22 lipca 2020

Rozdział 15 - Nic nie może wiecznie trwać

Nie sądził, że tak bardzo zatęskni za cmentarzyskiem wieżowców. Za brunatnoszarym niebem. Za ponurym i depresyjnym klimatem. A jednak, po trzydziestogodzinnej jeździe motocyklem z przerwami na jedzenie, sen oraz walkę z Upadłymi, widok znajomych ulic, tym bardziej po wszystkich ciosach w twarz od losu, napawał go spokojem.
Czemu jechał motocyklem? Spokojnie mógł pożyczyć wolnostojące, opuszczone auto, tak długo jak działało, jednak jazda jednośladem dawała pewne nieopisane poczucie wolności. Chciał mieć choć trochę przyjemności w tym posępnym, postapokaliptycznym świecie.
Żegnając się z pojazdem, zsiadł z niego na ulicy łączącej Central Park z resztą miasta. Powrócił do domu. Z tym, że ten dom był teraz udekorowany rozczłonkowanymi trupami, zarówno Upadłych jak i ludzi. Otoczenie wydawało się cichsze niż zwykle, a powietrze przesiąknięte niepokojem, zmieszane z wonią przelanej krwi. I choć mutanty przelatywały równie często jak przed wyjazdem Kurtisa, nie mógł wyzbyć się poczucia, że Nowy Jork był teraz jeszcze mniej przyjaznym miejscem.
Próbował nie zaprzątać sobie myśli tym, co działo się podczas jego nieobecności i do czego oprawcy skłonili się posunąć. Czekało go bowiem spotkanie z przyjaciółmi, za którymi cholernie tęsknił. Nie myślał o swoim bezsensownym planie, z trudem odtrącał od siebie wspomnienia przedwczesnej śmierci jego przyjaciółki, chciał tylko zobaczyć twarze Arthura i Joshuy, opowiedzieć im o swojej wyprawie, zjeść trochę wysoko przetworzonej żywności i najzwyczajniej w świecie odpocząć.
Idąc powolnym krokiem, pod koronami drzew uboższych o kilkaset liści, w końcu dojrzał znajomy most, znajomą rzekę i znajomy namiot.
— Patrzcie, kto wrócił! — oznajmił, gramoląc się do środka. Powitał go krzyk, a widząc jego źródło sam krzyknął, z zaskoczenia. W środku siedział mężczyzna nie będący ani Arthurem, ani Joshuą. Trent miał już dość tych życiowych zwrotów akcji.
— Kim jesteś do cholery? Co robisz w moim namiocie?
Osobnik jąkał się przez chwilę, nie potrafiwszy wykrztusić żadnego słowa przez dobre kilka sekund.
— J-ja przepraszam, ja n-nie wiedziałem, że to jest czyjś n-namiot!
— Jest mój! A poza tym, przecież mieszkają w nim jeszcze dwie osoby! Pewnie ich nie ma, bo gdzieś wyszli.
— W-wątpię. Znalazłem ten namiot parę tygodni temu. Było jedzenie, było miejsce do spania, to się tu zadomowiłem. Nikt od tego czasu tu nie przyszedł.
Kurtis nie odpowiedział. Obawy zamanifestowały się w postaci ścisku w żołądku. Jednocześnie taki obrót spraw go nie dziwił, w tym momencie każda rzecz w jego życiu, która mogła pójść źle, szła źle. Bez słowa wyszedł z namiotu. Słyszał jeszcze za sobą krzyki nieznajomego, mówiącego, że odstąpi namiot, rzucając co chwilę „przepraszam”, ale Kurtisa to nie interesowało. Mógł znaleźć sobie inną kryjówkę. Nie miało to znaczenia. Kierowany salwą negatywnych emocji, maszerował w kierunku ostatniego miejsca, które mógł odwiedzić, nim zdecyduje, co dalej.


Charcząc co chwilę i tym samym przeszkadzając sobie w dzierganiu nowego szalika, staruszka siedziała na taborecie, raz po raz podrygując stopą i ruszając drutami w takt muzyki płynącej z małego radyjka.
— Lena!
Podniosła głowę znad swojego wełnianego dzieła, by ujrzeć znajomą, przystojną twarz. Jej usta mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu wyrażającym radość i ulgę.
— Kurtisie mój kochany!
Nie zdążyła nawet podnieść się z siedziska, kiedy Trent podbiegł do niej i uścisnął najmocniej jak potrafił. Kamień spadł mu z serca, widząc staruszkę całą i poniekąd zdrową, robiącą to samo co zawsze.
— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. Że żyjesz. Że jesteś tutaj.
— Mój drogi, nawzajem, nawzajem. — poklepała go po plecach. — Siadaj i opowiadaj! Jakie przygody przeżyłeś? Gdzie byłeś, co robiłeś, czy znalazłeś swoją wielką miłość?
— Zaraz, za chwilę. Kiedy ostatnio był u ciebie Arthur lub Joshua? Mieli ci dostarczać prowiant. Proszę, powiedz, że byli u ciebie niedawno.
— Ojej, coś się stało?
— Po prostu mi powiedz, to ważne.
— Wiesz, tego ciemnowłosego to już bardzo dawno nie widziałam. Ten drugi niewiele mi mówi. Co go próbuję podpytać to mnie ignoruje albo zmienia temat. Jakby coś ukrywał. Po jakimś czasie przestałam zadawać sobie trud.
— Arthur? Kiedy u ciebie był ostatnio?
— Niech no się zastanowię. — zbierała myśli rozproszone po starych zwojach mózgowych. — Przedwczoraj. Tak, to było przedwczoraj. Ale jaki dzień, to ja ci nie powiem. Nie mam kalendarza, co się kogoś tu w okolicy podpytam, to też nie wie co za dzień. To straszne nawet nie wiedzieć, czy jest poniedziałek, czy może-
— Był przedwczoraj? A wiesz, gdzie teraz przebywa?
— Mówiłam ci już, skryty facet z niego. Nic mi nie mówi. Nic! Ale przychodzi regularnie, także jak przeczekasz tu ze mną kilka dni, to na pewno go zastaniesz.
Czekanie zamiast działania? Trent czuł, że tego potrzebował. Przez ostatnie tygodnie ciągle coś robił. Gdzieś szedł. Z kimś walczył. Potrzebował teraz spokoju i rutyny. Oraz towarzystwa staruszki z upodobaniem do trunków i szlugów.
— Siadaj kochanieńki, widzę, że jesteś niespokojny. Pewnie zmęczony i głodny? Mam tu trochę konserw. I tanią whisky. Choć dzisiaj wszystko tanie bo darmowe.
Trent posłusznie usadowił się na kocu. Został obdarowany butelką brązowego płynu, z której bez zastanowienia pociągnął z gwinta. Nie był to najlepszy trunek, ale nie takie rzeczy już pił.
— Wiesz, nim zaczniesz mi opowiadać o swoich przygodach, chcę się z tobą czymś podzielić.
Spojrzał na staruszkę pytającym spojrzeniem, z zaintrygowaniem wymalowanym na twarzy.
— Pamiętasz, jak opowiadałam ci co nieco o mojej rodzinie, prawda?
— Tak, o mężu i wyrodnej córce.
— Jakiś czas temu, kiedy dokładnie, to ci nie powiem, ale słuchałam sobie audycji radiowej. — Masz radio?
— O tak, w dzisiejszych czasach w telewizji mało co leci, sam wiesz. Postanowiłam spróbować szczęścia i odszukać jakąś audycję. I trafiłam!
O ile nie powstało więcej samozwańczych stacji nadawczych, których Trent nie zdążył jeszcze odkryć, już wiedział, o którą chodziło. Kiwnął głową ze zrozumieniem.
— W każdym razie słuchałam sobie tej audycji i odkryłam, że przekazują pozdrowienia! To takie pozytywne. I słucham pozdrowień, a tu moja córka!
Tego się nie spodziewał. Przemknęło mu przez myśl, że gdyby wiedział, może podjąłby się sprowadzenia latorośli Leny do Nowego Jorku, coby dać im szansę na naprawienie zszarganych więzi.
— Pozdrowiła cię? — zapytał w końcu, uświadamiając sobie, że przez dobrych kilka sekund nie zareagował na nowinę starowinki.
— Nie mnie. Swoją córkę. A więc mam wnuczkę! Olivię! Że też moja paskuda wymyśliła takie piękne imię.
Trent zbladł. Wzrok wbił w Lenę, a w głowie już kłębiła mu się myśl, że to zbieg okoliczności i to nie możliwe, by była mowa o tej samej osobie.
— Ale co ciekawe, jej córka uciekła z domu. Pewnie nie mogła z nimi wytrzymać. Założę się, że ten fagas jej coś zrobił.
Kurtis stracił rachubę, ile razy powtórzył „Nie” w myślach. Teoretycznie jaka była szansa, że chodziło o jego Olivię? Lub, co gorsza, jaka nie była?
— Coś się stało, mój drogi?
Powiedzieć jej? Nie powiedzieć? W zebraniu myśli przeszkadzał mu George Michael, śpiewający z radia o tym, jak już nigdy więcej nie zatańczy.
— Chwileczkę, co to tak gra?
— Ano moje radyjko.
„Przecież to niemożliwe.”
— To ta sama stacja?
— O nie, tamta z jakiegoś powodu przestała grać. Ale znalazłam tę. Puszcza tylko 20 piosenek, wszystkie to hity lat osiemdziesiątych. Przedziwne.
Nie zastanawiając się zbytnio, sięgnął po urządzenie, w tym momencie można było słyszeć charakterystyczną linię melodyczną graną saksofonem.
— O matko! — staruszka krzyknęła, jakby doznała jakiegoś objawienia. — Teraz mi się przypomniało! To bardzo ważne! Za każdym razem po tych dwudziestu piosenkach jakiś mężczyzna zaczyna mówić, zwracając się do ciebie.
— Do mnie? Jak to? Bezpośrednio?
— Tak, mój drogi. Po imieniu i nazwisku. Musisz tylko przeczekać kilka piosenek, to sam usłyszysz.
Spojrzał na radio, które zakończyło granie jednego z największych hitów w dorobku byłego wokalisty Wham!, by następnie umilić dzień Rickiem Astleyem śpiewającym do słuchaczy, że nigdy z nich nie zrezygnuje i nigdy ich nie zawiedzie. Te piosenki zdecydowanie nie pasowały do nastroju, w jakim znajdował się Kurtis. Jednak jeśli miał to przeboleć, by znaleźć odpowiedź na pytanie, komu zależy na skontaktowaniu się z nim tak bardzo, że prowadzi audycję radiową specjalnie dla niego – cóż, nie miał innego wyjścia.
Czekając na odezwę tajemniczego speakera, Kurtis postanowił poświęcić ten czas na opowiedzenie staruszce co nieco o swojej tułaczce po świecie. A trochę tego było. O Olivii nie powiedział jednak ani zdania, każdą chwilę spędzoną z nią przedstawił, jakoby wtedy był sam. Czuł wyrzuty wykluczając dziewczynę ze swojej opowieści, ale wciąż nie wiedział, czy staruszka powinna znać prawdę. Czy by to przeżyła.
Wokalista a-ha przeciągał właśnie ostatnią nutę w kończącym się utworze.

Wciąż szukam, ale niestety nie mogę znaleźć innej płyty.

Odparł głos, będący ukojeniem dla osób nieprzepadających za muzyką sprzed dwudziestu lat. 

Jak coś znajdę to puszczę. Może jakieś hity lat dziewięćdziesiątych? Nie wiem, czy mam taką składankę.

Trent gdzieś już słyszał ten głos.

Kurtis, mam nadzieję, że słuchasz. Serio, jeśli nie, to po chuj puszczam ci w kółko tę składankę. W sensie tobie i może komuś jeszcze, kto słucha. Oby to nie byli ci źli! Hej, jeśli to wy, ci źli, to wypieprzajcie, nic tu dla was nie ma!

Trent był coraz bardziej pewien tożsamości osobnika.

W każdym razie – Kurtis, jeśli jeszcze nie znalazłeś tego, czego szukasz, przyjedź jak najszybciej. Wiesz, gdzie mnie szukać. W sumie, jeśli już to znalazłeś, to też możesz wpaść, nie pogardzę gośćmi.

Gdyby dostał taką wskazówkę kilka dni wcześniej, zapewne byłby już na miejscu. Wtedy chwytał się każdej, nawet najmniej znaczącej informacji.
— Wiesz o co chodzi? — zagadała staruszka, kończąc dziergać szalik. Skąd miała tyle włóczki było zagadką. Błękitnooki kiwnął głową.
— To jedna z osób, które po drodze spotkałem. Przyjaciel Lary, współpracował z nią jako technik. Komputerowiec.
— Zamierzasz do niego jechać?
Chwila zastanowienia.
— Nie. Nie teraz. Chcę się zobaczyć z Arthurem. Muszę wiedzieć, co z Joshuą.
Staruszka przytaknęła, jej twarz pełna zrozumienia. W umyśle Trenta chaotyczna gonitwa myśli, wciąż wahał się, czy przekazać jej przykrą nowinę o Olivii. Sam nie mógł się nadziwić, że tak to się wszystko złożyło.
— Lena, słuchaj, muszę ci coś powiedzieć.
— Tak, mój drogi?
Jeśli jej nie powie, oszczędzi jej bólu i rozczarowania. Nie było potrzeby, żeby wiedziała. Z drugiej jednak strony Lena zasługiwała na to, by poznać swoją wnuczkę, nawet jeśli byłoby to tylko w formie historii opowiedzianej przez Kurtisa. Historii o odważnej, zadziornej nastolatce, która nie bała się stanąć w obronie tych, których kocha.
— Nieważne. — westchnął.
Nie teraz, może kiedyś.
Położył się na plecach. Nosem wciągnął wilgotne, zatęchłe powietrze, próbując ułożyć sobie w głowie wydarzenia ostatnich dni. Każda myśl o Olivii była jak szpila wbijana w serce. Nie bardzo chciał się przyznawać do tych uczuć, ale nie mógł siebie dłużej oszukiwać – cholernie tęsknił. W tym momencie bardziej, niż na znalezieniu Lary, zależało mu na tym, by Liv znów tu była. Ile by dał, żeby móc znów się z nią podroczyć, żeby znów pomóc jej w ćwiczeniu umiejętności, żeby znów móc ją uściskać. Sięgnął po whisky, by upić kolejny łyk. Czuł jednak, że żadna ilość alkoholu mu teraz nie pomoże.
Nie był już w stanie trzymać oczu otwartych. Ociężałe ze zmęczenia, powieki same mu się zamykały. Postanowił z tym nie walczyć, poddać się potrzebie swojego ciała.
Otoczyła go czarna otchłań. Była zewsząd, gdzie by się nie obrócił. Do jego uszu dochodził cichy, zdławiony, błagający głos. Trzy słowa, powtarzane w kółko, jakby odtwarzane na zdartej płycie. Słowa, które słyszał już wcześniej, których dźwięk przypominał mu wydarzenia tamtej pamiętnej nocy w Sydney. Próbował płynąć przez otchłań do źródła, ale czuł, że brakowało mu tchu. Płuca wypełniały się czarną materią. Dusił się. 
Coś zmusiło go do otwarcia oczu. Nie było to zimne powietrze ani nieprzyjemne zapachy kanałów. Nie miał pojęcia, na jak długo przysnął.
Poczuł dziwne wibracje. Dał sobie moment na rozbudzenie, po czym podniósł się, teraz siedząc na kocu, wzrokiem obejmując otoczenie i widząc, że nie tylko on został wyrwany ze snu.
Silniejsze trzęsienie, a przy tym odgłos huku w oddali. Trent zerwał się na równe nogi, w żołądku znowu czując nieprzyjemny ścisk. Nie czekał dłużej, rozchylił płótno będące wejściem do namiotu, gdzie spała staruszka, szczelnie przykryta kocem.
— Lena, wstawaj!
Zaczęła coś mamrotać. Błękitnookiemu serce zabiło szybciej, kiedy usłyszał kolejny wybuch, w akompaniamencie ze stłumionymi krzykami. Nie czekając, aż staruszka się wybudzi i wygramoli, zdemolował namiot, przewalając go na bok, po czym zaczął ją szturchać w ramię, wpierw delikatnie, potem mocniej.
Już rozbudzona, zmarszczyła brwi, spoglądając pytającym wzrokiem na Trenta. W międzyczasie część ludzi mieszkająca obok zdążyła już uciec, inni jeszcze siedzieli, ale nerwowo szeptali między sobą.
— Co się dzieje, kochanieńki?
Zrzucając z siebie kołdrę, powoli się podniosła. Mimowolnie przetarła oczy, jeszcze nie do końca zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. 
— Chyba odkryli naszą kryjówkę.
Wtem następna eksplozja, tym razem tak blisko, że jej dźwięk na chwilę ogłuszył Kurtisa. Słysząc jeszcze przeszywający pisk w uszach, spojrzał w lewo. Na końcu tunelu widać było światło wpadające przez nowo powstały otwór. Kolejne osoby zerwały się do ucieczki w przeciwnym kierunku, widząc jak do podziemi wlatuje pierwszy mutant. Brunet pociągnął towarzyszkę za rękę, dzisiaj nie planował bliskiego spotkania z Upadłymi.
Kierując się tam, gdzie pozostali, dotarli do szerszego tunelu, łączącego większość odnóg dróg kanalizacyjnych. Rozbrzmiewał tutaj szum mnóstwa stóp biegnących po płytkiej wodzie. Dołączyli do nich.
Z każdym krokiem czuł, że Lena stawia coraz większy opór, a jej ręka wyślizguje mu się z uścisku. W końcu kobieta nie była młoda, nie mogła długo tak biec. Jedna z osób próbując szybko przedostać się przed szereg potrąciła Kurtisa, przez co zachwiał się i puścił dłoń staruszki, a tłum oddzielił go od towarzyszki. Trent próbował odwrócić się, zatrzymać.
— Lena!
Jeszcze ją widział, choć była dość niska i wtapiała się w tłum. Dzielnie biegła, dysząc przy tym coraz bardziej.
Słysząc kolejną eksplozję, tuż nad nimi, część ludzi zamarła, część się rozpierzchła na różne strony. Była to szansa, by cofnąć się po przyjaciółkę, jednak gdy tylko zawrócił, następny wybuch spowodował osunięcie się gruzu i betonu z sufitu, zasypując przejście mnóstwem sporych odłamków. Widząc to, błękitnooki rzucił się na przeszkodę, próbując utorować sobie drogę na drugą stronę.
To nie mogło się tak skończyć.
— Lena! Lena, słyszysz mnie?
Odłamek za odłamkiem, jednak nie było szans, by przekopał się na drugą stronę. Uderzył pięścią w gruzy w poczuciu bezsilności.
Przez nowo powstały otwór do podziemi zaczęły wlatywać monstra, przystępując do ataku. Kurtis spojrzał w górę – krater po eksplozji oraz kopiec z odłamków tworzyły idealną drogę ucieczki na powierzchnię. Pierwszy, stromy odcinek przebiegł, by jak najszybciej znaleźć się przy ścianie i przystąpić do wspinaczki. Przez pierwsze chwile szło dobrze, Upadli byli zbyt zajęci sianiem spustoszenia w tunelach kanalizacyjnych, atakując każdego, kto był pod ręką, a raczej pod szponem. Po chwili jednak pojawiły się kłopoty, jeden z Nefilimów dostrzegł próbę ucieczki Kurtisa, czemu postanowił się sprzeciwić, łapiąc go za ramię i próbując ściągnąć w dół. Trent kurczowo trzymał się ściany, nogą odpychając potwora, celując stopą głównie w twarz. Mutant na moment odpuścił, by za chwilę chwycić mężczyznę za kostkę. Był to najwyższy czas, żeby sięgnąć po Chirugai, jedyną broń, którą Trent teraz posiadał. Wysunąwszy ostrza, przesunął jednym z nich po ramieniu poczwary, co wywołało u niej wściekłość, ale też ból, dzięki czemu błękitnooki uwolnił się na dobre.
Będąc już blisko powierzchni, kolejny Upadły upatrzył sobie Kurtisa jako cel, chwytając go za frak i wyciągając na zewnątrz. Próby wyszarpania się rozwścieczyły mutanta do tego stopnia, że cisnął Trentem w kierunku ziemi. Mężczyzna w ostatniej chwili uratował się mocami telekinetycznymi, łagodząc brutalne zetknięcie z asfaltem. Mimo to przy uderzeniu Chirugai wypadło mu z ręki. Leżąc przez moment na brzuchu, już chciał się podnieść, kiedy usłyszał tąpnięcie i ten okropny ryk – następny Nefilim wylądował nad nim. Przewracając się na plecy, Kurtis zobaczył przed sobą okropne szpony, gotowe rozszarpać go na kawałeczki. W następnej jednak chwili Upadły wygiął się do tyłu, sycząc i charcząc przeraźliwie z bólu – obrotowe ostrze właśnie masakrowało mu kręgosłup. Brunet uciekł spod nóg bestii, chwytając Chirugai, które do niego powróciło.
Dopiero teraz mógł ogarnąć powagę sytuacji. Trwała kolejna bitwa. Mogłoby się wydawać, że taka, jak wiele poprzednich. Jednak ta rozgrywała się na większą skalę, od dawna nie widział tylu ludzi na polu walki. Co gorsza, część z nich walczyła między sobą. Nie zdawał sobie sprawy, że przez te kilka tygodni sytuacja tak bardzo się pogorszyła. Że zapanował jeszcze większy chaos.
Ruszył pędem, by oddalić się od tego zgiełku i znaleźć tymczasową kryjówkę. W jednej z pobocznych uliczek podbiegł do najbliższego auta, srebrnego Peugeota 206. Korzystając po raz kolejny ze swoich mocy włamał się do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. Siedząc przed kierownicą, wziął kilka oddechów, potrzebował spokoju, z dala od serca wydarzeń.
Nie chciał jej tak zostawiać. Ale nie mógł po nią wrócić. Nie, kiedy tunele kanalizacyjne zostały oblężone. Prędzej sam by zginął, niż ją uratował. Ciążące nad nim fatum stawało się wobec niego coraz bardziej bezwzględne.
Krzyknął, uderzając pięścią w kierownicę, trafiając prosto w klakson. Zrobił tak jeszcze kilka razy, za każdym razem waląc coraz mocniej. Nie doznał jednak żadnej ulgi, poczucie bezsilności nie przeminęło. Przejechał dłońmi po twarzy.
Może jednak powinien po nią wrócić? Mimo wszystko?
— Wybacz, Lena. — wyszeptał, po czym odpalił pojazd, odjeżdżając z piskiem opon, za cel obierając sobie lotnisko, gdzie zasłynął akcją z helikopterem.
Musiał pożegnać się z wizją odpoczynku i paru dni wytchnienia.
Oby tylko Zip miał dla niego naprawdę wartościową informację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz