kilka małych błędów, ale czy to był powód do takiej sprzeczki? Swoją drogą, jak długo taka nastolatka potrafi być obrażona? Godziny? Dni? Tygodnie? Przecież lada moment powinni ruszać w dalszą drogę, nie chciał tego robić w tak napiętej atmosferze. A przecież przeprosił! Co więcej mógł zrobić? Mimo tego czuł, że najwyższa pora się stąd ruszyć. Świat nie będzie na nich wiecznie czekał.
— A więc Guilin, tak? — wymamrotał. — A potem już tylko do Sydney. I obyśmy tym razem faktycznie dam wylądowali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz