3 listopada 2020

Rozdział 22 - Romantyczka

Nieważkość. Miał wrażenie, jakoby unosił się w przestrzeni kosmicznej. Wszechogarniająca czerń przypominała jednak, że nie był to kosmos. Płynął przez pustkę.
Grawitacja w końcu dała o sobie znać. Czuł, jak ciągnie go w dół, by po chwili sprowadzić na ziemię. Opierając się dłońmi o grunt, pod palcami czując piaszczysty teren, słyszał strzały z pistoletów, a także znajomy głos wypowiadający kolejne słowa po łacinie.
Nim zdążył się podnieść, otoczył go oślepiający blask, a fala uderzeniowa przykuła z powrotem jego ciało do ziemi. Przeturlał się na plecy, przed sobą widząc znajomą twarz i wyciągniętą w jego stronę rękę. Wyżej odlatywali Upadli, rozpraszając się po tym, jak portal został zamknięty.
Trent chwycił dłoń Lary, czując ciągnącą go w górę siłę. Stojąc twardo na nogach, otrzepał piach ze spodni i rozejrzał się. Teren był płaski, jałowy, kolor gruntu zlewał się z kolorem nieba. Od razu czuć było obcość tego miejsca. W oddali majaczyły zielone snopy światła.
— Ile jeszcze mamy na ciebie czekać? — zapytał Karel.
Kurtis odwrócił się. W miejscu, gdzie przed chwilą było przejście międzywymiarowe, teraz stał tylko osamotniony głaz. Zostało siedem portali do zamknięcia.
Bez słowa wyszedł przed szereg, zostawiając za sobą Larę i Joachima. Blondyn natychmiast zatrzymał błękitnookiego.
— Nie ma mowy. Ja idę pierwszy. Pamiętasz, co mówiłem?
Kurtis westchnąwszy, kiwnął głową i puścił Nefilima przodem. Czuł się nieswojo. Ogromna przestrzeń, taka pusta, a jednocześnie przytłaczająca, klaustrofobiczna. Tak cicha, że słyszał bicie swojego serca.
Wziął się w garść. Przebrnie przez to. Dla Lary. Dla świata.
Dla Olivii.
— Schylcie się.
Odruchowo wykonali polecenie, w głowach wciąż rozbrzmiewała im przestroga o absolutnym posłuszeństwie wobec Nefilima w tym miejscu. Dzięki temu uniknęli czołowego zderzenia ze skałą, która znikąd pojawiła się nad nimi, jak gdyby zza niewidzialnej kotary. Trent już czuł, jak traci i tak małą sympatię do tego miejsca.
— Czym są te słupy światła? — spytał w końcu.
— To portale.
Kilkaset metrów i wiele lewitujących głazów później, dotarli do przepaści. Zobaczyli rozpościerający się przed nimi niepokojący widok – skaliste platformy poruszały się w powietrzu, znikając za niewidzialną powłoką, by wkrótce się z niej wyłonić. Sama przepaść wypełniona była nicością, zaś po drugiej stronie majaczył płaski teren, zanikający za brunatną mgłą. 
Wśród lewitujących skał jedna z nich była źródłem iluminacji, a skupiając na niej wzrok zobaczyli ten charakterystyczny czarny twór, zakrzywiający światło wokół siebie. 
— Za mną. — nakazał Karel, zeskakując z krawędzi na przelatującą obok platformę. Nie zastanawiając się skoczyli za nim.
Joachim stąpał z platformy na platformę jakby ciągnięty przez niewidzialną nić. Lara z Kurtisem ledwo nadążali, raz ocierając się o śmierć, kiedy skała, na której stali, zaczęła przechodzić do innego wymiaru. Żadne z nich nie zwracało nawet uwagi na lecące nad nimi mutanty, kierujące się do przejścia, które mieli zaraz zamknąć. Myśleli, że Karel zatrzyma się u celu, jednak on przeskakiwał dalej, wyraźnie zapatrzony na równinę po drugiej stronie.
— A co z portalem?! — krzyknęła Lara.
Nie odpowiedział. Nie było czasu, to miejsce nie pozwalało na powolne ruchy. Gdy pozostała dwójka wykonała ostatni skok, Joachim nakazał im zaczekać na niego. Okazało się, że odprowadzał ich w bezpieczne miejsce, by sam zawrócić do pierwotnego celu. Uznał, że siła uderzenia mogłaby strącić jego ludzkich towarzyszy w nieskończoną otchłań.
Nefilim wyciągnął sztylet i uniósł go nad głową. Słyszeli, jak wymawia kolejne słowa Rytuału Otwarcia. Szmaragdy zaświeciły, portal zaczął się skrzyć. W stronę Trenta i Croft leciał komitet powitalny. Nie omieszkali oszczędzać ołowiu dla nadlatujących mutantów, przynajmniej póki przejście było otwarte.
Wtem znienacka z powietrza wyłoniła się skała. Kurtis odskoczył do tyłu, w stronę krawędzi. Czuł, jak stopy mu się osuwają i traci równowagę. W ostatniej chwili powstrzymał swoje ciało od spadania, wyciągając ręce, by nieco przesunąć środek ciężkości. Jednak bezlitosna grawitacja ciągnęła go w stronę nicości.
Lara, widząc to, rzuciła się na ratunek, ale nim zdążyła coś zrobić, poczuła mocne pchnięcie w plecy, prosto w stronę przepaści. Trent, próbując ją złapać, wyciągnął rękę, co było błędem. Tym jednym ruchem pozwolił grawitacji wygrać.
Oboje zniknęli, spadając w ciemną otchłań, słychać było tylko ich krzyki, coraz bardziej stłumione.


Pierwsza minuta tego nieplanowanego lotu była przerażająca. Świadomość, że wkrótce z impetem uderzy ciałem o grunt, łamiąc wszystkie kości, miażdżąc organy wewnętrzne, wywoływała serię dreszczy na ciele. Jednak im dłużej spadał, tym bardziej przyzwyczajał się do tego stanu.
Po pierwszych chwilach paniki przyszła refleksja. Wciąż leciał, a końca nie było widać. Czyżby tak miał spędzić resztę swojego życia? Będąc zawieszonym w otchłani innego wymiaru? Otoczenie zdawało się w ogóle nie zmieniać, miał poczucie, że wisi w przestrzeni kosmicznej. Może prawa fizyki były tu inne? W głowie zaczął kląć na swój absurdalny pomysł, by zamknąć portale od środka. A teraz musiał trwać tu, w stanie zawieszenia, sam na sam ze swoimi myślami.
Nawet nie zdążył powiedzieć Larze, co do niej czuje. Tyle czasu spędzonego na poszukiwaniach, a jeden moment wystarczył, by na zawsze ich rozdzielić. Ciarki znowu przeszły mu po plecach. Znów zawładnęło nim poczucie niepokoju. Strachu. Czy ta przepaść naprawdę nigdy się nie skończy?
Pozostało mu tylko jedno. Nie widziało mu się czekać na śmierć z głodu. Sięgnął w stronę paska od spodni, wyciągając zza niego HK USP. Już chciał przykładać lufę do skroni, kiedy pod sobą dostrzegł gwałtownie zbliżający się grunt. Nim zdążył zareagować, jego ciało uderzyło o ziemię, a gwałtowność upadku sprawiła, że pistolet wypadł mu z ręki.
Dał sobie chwilę, nim spróbował wstać. Spadał długo, ale spodziewał się, że ewentualne zderzenie z ziemią będzie dużo bardziej bolesne. Podnosząc się, nie czuł żadnych złamanych kości, jedynie obicia i kilka siniaków. Powoli podszedł do leżącej nieopodal broni, a gdy się po nią schylił, usłyszał huk. Podniósł spluwę szybko, by wycelować w źródło dźwięku. Zaledwie kilka metrów przed sobą zobaczył sylwetkę.
— Lara?!
Podszedł do niej, gdy już wyprostowana strzepywała brud z obdartych kolan. Również zdawała się przeżyć upadek w jednym kawałku. Gdy ich spojrzenia się spotkały, na twarzy Croft pojawił się wątły uśmiech. Ochłonąwszy po traumatycznym wypadku, mieli w końcu czas, by ogarnąć okolicę i podjąć próbę ocenienia, gdzie właściwie są. Wokół nich rozpościerała się równina, nad nimi niebo, tak samo jak wcześniej zlewające się z ziemią na horyzoncie. W oddali było widać kilka snopów zielonego światła.
— Gdzie my jesteśmy? — zapytała.
— Nie jestem pewien. Ale widać portale, to jakiś plus.
— W takim razie ruszamy. Musimy zdążyć, zanim Karel zamknie wszystkie.
Nie czekając na Trenta, zaczęła szybkim tempem maszerować w stronę źródła iluminacji. Kurtis orientując się, że towarzyszka mu ucieka, szybko do niej podbiegł.
— Myślisz, że na nas nie zaczeka?
— Myślę, że w jego mniemaniu jesteśmy już martwi.
Krok za krokiem, w wędrówce towarzyszyła im tylko męcząca umysł i uszy cisza. Kurtis zastanawiał się nad ich położeniem.
— Myślę, że się zapętliliśmy.
Croft rzuciła w jego stronę zdziwione spojrzenie.
— Mówisz, że idziemy w kółko?
— Nie, mam na myśli, że miejsce, do którego spadliśmy, nie jest niżej niż to, w którym byliśmy.
— To czemu nie wylądowaliśmy w tym samym miejscu, z którego spadliśmy?
— Tego nie wiem. Ale nie dziwi mnie to, to miejsce jest absurdalne.
Lara westchnęła.
Nagle znikąd pojawiła się formacja skalna, na tyle nisko, by Kurtis dość mocno oberwał w czoło i stracił równowagę, upadając. Dało się słyszeć tylko „Cholera!” przy jego lądowaniu na ziemię. Croft, odwróciwszy się, dostrzegła jedynie rąbek skały, znikający za niewidzialną kurtyną. Przenosząc wzrok na padniętego, ale żywego towarzysza, bardzo chciała powstrzymać śmiech. Mimo to wyrwało jej się parę chichotów.
— Może byś mi pomogła?
Spokojnym krokiem podeszła do Trenta i wspólnymi siłami postawili jego ciało do pionu. Błękitnooki otarł czoło, zderzenie z wielkim głazem było bolesne, obawiał się wstrząśnienia mózgu.
— Chodźmy szybciej. — burknął.
W tym przeczącym znanym mu prawom fizyki miejscu, bez Joachima za przewodnika, czuł się jeszcze mniej pewnie. Miał obawy, że następnym razem nie oberwie w czoło, a zostanie rozsmarowany przez głaz-mordercę.
Spojrzał w górę. Co chwilę przelatywała nad nimi ławica mutantów, ale o dziwo nie zwracali na nich uwagi. Może sam fakt ich pobytu w tym miejscu był tak nieprawdopodobny, że Upadłym na myśl nie przyszło, by zerknąć w dół. Pod tym względem mogli czuć się bezpiecznie tak długo, jak długo nie rzucali się w oczy.
Dotarła do niego jeszcze jedna rzecz – znów był z Larą sam na sam. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach.
Snop światła przestał być już tylko pionową linią na horyzoncie, stawał się coraz intensywniejszy, a z każdym kolejnym krokiem lepiej widać było miejsce, w którym znajdował się portal. Jawiła im się szeroka, kamienna kolumna, rosnąca do góry w nieskończoność, strumień światła szedł wzdłuż niej. Ów filar był otoczony czterema takimi samymi kolumnami, ustawionymi na wierzchołkach planu kwadratu. Do międzywymiarowego przejścia co chwilę wlatywało po kilku Nefilimów. Bohaterowie zwolnili kroku, nie chcąc podchodzić zbyt blisko.
Kiedy Kurtis zastopował, obserwując bacznie otoczenie, Lara wyrwała się przed szereg. Jej uwagę przyciągnął stojący przed głównym filarem podest, na którym leżał tajemniczy przedmiot. A ona kochała tajemnicze przedmioty.
Figurka, cała wykonana ze szmaragdu. Z odległości ciężko było ocenić, co przedstawia. Widząc, jak Croft się oddala, Trent chwycił ją za ramię.
— Gdzie ty idziesz? — wyszeptał.
— Tam coś jest, chcę to zobaczyć. — odpowiedziała, wyrywając rękę z uścisku.
— Zwrócisz na nas uwagę. Powinniśmy czekać tu na Joachima.
Jednak kobieta go nie słuchała. Szła powoli w stronę tajemniczego artefaktu.
— Lara. Wracaj. Tu. — mówił szeptem, kładąc nacisk na każde słowo.
Widział, jak brunetka obchodzi podest, obserwując bacznie szmaragdowe cacko. Widział ten błysk w oku. Jednak branie nieznanego artefaktu w miejscu, które było, jakby nie patrzeć, siedzibą wroga, nie należało do najlepszych pomysłów.
Podnosząc figurkę z podestu, Croft została zauważona przez jednego z mutantów lecących w stronę portalu. Zmieniając trasę, rzucił się na kobietę, łapiąc ją szponami za ramię. Widząc to, błękitnooki ruszył pędem na pomoc. Próbując wyszarpać rękę z uścisku, brunetka upuściła zdobycz, która w kontakcie z ziemią roztrzaskała się w drobny mak. Tym samym wypuściła z siebie zielony błysk światła i syczący dźwięk, które na chwilę wypełniły przestrzeń. Sprawiło to, że wszyscy Upadli odlecieli w popłochu na różne strony, część uciekając przez portal, a część znikając w gęstej mgle.
Trent podszedł do Lary, która pocierała obolałe ramię. Nie powiedział nic, pokręcił tylko głową z dezaprobatą, wzrok przenosząc na szmaragdowe drobinki rozsypane przed międzywymiarowym przejściem. Nim zdążyli się do siebie odezwać, syk się powtórzył. Był przytłaczający, to też oboje przysłonili dłońmi uszy, czekając aż ustanie.
Z każdego odłamka zaczął unosić się czarny dym, coraz intensywniej, a łącząc się ze sobą w jeden kłąb, utworzył pozbawioną koloru masę. Twór nabrał kształtów, jego nogi wrastały w ziemię, tak samo jak długie ramiona. Ostatnia uformowała się głowa, a osadzone w niej zielone ślepia spojrzały złowrogo na bohaterów.
— Co to za cholerstwo? — wymamrotał Kurtis.
Wtem tajemnicza poczwara zaczęła szarżować w ich stronę, praktycznie unosząc się w powietrzu. Mężczyzna zdążył tylko krzyknąć „Padnij!”, a kiedy szybko przylgnęli do ziemi, demon zniknął, prawdopodobnie przechodząc w wyższy wymiar.
— Co to kurwa było? — rzucił Trent chwiejnym głosem.
— Nie wiem. Ale czekanie tu na Karela chyba nie jest już najlepszym pomysłem. Zmywajmy się stąd.
Gdy oboje byli już na nogach, szybkim krokiem ruszyli w stronę przejścia. Jednak czy ucieczka przezeń była na pewno słuszna? Jaka była szansa, że Karel również przejdzie przez ten portal? Jeśli wybrałby inny, jak mieliby siebie potem odnaleźć? 
Uznali, że te problemy to cena, którą są w stanie zapłacić w zamian za przeżycie.
Nie dane im było jednak przejść, bowiem przed międzywymiarowym przejściem z ziemi wyrosła czarna masa – demon powrócił, wydając z siebie ryk, zupełnie inny od dźwięków, do których Upadli przyzwyczaili Larę i Kurtisa. Zdecydowanie straszniejszy. Bohaterowie aż odskoczyli, Trent krzyknął „Biegnij!” i oboje odwrócili się, uciekając w przeciwnym kierunku. Demon nie zwlekał, ruszył do natarcia.
Błękitnooki rzucił okiem za siebie, widząc jak potwór zbliża się do nich. 
Dystans skracał się w zastraszającym tempie.
Nie mieli szans.
Wtem huk i zielony błysk. Mężczyzna zwolnił i odwrócił się, widząc jak poczwara stoi w miejscu, rycząc zaciekle i próbując wrócić do pierwotnego kształtu, zakłóconego nagłym pociskiem energii. Croft i Trent stanęli, obserwując dalszy przebieg wydarzeń. Z prawej strony nadbiegała postać, z jej prawej dłoni biły szmaragdowe promienie. W lewej ręce trzymała sztylet.
Kolejne kule energii rzucane przez Joachima coraz bardziej deformowały demona. W odpowiedzi rzucił się na wroga, lecz w ostatniej chwili zniknął za niewidzialną zasłoną wyższego wymiaru. Wtedy blondyn spojrzał w kierunku pozostałej dwójki i gestem ręki nakazał im podejść do siebie.
— Myślałem, że już po was. — odparł Karel, gdy cała trójka zebrała się między kolumnami. — Ale nie powinno mnie to dziwić, ten świat działa trochę inaczej.
— Nigdy nie sądziłem, że kiedyś ucieszę się na twój widok. — odpowiedział Trent. — Wiesz może, co to było za cholerstwo?
— Nie czas teraz na wyjaśnienia. Zamknąłem wszystkie portale, pora wracać. Szybko, zanim, jak to nazwałeś, „cholerstwo” wróci.
Lara weszła do portalu pierwsza, później Kurtis, a na końcu Joachim, ostatni raz rzucając okiem na otoczenie, co by nieproszony towarzysz do nich nie dołączył.
Znów ten stan nieważkości. Nurkował w próżni, by za chwilę grawitacja ponownie go ściągnęła na ziemię. Wylądował na kamiennej posadzce, a gdy wstawał, z niewielką pomocą Lary, zobaczył drewniane ławy, wysoki sufit i witraże. Dobrze było znaleźć się z powrotem na Ziemi. 

Proiectus es de terra,

Usłyszał pierwsze słowa Rytuału Zamknięcia – Karel stał przed przejściem międzywymiarowym, ze sztyletem uniesionym w górę.

Nephilim abiit ad hortum!

Nastąpiła implozja, jednak nim oślepiające światło wypełniło przestrzeń kościoła, z portalu wyłonił się czarny szpon, chwytając za nogę Nefilima i wciągając go do środka tuż przed wybuchem. Croft i Trent nie zdążyli zareagować, zostali odrzuceni przez siłę uderzeniową.
Gdy promienie światła wpadające przez witraże nie musiały już walczyć z silnym rozbłyskiem, a dzwonienie w uszach ustąpiło, bohaterowie podnieśli się z ziemi, na której leżeli przez dobre kilkanaście sekund. Przejścia międzywymiarowego już nie było, a na kamiennej płycie leżał Divisa Pugione. Lara i Kurtis spojrzeli po sobie, wstrzymując na chwilę oddech. 
— I co teraz? — odparła cicho. Trent nic nie odpowiedział, wciąż będąc w szoku. — Co my teraz zrobimy? Bez Joachima ich nie pokonamy!
Podbiegła do sztyletu i chwyciła go do ręki, po czym uniosła nad głową.
— Lara, co ty wyprawiasz?!
— Musimy po niego wrócić! Ex alia Tellure arcessantur-
— Lara, przestań!
Szmaragdy wtopione w sztylet zaczęły się skrzyć. Croft nie dokończyła sentencji, syknęła z bólu, upuszczając artefakt na ziemię i łapiąc się lewą dłonią za prawy nadgarstek. Wnętrze prawej dłoni było zaczerwienione.
Trent podbiegł do Croft i chwycił ją za rękę, chcąc obejrzeć poparzenie, ale Lara natychmiast wyrwała się z jego uścisku. Błękitnooki westchnął i podniósł sztylet. Broń była zimna.
— To co przed chwilą zrobiłaś było bardzo głupie.
— Przecież wiesz, że nie możemy wrócić do Nowego Jorku bez Karela.
— A ty wiesz, że my nie możemy odprawiać tych rytuałów. Masz szczęście, że skończyło się na oparzeniu.
— W porządku panie Jestem-taki-rozsądny. To jaki jest twój plan?
— Spokojnie. — odparł, obracając Divisa Pugione w ręku. — Wrócimy do Nowego Jorku, a tam znajdziemy Ninę. Ona nam pomoże.
— Skąd ta pewność?
— Nie mam pewności. Ale musimy spróbować, nie mamy innego wyboru.
Oboje skierowali się w stronę wyjścia, przechodząc między drewnianymi ławami. Będąc już na ulicy, kobieta od razu rozpoznała charakterystyczną, europejską zabudowę.
— Londyn. — mruknęła.
— To dobrze się składa, weźmiemy któreś auto i podjedziemy na lotnisko.
Trent chciał ruszać, ale Croft chwyciła go za ramię.
— Czekaj.
Błękitnooki odwrócił się. Uniósł brwi, czekając, aż rozwinie myśl.
— Nie lećmy jeszcze do Nowego Jorku. — po tych słowach opuściła rękę. Utrzymali przez chwilę kontakt wzrokowy, Kurtis oczekując dalszych wyjaśnień. — Chcę pojechać do Surrey. Zobaczyć swoją rezydencję.
Mięśnie jego twarzy rozluźniły się, by po chwili zagościł na niej uśmiech zrozumienia. Kiwnął tylko głową. Oczywiście, że chciała jechać do Surrey.


Przeszukał każdą możliwą frekwencję, ale spotkał się tylko z radiowymi szumami. Tak bardzo chciał, żeby w radyjku zagrała jakaś muzyka. Jechali drogą M4 już dobre kilkanaście minut. W milczeniu. Kurtis spojrzał na kobietę. Skronią opierała się o szybę, obserwując mijane krajobrazy. Rzuciła okiem w górę, na nieboskłon. Przyzwyczaiła się do widoku mutantów lecących w różne strony, czyhających na niewinne ofiary. Oderwała się od szyby i powierciła się trochę w fotelu, co by jej było wygodniej.
— Nie powinnam była mu zaufać.
— Komu? Karelowi?
— Bo skąd mogę mieć pewność, że miał dobre zamiary? Może to był podstęp-
— Myślę, że jednak nie, skoro teraz z nami współpracował. I nie wiem jak ty, ale ja nie mam zażaleń. Może trzeba było wtedy po prostu mnie ze sobą zabrać?
— A ty dalej o tym? — westchnęła.
— Może gdybyśmy pracowali we trójkę, nie bylibyśmy teraz w tej sytuacji.
— Właśnie pracowaliśmy we trójkę. I jak to się skończyło? Nie mamy Joachima, a bez niego nic nie wskóramy.
— A czyja to wina? Gdybyś nie podwinęła i nie stłukła tego artefaktu, pewnie Karel byłby z nami. Ten demon wciągnął go do środka.
Croft fuknęła, nic więcej nie dodając. Nie dość, że nie mieli muzyki, to jeszcze atmosfera zrobiła się napięta. Nie tego chciał. Zerkał co chwilę na pannę archeolog, myśląc, jakby tu poprawić sytuację.
— Na pewno się cieszysz, że zobaczysz Winstona. — zagadał niepewnie. Croft zmierzyła go spojrzeniem, z którego aż biły negatywne wyzwiska.
— Jeśli wciąż żyje.
— Wydawał się dość żywotny, kiedy byłem w twojej rezydencji kilka tygodni temu. Dobrze radzi sobie ze strzelbą, więc mutanty mu raczej niestraszne.
— On to jest chyba niezniszczalny. — odparła. Trent miał rację, myśl o spotkaniu z lokajem po latach ekscytowała ją. — Jedź szybciej.
Posłusznie docisnął pedał gazu. Od rezydencji Croftów dzieliło ich zaledwie kilkanaście minut.
Za bramą znowu ujrzał ten przygnębiający obraz. Zerknął na towarzyszkę, która nie widziała jeszcze swojego domu w tym stanie. Samochód zostawili za bramą, sami byli już na terenie posiadłości. Lara szła powoli, bacznie obserwując zaniedbany ogród. Trent wyprzedził ją, udając się bezpośrednio do środka budynku.
— Winston! To ja, Kurtis! Mam dla ciebie- o cholera.
Aż odskoczył, widząc rozkładające się ciało na czarno-białych kafelkach, leżące na zaschniętej kałuży krwi.
— Winston?
Błękitnooki odwrócił się, chcąc powstrzymać Larę przed wejściem do środka, jednak na próżno. Gdy tylko stanęła w progu, jej wzrok od razu powędrował w kierunku tego, co zostało z kamerdynera.
Na chwilę zamarła.
— Przysięgam, że żył, kiedy ostatni raz tu byłem.
Croft gestem ręki uciszyła Trenta. Nie odpowiadając, podeszła do zwłok, by przy nich przykucnąć. Błękitnooki podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. Nie odtrąciła jego gestu.
— Został zastrzelony. — odezwała się w końcu.
Kurtis nie krył zdziwienia. Był przekonany, że to monstra w końcu go dopadły. Kto mógł chcieć zastrzelić tego biednego staruszka? I wtedy przypomniał sobie o upiornej parce, która śledziła go aż do Sydney.
Poczucie winy dało o sobie znać.
— Co zamierzasz teraz zrobić? — zapytał, widząc jak panna archeolog wstaje. Pięści miała zaciśnięte, tak samo jak usta. Wzrokiem objęła hol, spojrzała też w górę, gdzie kiedyś znajdował się dach. Jeszcze niedawno rozważała, by spędzić tu noc. Jednak teraz miała inny plan.


Intensywne, pomarańczowe światło płomieni oświetlało ich twarze. Stojąc przy bramie, obserwowali wynik swojej ciężkiej pracy – taniec płomieni, pożerających pozostałości rezydencji. Przeniósł wzrok na Larę. Zastanawiał się, jakie myśli zaprzątają jej głowę. Z jej twarzy ciężko było wyczytać jakiekolwiek emocje. Stała jak posąg, z rękami skrzyżowanymi na piersi.
— Chcesz znaleźć jakiś nocleg? Na pewno jest pełno opuszczonych domów, w których moglibyśmy się zatrzymać. — zapytał.
Kiwnęła tylko głową, po czym odwróciła się, by ruszyć w kierunku bramy wjazdowej. Trent obserwował płonącą rezydencję jeszcze przez chwilę, przysłuchując się strzelaniu płomieni.
Wsiadł do samochodu na miejsce kierowcy i odpalając auto, odjechał z piskiem opon.
Powoli jadąc jedną z wąskich uliczek Surrey, rozglądali się za lokum, które wyglądało na jak najmniej zniszczone. Kurtis zwolnił, dostrzegając uroczy dom z czerwonej cegły. Prezentował się najlepiej z budynków, które widzieli. Nie wykazywał też absolutnie żadnych oznak posiadania domowników.
Płynnym ruchem wjechał na podjazd. Pospiesznie wysiedli, chcieli rozejrzeć się po domu zanim zapadnie zmrok. Drzwi wejściowe były uchylone. W środku ukazał im się korytarz, prowadzący w różne części domu. Były nawet schody. Zaglądając do pierwszego pomieszczenia po prawej, Kurtis znalazł łazienkę.
— Zaszyję się tu na chwilę. — odparł.
— Nie musisz mi mówić o swoich potrzebach fizjologicznych.
— Co? Nie, ja tylko-
— Nie ważne, rób co tam chcesz. Ja w tym czasie się trochę rozejrzę.
Trent zamknął się w toalecie. Potrzebował chwili dla siebie. Słabe światło zmierzchu ledwo oświetlało pomieszczenie, choć pomagały błękitne kafelki, które dawały łagodną poświatę. Mężczyzna podszedł do umywalki, nad którą, co nie było niespodzianką, wisiało lustro. Nie pamiętał, kiedy ostatnio widział swoją twarz, ale musiało to być dawno, bo jej widok niemało go przeraził. Zmierzwił dłonią rozczochrane włosy. Palcami rozciągnął opuchniętą skórę pod oczami. Obrócił twarz w lewo, potem w prawo, gładząc gęsty zarost.
Próbował zebrać myśli. Tyle się działo przez ostatnie dni. Świadomość, że to już prawie koniec, że znowu jest z Larą, a co więcej, że ponownie działają jako partnerzy, wspólnie próbując ratować świat, wypełniała go uczuciem, którego dawno nie zaznał.
Nadzieją.
Do pomieszczenia zaczęły docierać miękkie dźwięki klawiszy pianina. Trent, zaskoczony, wyszedł z łazienki, podążając za źródłem melodii. Dwuskrzydłowe drzwi na końcu korytarza były otwarte, prowadząc do salonu, z którego biła pomarańczowa poświata. Wchodząc do środka, okazało się, że Lara zdążyła się już zadomowić – w kominku buzował ogień, z gramofonu leciała klasyczna melodia, a Croft siedziała na kanapie, popijając trunek prosto z butelki.
— Mogliśmy zostać przed twoją rezydencją, tam to dopiero mieliśmy ogień. — skomentował. Kobieta zmierzyła go tylko wzrokiem. Dosiadł się do towarzyszki. — Jak się trzymasz?
Upiła kolejny łyk, jak się okazało, wódki, po czym podała butelkę Trentowi.
— Kiedy prowadzi się takie życie jak ja i żyje się w takim świecie jak my, człowiek przyzwyczaja się do śmierci.
Trent również się napił. W tym, co powiedziała Lara, było trochę racji. Sam przeżył w swoim życiu niejedną stratę. I zazwyczaj prędzej czy później przychodziło mu zaakceptować taki bieg wydarzeń. Jednak była osoba, której śmierć wciąż nie dawała mu spokoju.
— Myślisz o Olivii?
Błękitnooki opadł na oparcie kanapy.
— To było jeszcze dziecko. Wciąż słyszę jej powtarzane „Nie chcę umierać”.
Poczuł delikatny dotyk jej dłoni na ramieniu. Niby zwyczajny gest, ale sprawił, że Kurtis poczuł się trochę lepiej.
— Szkoda, że nie mogłam jej poznać.
Wygodne siedzisko, dźwięki pianina, wódka i ciepło wydobywające się z kominka uświadomiły Trentowi, jak bardzo jest zmęczony. Chwila przerwy w konwersacji sprawiła, że powieki mimowolnie zaczęły mu się zamykać.
— Myślisz, że poradzimy sobie bez Karela?
— Mówiłem ci już, Nina nam pomoże.
Lara westchnęła.
— Cieszę się, że znów jesteśmy razem. Jako zespół. Dawno nie pracowaliśmy razem. — Trent spojrzał na towarzyszkę, dostrzegając cień uśmiechu. Fakt, że dodała „jako zespół”, trochę go zabolał. — I wybacz, że wtedy cię porzuciłam. Nie powinnam była.
Chciała dodać coś więcej, ale nie lubiła otwarcie rozmawiać o swoich uczuciach. A ciężko by jej było wydusić z siebie, że po ich pierwszej i jedynej wspólnej nocy jej uczucia do niego wzmocniły się. Bardziej, niż by chciała.
Kurtis zasłonił usta, ziewając przeciągle.
— Hm, może wybrałam zbyt usypiającą muzykę. Poszukam czegoś innego.
Podniosła się z kanapy, by podejść do regału z winylami, stojącego przy lewym z trzech dużych okien. Kurtis odłożył butelkę na stolik, po czym odwrócił się, obserwując jak Lara pochyla się przy półkach z płytami. Po tylu latach znów miał przyjemność oglądać jej zgrabny tyłek.
W końcu poszła podmienić krążek w gramofonie, a po chwili z głośnika zaczęła dobiegać nowa melodia.
Croft, wracając do Kurtisa, wyciągnęła do niego rękę.
— Zatańczysz? — zwieńczyła pytanie zawadiackim uśmiechem.
Kurtis zaśmiał się.
— Jestem na to zbyt trzeźwy.
— Pozwolę ci prowadzić.
Leniwie podniósł się z kanapy. Salon był dość spory, przestrzeń między drugą kanapą a oknami pozwalała na swobodne poruszanie się.

Chances are 'cause I wear a silly grin
The moment you come into view
Chances are you think that I'm in love with you

— Nie spodziewałbym się, że z ciebie taka romantyczka.
Lewą ręką trzymał ją w pasie, prawą ściskał jej dłoń. Poruszali się powoli, prawie że w miejscu.
— Romantyczka?
— Ogień w kominku, nastrojowa muzyka, taniec. Mógłbym pomyśleć, że chcesz mnie uwieść.
— Po prostu pomyślałam, że przyda nam się chwila relaksu.
— Relaksu, mówisz? Najlepiej od razu wakacje.

In the magic of moonlight when I sigh, hold me close, dear
Chances are you believe the stars that fill the skies are in my eyes

— Co powiesz, — odezwał się Kurtis po chwili milczenia. — żebyśmy po tym wszystkim pojechali gdzieś na wakacje? Jak już uratujemy świat, znaczy się.
— Ku kolejnej przygodzie?
— Myślałem o czymś bardziej relaksującym. Z mniejszą ilością biegania i skakania. I być może większą ilością wylegiwania się na plaży.
Lara zaśmiała się. Zdarzało się to rzadko. W zasadzie Kurtis nie był pewien, czy kiedykolwiek słyszał, jak Croft się śmieje. A szkoda, bo jak się okazało, była to jedna z najmilszych rzeczy dla uszu.
Przez kolejne chwile już się nie odzywali. Dali się ponieść muzyce, kołysząc się w jej rytm. Trent miał wrażenie, że czas się zatrzymał. Z tej perspektywy wszystkie problemy wydawały się takie odległe, jakby uciekli przed złem tego świata.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu Kurtis poczuł się szczęśliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz