I jeszcze, jako że musieliście tyle czekać, to do tego rozdziału jako mini-niespodziankę dołączam muzykę:
Portal-No escape
Rozdział 4. - Plan
-Stary. Ja wiem, że mocno oberwałeś. Że przypierdoliłeś
plecami o ziemię. I głową też. Ale nie sądzisz… nie uważasz, że… że może… no
kurwa, co ci przyszło do tego łba. – Arthur był wyraźnie zbulwersowany tym, co
przed chwilą oznajmił mu przyjaciel.
-Wiem, pomysł wydaje się być szalony…
-Pojebany, to chciałeś powiedzieć.
-Ale to może być jedyna nadzieja.
-Czy ty się słyszysz? To brzmi żałośnie. Taką nadzieję to se
w dupę wsadź. No dobra, powiedzmy, że ona żyje. Jak zamierzasz się stąd wydostać?
Jak zamierzasz ją znaleźć? Co w ogóle chcesz zrobić?
Tego nie przemyślał dokładnie. Tak, znalezienie Lary Croft i
namówienie jej do pomocy było w istocie genialnym pomysłem. Ale sama idea,
kiedy brak środków do jej realizacji, to za mało.
-Mogę zdobyć… helikopter mogę zdobyć…
-O jasne, Trent. Zdobędziesz helikopter. Wiesz, dobrze się
składa, widziałem takie niedaleko stoiska z trunkami, sprzedają na wagę. –
Kurtis zmierzył go wzrokiem. Miał pomysł, w przeciwieństwie do Artiego, a ten
go traktuje podłą ironią. – To nie będzie łatwe. Gdzie ty w ogóle znajdziesz
śmigłowiec?
-Niedaleko na pewno jest lotnisko, a ja mam licencję pilota,
więc…
-Sam dobrze wiesz, że to nie są maszyny na długie dystanse. Zabrakło
by ci paliwa i byś w połowie drogi nad oceanem skończył jako pożywka dla
rekinów.
-Mogę polecieć do granicy. Na wybrzeżu na pewno jest
przystań…
-I zapewne oblężona jest przez mutanty.
-Dlatego polecielibyście ze mną. Jeden z was odwróciłby ich
uwagę, a drugi by mi…
-Hej! Jeszcze nas chcesz w to mieszać? – wtrącił się Joshua.
– To szlachetne, że chcesz spróbować znaleźć pomoc, no ale stary!
Poczuł iskierkę rezygnacji. Może mieli rację. Może to był
tylko przebłysk wątpliwego geniuszu, a w rzeczywistości gra niewarta świeczki.
O nie. To była gra warta dużo więcej.
-Zrobimy tak: zbierzemy potrzebny prowiant, medyki, broń…
-Trent, czy ty mnie słuchasz w ogóle? – odparł Arthur.
-Nie przerywaj mi. Trzeba będzie też znaleźć coś, w co to
wszystko zapakujemy. Jakiś plecak, coś się na pewno znajdzie.
-Kurtis, przecież…
-Musimy pogadać z ludźmi z drugiej strony, zapytać o
lotnisko, o przystań, wszystko co wiedzą. Możemy też wziąć kogoś z nich ze
sobą. Pójdziemy na lotnisko, zgarniemy helikopter, polecimy na przystań, tam
zgarnę jakiś jacht i odpłynę, wy wtedy wrócicie na poligon.
Chwila milczenia. Spojrzeli po sobie.
-Nie. Kurt, to nie wypali.
Zamilkł. Przez chwilę chciał coś jeszcze powiedzieć,
otworzył usta, ale czuł, że jakiego argumentu by nie użył, nie przekona ich. Zrezygnowany,
postanowił skończyć ten temat. Przez resztę wieczoru już do niego nie wracał.
***
Zadowolenie mieszało się z pewnym rozczarowaniem. Rufus był
dumny, że ta walka była dla nich zwycięska. Co więcej, przybyło im po niej
ludzi po ich stronie. „Zmądrzeli” – pomyślał. Ale zdziwił się, że ta osoba,
przeciwko której wymierzona była bitwa, nie pokazała się. Gregory miał rację –
tchórzliwy skurwiel bez honoru. Może nie było się czego obawiać. Może to był
tylko cwaniaczek, który o swoje zadbać potrafi, ale innych już nie obroni. Z
zamyślenia wyrwali go Mildred i Nickolas, którzy weszli do pokoju.
-Zwycięstwo moi drodzy. Wspaniałe zwycięstwo.
-Cieszę się, że choć raz widzę cię zadowolonego.
-Widzisz, Mil, jednak opłaciło się wysłać Upadłych. Nawet,
jeśli ten skurwysyn się nie pokazał, to mamy teraz większe poparcie ze strony
ludzi. Boją się nas. I to się liczy.
-Inwazyjny totalitaryzm połączony z elementami anarchii daje
skutki. – zaczął Nick. – A oni wierzyli w jakąś głupią demokrację.
-Ale to nie znaczy, że już nie musimy być czujni. Musimy po prostu
nasyłać więcej naszych podopiecznych. Rebeliantów w końcu zabraknie. Moi
drodzy, absolutne opanowanie świata jest bliżej, niż myślimy!
***
Dziwne przeczucie sprawiło, że Joshua przebudził się w
środku nocy. Podnosząc się do pozycji siedzącej, przetarł oczy, rozciągnął się.
Objął wzrokiem namiot. By dojść do wniosku, że jest pusty. Był sam. Dlaczego
był sam? Dlaczego o tej porze? Zmartwiony, wygramolił się na zewnątrz, by z
pewną ulgą stwierdzić, że Artie stoi przed namiotem. Z założonymi rękami, szatyn
spoglądał w dal, na mur i zniszczone miasto. I o ile obecność mężczyzny
uspokajała, o tyle nie wyjaśniała braku obecności Trenta. Żyd wstał i spojrzał
pytającym wzrokiem na przyjaciela.
-Co jest? Gdzie Kurt?
-Nie wiem, ale zabrał fajki. Potrzebuję zapalić.
-Wstałeś po to, żeby zajarać? – Josh spojrzał na kumpla z
pogardą.
-Nie, idioto. Pewnie jest po drugiej stronie. Co on tam do
cholery robi.
-To może zamiast stać tu i kontemplować nad jego
współrzędnymi egzystencjalnymi, po prostu go poszukamy?
Arthur spojrzał na czarnowłosego jak na idiotę, by potem
zmienić wyraz twarzy na przyznający mu rację. Kiwnął głową z aprobatą, jakby
mówiąc „W rzeczy samej”. I ruszyli, po cichu, w stronę muru.
Wycieczka na miasto nocą bez broni była wyjątkowo bezmyślnym
posunięciem. Upadli kręcili się bowiem między ruinami cały czas, 24 godziny na
dobę. Nie potrzebowali snu. Nie byli w końcu ludźmi. Nie jedli, nie pili. Żyli,
by walczyć.
Joshua z Arthurem dotarli na rynek. Na noc był odgradzany
siatką od innych ulic, żeby ludzie nie podkradali towaru. Choć wszystkie te
rzeczy i tak były za darmo, należało mimo wszystko zachować jakiś porządek. Nie
dać się zwariować. Także i tej nocy deptak oddzielony był zieloną kratą,
zamocowaną na dwóch palach wbitych w ziemię i przypiętą kłódką. Nędzne to było
ogrodzenie, o czym się przekonali, dostrzegając wykonaną z podejrzaną precyzją
dziurę, obok jednego ze słupów. Nie zastanawiając się jednak nad sposobem, w
jaki się tam znalazła, przeszli przez nią. Rozejrzeli się chwilę po otoczeniu.
Było ciemno, więc sylwetkę przemieszczającą się wolnym krokiem przy straganach
ledwo dostrzegli. Do mozolnych ruchów dołączony był jakiś szept, mamrotanie, z
którego można było wyłapać pojedyncze słowa, głównie przekleństwa.
-Trent, pajacu! – Arthur krzyknął szeptem, o ile takowe
krzyczenie było w ogóle możliwe, do postaci. Ta odwróciła się gwałtownie,
bowiem zawołanie szatyna w ciszy, jaka panowała w tym miejscu, było doskonale
słyszalne.
-Kurwa, jeszcze mi was tu brakowało. Nie potrzebuję was, sam
się wydostanę z tego zadupia.
Artie wraz z Joshem podeszli do Kurtisa, który stał nad
straganem z różnymi rupieciami, antykami. Wyczuli lekką nutę alkoholu etylowego
wyziewającą z oddechu bruneta. Nie był pijany, raczej lekko wstawiony. Na tyle,
by nie zatracić percepcji otoczenia.
-Co ty tu robisz? – zapytał Żyd.
-Nie chcecie mi kurwa pomóc, to sam sobie pomogę. Sam się
kurwa na tą podróż wybiorę i…
-Kurt, daj spokój, wracamy.
-Po co tu w ogóle przyszliście, nie potrzebuję was. –
chwycił jeden z przedmiotów leżących na stoisku. Po przyjrzeniu się dostrzegli,
że jest to plecak – brązowy, wytarty, sporej wielkości. Wzdłuż przechodziły dwa
paski, spięte zaśniedziałymi sprzączkami, trzymając klapę od tegoż plecaka w
miejscu. – Wezmę go. Przypomina mi Larę…
- Nie kompromituj się. – kontynuował Arthur. – Chodźmy,
zanim ktoś nas złapie. Jakby co, nic nie wiemy o tej dziurze w kracie…
-Ale ja się muszę przygotować na wyprawę do cholery!
-Dobra, Trent, pomożemy ci. – odparł niespodziewanie Josh.
Szatyn spojrzał na niego zbulwersowanym wzrokiem, jego twarz nabrała różowego
koloru. Nie po to wykłócał się z Kurtisem, żeby teraz ustąpić i zgodzić się na
jego bezsensowny pomysł. – Jutro weźmiesz ten plecak. I pomożemy ci zebrać
resztę potrzebnych rzeczy.
Trent już nic nie mówiąc, odłożył przedmiot na miejsce i
wszyscy troje ruszyli do ogrodzenia. Mieli już przechodzić przez otwór, kiedy
rozproszył ich ryk z oddali. Już wiedzieli, że to oznacza kłopoty.
-Jasne, czemu mnie to nie dziwi. Trent, ty nas w to
wpakowałeś, więc ty coś wymyśl.
-Zaraz wyciągnę Chirugai i…
-I co jeszcze? Przecież reszta usłyszy i zleci się ich tu
więcej. Będzie rozpierdol. Musimy się dyskretnie przedrzeć.
Kiedy oddalali się od ulicy, usłyszeli szelest skrzydeł za
sobą, ciche stąpnięcie – jeden z Nephilimów prawdopodobnie przyleciał na
deptak. Mieli szczęście. Przyspieszyli kroku, dostrzegając w ciemnościach zarys
muru. Perspektywa znalezienia się po bezpiecznej stronie została jednak
zakłócona – nienaturalnie wielka sylwetka wylądowała z powietrza przed nimi.
Zamarli na chwilę w bezruchu. Postać zaczęła się jednak oddalać. Widząc to,
postanowili wrócić okrężną drogą. I już mieli to zrobić, szli jeden za drugim,
Arthur, Joshua i…
-Ej. Kurt, co ty wyprawiasz?
Rozległ się dźwięk – ostra, metalowa blacha, przechodząca
gładko przez skórę, mięśnie, tchawicę, z lekkim zgrzytnięciem przy rozdzielaniu
kręgów. A potem ciche tąpnięcie – głowa Nephilima, na którego się wcześniej
natknęli, leżała przy jego ciele, które na chwilę się zachwiało, by potem
również upaść. Obok truposza stał Trent. Chwycił ostrze, które zataczając łuk,
wróciło do niego.
-Świetnie, a co z ciałem? – szepnął Arthur. Na te słowa
brunet zamknął oczy, a jego kumple obserwowali, jak zwłoki unoszą się nad
ziemią, by za chwilę zniknąć im z pola widzenia, za jednym z budynków. „Telekinezowa
popisówka.”, pokiwał Arthur z niedowierzaniem głową. Reszta drogi powrotnej na
szczęście pozbawiona była niespodzianek
-Jak mogłeś się zgodzić? Do cholery, upił się, więc go
naszło na buntownicze działania. Potem by się ogarnął. A ty się kurwa
zgodziłeś.
-Sam widziałeś, jak mu zależy.
-Bo się nachlał! Na trzeźwo by tego nie zrobił. A teraz
będziemy się bawić w jakieś pseudo-misje, bo Kurt ma jakieś swoje widzimisię.
-Oj, daj spokój. Może się nie uda, wtedy zrezygnuje.
Rozmawiali cicho, byle by nie obudzić samego
zainteresowanego. Joshua nie był pewny swojej decyzji. Zgodził się na coś
szalonego, chaotycznego i niebezpiecznego. Coś, czemu od początku nie ufał. I w
co właśnie dzisiaj sam dał się wpakować.
Było ich czterech. Arthur, Joshua, Kurtis i Bob. Ten ostatni
był niegdyś oficerem U.S. Army. Jako weteran, który widział już sporo w swoim
życiu, postanowił w obliczu aktualnych wydarzeń przejść bez oporu na stronę
wroga. Wiedział, że jeśli może pomóc innym, to tylko przyłączając się do
przeciwników. Nadszarpnęło to jego poczucie honoru, jednak nie miał innego
wyjścia.
Nie wiedzieli dokładnie, jak będą działać, w dużej mierze
zależało to od szczęścia. Póki co, Bob miał odwrócić uwagę mutantów
znajdujących się na lądowisku, a do zadań reszty należało przemycenie
helikoptera z hangaru, którym mieliby się dostać na przystań, by tam odprawić
Kurtisa żaglówką na ocean.
Oficer ruszył pierwszy. Krokiem dziarskim, choć trochę
niepewnym, skierował się w stronę Nephilimów krążących po terenie. Z jednej
strony mógł czuć się bezpiecznie, na jego przedramieniu widniał
charakterystyczny tatuaż i teoretycznie monstra nie powinny go zaatakować. No
właśnie. Teoretycznie. A że dzierżył w dłoni sporej wielkości broń, szansa na
zachowanie bezpieczeństwa malała. Co gorsza, nie miał absolutnie pojęcia, jak
odwrócić ich uwagę. Stanął przed kreaturami. Te natychmiast go zauważyły,
zebrały się wokół niego i przez moment chwila zrobiła się dość niezręczna. Zza
jednego ze znajdujących się nieopodal budynków wyglądała reszta grupy.
-Co on do cholery wyprawia? – szepnął Josh.
Nagle, bez ostrzeżenia, Bob zaczął oddawać serię pocisków w
kierunku monstrów. Zarówno monstra jak i mężczyźni byli zdezorientowani.
Potwory na tyle, że z początku zapomniały o kontrataku. Jednak po chwili walka
rozpoczęła się na dobre. Jeden człowiek przeciwko grupie około 10 Nephilimów. W
tym momencie Kurt wraz z kumplami ruszyli w kierunku hangarów.
-On chyba oszalał! – odkrzyknął Arthur. – To nie najlepszy
pomysł na odwrócenie ich uwagi, przecież on zginie!
W istocie, jego szanse były marne. W zasadzie był pewien, że
to już ostatnia jego walka w życiu. Ale czuł, że tylko w ten sposób mógł jakoś
wyleczyć nadszarpnięty honor.
W tym czasie bohaterowie weszli do hangaru. Stało tam kilka
śmigłowców, na ścianie przy wejściu dźwignia, prawdopodobnie otwierająca właz w
suficie.
-Szybko, do pierwszego helikoptera! Arthur, ty do dźwigni! –
mówiąc to, Trent wrzucił bagaż na tyły pojazdu po czym wskoczył do środka, od
razu siadając na miejsce pilota. Joshua już miał do niego dołączyć, kiedy coś
go rozproszyło. Jak się okazało, była to półka wypełniona całkowicie pełnym
asortymentem broni różnego rodzaju.
-O żesz… spójrzcie na to!
-Josh, nie ma czasu. – Trent odpalił silniki.
-Powinieneś sobie wziąć coś z tego… swoją drogą, skąd to się
tu wzięło? Żeby na lotnisku takie coś…
-Josh, wsiadaj!
Właz w suficie rozsunął się, śmigła helikoptera zaczęły się
obracać, maszyna powoli, mozolnie wzbijała się w powietrze. Arthur dołączył do
towarzysza, Joshua w ostatniej chwili wskoczył do środka. Z początku wszyscy
trzej poczuli ulgę, byli już w śmigłowcu i jedyne co ich na razie czekało to
podróż do portu. Jednak gdy tylko wylecieli z hangaru, przykuli uwagę monstrów.
Z daleka dostrzegli, że Bob leżał nieprzytomny na ziemi. Kurtis już wiedział,
że plan nie wypali. Że to bez sensu. Nieprzemyślana zabawa w ratowanie świata.
Nephilimy zwartą grupą już leciały w ich stronę. Josh i Artie nie próżnowali.
Kiedy tylko skrzydlate potwory znalazły się w zasięgu, dostały serię pocisków w
różne części ciała. Nie powstrzymało to ich jednak od oblężenia pojazdu.
-Kurtis, pomóż nam trochę!
-Nie widzisz, że jestem trochę zajęty?!
Maszyna lekko się chwiała od gwałtowności walki, jaka była
prowadzona w środku. Z początku szatyn i czarnowłosy radzili sobie nieźle,
jednak Nephilimów zaczęło się pojawiać coraz więcej, jeden z nich próbował
wyrwać Joshule karabin z rąk. Nagle maszyna gwałtownie zmieniła kierunek lotu.
W szybkim tempie zmierzała ku ziemi. Będąc gdzieś dwa metry nad nią zwolniła,
prawie się zatrzymała. Zaraz po tym rozległ się krzyk Trenta „Arthur, bierz
plecak!” Mężczyzna posłusznie chwycił cały wycieczkowy dorobek Kurtisa.
Następne, co wraz z Joshuą dostrzegli, to gest ręki błękitnookiego, by do niego
podeszli. A więc omijając ciosy monstrów i ich trzepoczące skrzydła, dotarli do
towarzysza, który stał na brzegu wyjścia. Krzyknął „skaczemy!” i nawet nie
czekając na reakcję kumpli, wyskoczył z maszyny i upadł w dość bolesny sposób
na ziemię. Kiedy się podniósł, obok niego wylądowali Joshua i Arthur.
-No i co teraz zamierzasz? – zapytał Artie ironicznym tonem.
Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Nad nimi helikopter bez pilota i z
Nephilimami w zestawie, przed nimi grupa wściekłych Nephilimów zmierzająca
niepokojąco szybko w ich kierunku. Ale Trent już miał plan. Mężczyźni zauważyli,
jak śmigłowiec zaczyna się poruszać, najpierw w górę, lotem skośnym. Przez
chwilę pomyśleli, że to jeden z potworów poczuł w sobie nagłe powołanie do
sterowania, ale wątpliwości rozmyły się, kiedy dostrzegli iż Kurtis wcale nie
obserwuje poruszającej się samowolnie maszyny ze tak jak oni. Stał w miejscu i
przytrzymywał dwoma palcami skronie. Był wyraźnie skupiony, w bezruchu. Gdy
maszyna znajdowała się już na wysokości około 5 metrów, w sposób
raptowny i niespodziewany, jakby rozpędzona z całej siły, uderzyła w grupę Upadłych poruszających się na lotnisku. Następstwem była eksplozja, głośna i
widowiskowa. Kłęby pomarańczowo-szarego dymu wzbiły się w powietrze, huk
rozniósł się na cały teren i prawdopodobnie był słyszalny na obrzeżach miasta.
Joshuę i Arthura zaskoczyła siła telekinezy Trenta. Nawet nie. Zszokowała.
Prawdę mówiąc brakowało określenia na to, co czuli w tym momencie. Kiedy na
miejscu wybuchu pojawił się pożar, spostrzegli dopiero, że Kurtis leży
nieprzytomny na ziemi.
***
Nerwowo klikał długopisem. Siedząc przy biurku, wpatrywał
się martwo w drewniany blat. Ten huk. Gdzieś w oddali, ale słyszalny. Słyszał
go. To nie wróżyło nic dobrego. Siedział w bezruchu i czekał na coś więcej.
Żeby ktoś przyszedł i mu to wyjaśnił. Rozlana kawa, którą jeszcze niedawno
popijał z kubka, a którą wylał, kiedy wzdrygnął nim usłyszany wybuch, zasychała
powoli na papierach walających się po powierzchni mebla. Jedyna myśl, na jakiej
mógł się w tej chwili skupić to „Co się do cholery stało”. Nawet nie zerwał się
z miejsca, żeby zobaczyć, co się faktycznie stało. Zresztą, nic by nie
zobaczył, miał okno tylko od strony miasta. Nagle pukanie do drzwi, które
znowu wytrąciło go z równowagi. Nawet nie odparł proszę, kiedy do środka weszła
Mildred.
-Złe wieści, Rufus.
Odwrócił się na krześle i spojrzał na nią. Dostrzegła w jego
oczach spojrzenie mówiące „wiem”. Kontynuowała. – Jakiś incydent na lotnisku.
Ludzie z obrzeży miasta mówią o potężnym wybuchu. Co poniektórzy twierdzą, że
to helikopter…
Sam nie wiedział, co myśleć. Na lotnisku? Helikopter? Kto i
co tam robili? Dlaczego? Tylko jedna myśl przywołała u niego spokojój –
helikopter wybuchł. A więc ktokolwiek to był i cokolwiek tam robił,
prawdopodobnie zginął w środku śmigłowca.
-Wybuch helikoptera, tak? Więc jeśli ktoś z tamtych próbował
uciec… to najwyraźniej mu się nie udało. – w jego głosie można było usłyszeć
kpinę. I ulgę.
-Ale… kilku świadków twierdzi, że widziało trzy osoby
opuszczające teren… niedługo po wybuchu.
Chwilowe przerażenie w jego brązowych oczach zamieniło się
we wściekłość. Blondwłosa podskoczyła ze strachu, kiedy mężczyzna gwałtownie wstał
i zaczął rzucać różnymi przedmiotami o ścianę. Roztrzaskał kubek, rozsypał
papiery po całym pomieszczeniu.
-Trzech? TRZECH, TAK?! Jeden nam nie zagrozi, tak?!
IGNOROWAĆ, TAK?! Dosyć. Każ otoczyć Nephilimom poligon. Niech nikogo nie
wypuszczają. Nikogo, rozumiesz? Każdy, kto będzie chciał przejść, niech
zostanie zabity na miejscu.
-Ale…
-Każ komuś z naszych… nie wiem, może ty i Nickolas…
znajdźcie najbardziej zaufanych ludzi z naszej strony. Trzeba przesłuchać tych
skurwieli z poligonu. Co do jednego. Znajdę tego gnojka, choćbym miał uśmiercić
przez to pół miasta.
***
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Było dokładnie tak, jak to
sobie wyobraził. Leżała na leżaku, nad basenem, z kieliszkiem o szerokim dnie w
ręce. W pięknym, czarnym bikini. Relaksując się przy promieniach słonecznych
padających przez szklany sufit. A on? W szarym, brudnym, potarganym ubraniu.
Rozczochrany. Z prysznicem nie widział się od dawna. Jednak mimo to cieszył
się, że w końcu ją znalazł. Choć targały nim sprzeczne uczucia – z jednej strony
znalazł wybawienie dla nich wszystkich. Ale z drugiej miał wrażenie, że Croft
absolutnie się odcięła i nie ma pojęcia o tym, co się dzieje na świecie. I w
związku z tym im nie pomoże.
-Lara?
Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. I jakby trochę… zdegustowana?
-Kurtis? A co ty tu robisz? I to jeszcze wyglądając jak żul.
Podszedł do niej. Z jednej strony czuł narastającą
wściekłość na widok tak beztroskiej Croftówny i na dźwięk jej komentarza. Ale z
drugiej strony wyglądała jak bogini. A to rekompensowało wszystko.
-Przesuń się trochę, zasłaniasz mi światło.
Posłusznie się przesunął.
-Słuchaj, Lara. Nie bez powodu tak wyglądam. Ty w ogóle
wiesz, co się dzieje na zewnątrz? Czy może przez ostatnie 5 lat siedziałaś na
dupie w domu i w tejże dupie miałaś całą resztę świata?
-Nie tym tonem, dobrze? Jak się w ogóle tu dostałeś? Winston
cię wpuścił? Będę musiała sobie z nim pogadać.
-Lara, potrzebujemy cię. Mogłabyś wstać, jak z tobą
rozmawiam?
Bardzo niechętnie, ale ruszyła się z miejsca. Odstawiając
Martini na stoliku z jasnego drewna, stojącym obok, stanęła przed Trentem,
krzyżując ręce na piersi.
-Jasne, że wiem, co się dzieje na zewnątrz. Ale czy ty
myślisz, że mnie to obchodzi? Że będę sobie nadstawiała karku, żeby ratować
garstkę ludzi? Nie potrafili się obronić, to teraz niech cierpią.
-Hej, jak możesz tak mówić, przecież ciebie też to dotyczy.
-Mnie? Proszę cię. Siedzę tu sobie od 5 lat, bezpieczna, te
monstra nawet nie wiedzą, że tu jestem. Ocknij się, Trent!
-Ale…
-Ocknij się!
Niespodziewanie, bez żadnego uprzedzenia, dziewczyna z całej
siły pchnęła bruneta. Ten stracił równowagę i wpadł do basenu.
Otworzył oczy i zerwał się, biorąc głęboki oddech. Nie był
już w basenie u Lary. Nie był nawet w jej rezydencji. Mimo to był mokry.
-Kurde, stracha nam napędziłeś, już myśleliśmy, że jesteś
martwy. – odparł Joshua, trzymając w ręku wiadro. Po zimnej wodzie. Która przed
chwilą została wylana na Trenta.
-Mówiłem ci, idioto, że jest nieprzytomny. Od telekinezy się
nie umiera!
-Co… co się stało? – Kurtis był zdezorientowany.
-Nie pamiętasz? Byliśmy na lotnisku, mieliśmy lecieć
helikopterem, ale zaatakowały nas Nephilimy. Chuje jedne. A to co się działo
dalej… stary, jeśli tego też nie pamiętasz, to żałuj.
-Oj tak, co to była za akcja! – czarnowłosy zaczął się zachwycać.
– Jak ty ten helikopter wziąłeś i przesunąłeś i rozjebałeś nim tych monstrów…
nie wiedzieliśmy, że takie rzeczy potrafisz!
-Potrafię? – zdziwił się. Niewiele pamiętał z tej akcji,
wszystko było rozmyte.
-Dobra, dajmy mu na razie spokój.
-Czyli… akcja się udała?
-Wiesz, zależy jak na to spojrzeć. – zaczął Artie. – Jeżeli
pod kątem tego, czy przeżyliśmy, to tak, jak najbardziej. Ale jeśli zadasz
sobie pytanie: czy wydostałem się z tego pieprzonego miasta w pełną poświęcenia
i czyhających na mnie niebezpieczeństw podróż w poszukiwaniu Lary Croft? To
nie.
-Cholera jasna.
-Ja już od początku ci mówiłem, że to bez sensu. Nie warto
się trudzić, sam widzisz, jakie są tego efekty. W dodatku poniekąd
przyczyniliśmy się do śmierci człowieka…
-Co?
-No… w sumie sam sobie urządził taki los, kiedy uznał, że
najlepszym sposobem na odwrócenie uwagi monstrów będzie heroiczna walka z nimi…
ale my go tam zabraliśmy… choć w sumie sam się zgodził… no dobra, zginął na
własną rękę.
Trent był wciąż skołowany. Brakujące elementy układanki dopiero
zaczynały się ujawniać, tworząc jakąś całość. Pojawił się też smak porażki.
-Wybacz mi stary. Nic z tego nie wyszło. Chodź, wracamy do
namiotu.
Kurtis podniósł się z ziemi, dopiero teraz zorientował się,
że leżał poza namiotem. Wszedł do niego, za nim Arthur. Joshua jednak został na
zewnątrz, zamyślił się. Zaświtała mu myśl. Taka głupia, nagła i niespodziewana.
„A gdyby tak?... nie, nie. To głupie. A może…?”. Po chwili walki ze sobą uznał
ostatecznie, że pomysł wcale taki głupi nie jest. Że w zasadzie jest to
genialny w swej prostocie plan. I tak, zaskakując samego siebie, wymyślił koncept
działania dla Trenta. On, Joshua, coś wymyślił. Samodzielnie. I było to
błyskotliwe. I było to dobre.
-Joshua, a ty co? Nad sensem istnienia rozmyślasz? – zagadał
Arthur ironicznie, wystawiając z namiotu głowę.
-Poniekąd. – powiedział mężczyzna do wystającej głowy. Wszedł
do namiotu i usadawiając się na swym śpiworze odparł do towarzyszy. –
Słuchajcie, wymyśliłem plan.
Nawet Trent, który uświadomił sobie o bólach głowy, które go
dopadły, zerwał się jak oparzony, by wysłuchać, co Żyd ma do powiedzenia.
Arthur zachował sceptyczną powściągliwość.
-Niedaleko stąd powinna być stacja metra, prawda?
-I co, nasz Kurt ma niby sobie podjechać metrem aż do portu?
Daj spokój, po co się w ogóle odzywasz jak…
-Cicho! To jest… takie proste. I genialne.
Joshua był dumny widząc, że Trent domyślił się, o co chodzi.
-Pójdę trasą metra. No przecież! Jest pod ziemią, jest
opuszczona, Nephilimy tędy nie chodzą. Josh, jakbyś był kobietą, to bym cię
chyba zacałował.
-Nie pochlebiaj mu tak, bo się zarumieni. – Arthur ciągle
był cyniczny, być może też zazdrościł Joshule, że sam nie wpadł na taki banał.
-I nawet nie będziecie musieli ze mną iść.
-Nie? A co z monstrami na przystani? Sam sobie nie
poradzisz.
-Ale stacja na obrzeżach miasta nie wychodzi bezpośrednio na
dok. Będę mógł się schować, może jacyś miejscowi mi pomogą.
Trent wyraźnie się ożywił. Nowy plan, nowa perspektywa, że
się uda, że wszystko się powiedzie.
-Panowie, czas się zbierać!
-Ale że już?
-Tak, najlepiej, jakbym się wybrał jeszcze tej nocy. –
pochwycił w ręce plecak i zaczął pobieżnie go przeglądać, sprawdzając, czy
wszystko jest. – Nic nie zgubiliśmy od ostatniej akcji?
-Nie… Trent, słuchaj…
-Chłopaki, zbieramy się. – wyszedł z namiotu, wstał i
zarzucił plecak na ramię. – Trzeba znaleźć stację metra. – odparł bardziej do
siebie niż do nich. Ci dopiero wygramolili się z ich szmacianego mieszkania,
zdezorientowani i zakłopotani. Nie wiedzieli, czy mają stanowczo odmawiać, czy
też z pokorą zgodzić się na kolejną akcję.
Zejście do podziemia udało im się znaleźć po trochę
trwającym błądzeniu połączonym z unikaniem bliskiego kontaktu z Upadłymi.
Wejście było zabite deskami, zza szpar nie było widać nic – w środku panował
zupełny mrok. Zmusiło to Kurtisa do znalezienia latarki w plecaku pełnym
najróżniejszych rzeczy, którymi był wypchany po brzegi. Desek pozbyli się w
miarę sprawnie. Trzy pary silnych, męskich dłoni wystarczyły, by je wyrwać.
-Cholernie tam ciemno… Trent, jesteś pewien, że nas nie
potrzebujesz? –zapytał Josh.
-Spoko, poradzę sobie…
Zapadła chwila niezręcznego milczenia, od której aż biło
dramatyzmem. Gdzieś głęboko w ich umysłach pojawiła się świadomość, że nie
zobaczą się bardzo długo. Jednak owa myśl nie rozrosła się jeszcze na tyle, by
byli niej w pełni świadomi.
-To… do zobaczenia. Powiedziałbym, że będziemy dzwonić, ale…
sam rozumiesz. – powiedział Josh żartobliwym tonem. Nie stać go było na inne
pożegnanie. Nie dopuszczał jeszcze do siebie myśli o rozstaniu.
Kurtis uśmiechnął się pod nosem, włączył latarkę i zszedł do
podziemi. Nie było żadnych uścisków, żadnego przyjacielskiego pożegnania. Po
prostu się rozstali. Po chwili ich przyjaciel zniknął w mroku.
Tak samo, jak tunel metra spowity był ciemnością, tak
czekająca na Trenta przygoda była spowita mgłą tajemnicy.
Ej! Tą siłą napędzającą Cię do napisania rozdziału byłam też ja! I moje AQQ! I marudzenie też moje.
OdpowiedzUsuńDobra, już się nie odzywam...
Albo odzywam.
Wczoraj czytałam, ale w nocy, to dziś machnę jeszcze raz, bo uwielbiam czytać fragment, w którym Kurtis nazywany jest cwaniaczkiem czy skurwielem bez honoru. Nie jestem w stanie po prostu tego przetrawić... Mój kuuuurtis <3 a oni "jeżdżą po nim" jak po szmacie...
Oj jacyś krytycy czy wydawcy narzekaliby pewnie na te lecące "kurwy" i inne przekleństwa, ale to tak męsko brzmi w ustach rebeliantów... Ej, to jest jedno z tych naj naj mniej licznych opowiadań, gdzie Kurtis ma wszystkie swoje telekinezowe moce! Kompletnie o tym zapomniałam i się wczoraj zdziwiłam! Ja, choćbym chciała, nigdy nie umiałabym go takiego opisać i naTentny zawsze mi wychodzi normalny (chociaż czy zbyt wielkie ego też uznawane powinno być za normalność?), ale super sie to czyta! Ja też kce tak pisać -.-
Akcja przy hangarach piękna! Normalnie palce lizać... Te opisy, każde kolejne zdanie nadające tempa... Uwielbiam to! Jeszcze nie skończyłam komentować jednego, a już chce kolejny rozdział!
Lara mistrzowska, nawet w wyobraźni Kurta. Jeżeli ma o niej takie mniemanie i jej zgrabne ciałko rekompensuje mu całą mękę "na zewnątrz", to coś grubszego się kroi ^^ niech on już ją znajdzie... Albo nie, znaczy wiesz... pisz więcej :D bo już chce wiedzieć co będzie dalej, ale bez żadnych spoilerów czy coś. Po prostu chcę to przeczytać. Tak właśnie.
Artie i to jego "To nie." zwaliło mnie z nóg! Mistrzowskie dialogi, Aśka! Z rozdziału na rozdział lepsze, a nie wiedziałam, że coś mnie jeszcze zaskoczy w tym tombrajderowym półświatku, myślałam, że znam Twój styl na wylot, ale Ty ciągle pokazujesz, że nie pokazałaś nam jeszcze wszystkich swoich możliwości (co za paradoksalne zdanie z tym "pokazywaniem"!) Wiem, że wiesz o co chodzi.
Dobra. I co dalej? Kurt opuścił kumpli, ale mam nadzieję, że się gdzieś tam jeszcze spotkają, bo wiesz... polubiłam ich i są super i pewnie tak samo przystojni jak Kurt i silni i dzielni i rebelianci w ogóle som fajni!
Dosyć pieprzenia i użalania się nad swoim mustelkowotwórczym głodem i czas zacząć robić też coś, bo jak czytam, jak Ty piszesz to taki napływ hewenlilegendowej weny mam.
No. to ja idę pisać.
Baju!
PS. Co z wyglądem na hl? :D
Witam, z tej strony Pati-Ann. :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze chciałabym podziękować za komentarz na moim nowym blogu, na stary o wiele rzadziej teraz zaglądam, jednak cieszy mnie to, że postanowiłaś przeczytać obie poprzednie części... Nie liczę jednak na dobre opinie, mnóstwo w nich błędów, zwłaszcza w jedynce. I widzę, że jesteś fanką Kurtisa, a u mnie w opowiadaniach niestety mało o nim... Są za to inni bohaterowie i mam nadzieję, że ich polubisz! Bo w najnowszej części także niektórzy z nich będą. ;)
Z Tobą tutaj, na tym blogu, jestem od dłuższego czasu. Mało odzywam się w naszej grupie na fejsie, ale jestem na bieżąco z każdą jedną nowinką, jaka tam została zareklamowana. Nietrudno więc było odnaleźć tego bloga - podałaś mi link do niego wczoraj w komentarzu, a ja od dawna jestem tu gościem i czytam Twoje wpisy. ;)
Nie komentuję jednak... bo... no, z przykrością muszę stwierdzić, że jeszcze nie jestem przekonana co do tego opowiadania. Wojennych klimatów nigdy nie lubiłam, walka o przetrwanie, żołnierze, poligony... Jakoś to nie dla mnie. Bardzo też brakuje mi Lary, a napisałaś, że nie ona będzie tu grała pierwsze skrzypce. Dlatego tak przemilczałam te wszystkie 4 dotychczasowe rozdziały, czekając, aż pojawi się coś, w czym odnajdę coś dla siebie. I liczę, że tak właśnie będzie, dlatego ciągle tu jestem i ciągle tu z Tobą będę, dopóki tylko będziesz pisać. :)
Tak to już widzisz jest, że nie we wszystkie gusta można trafić i nic się na to nie poradzi. Inni się zachwycają - inni marudzą. Ja także nie liczę na pochwały od Ciebie, Mustelko. Będąc tu wcześniej, od razu zauważyłam, jak strasznie nasze opowiadania i styl pisania różnią się od siebie. Ale, z drugiej strony, gdyby wszyscy pisali o tym samym, byłoby nudno, prawda? ;) Jeszcze może się okazać, że staniemy się wiernymi fankami jedna drugiej! ;)
Dlatego proszę o informacje o nowych rozdziałach na gg, będzie nam łatwiej się skontaktować, odezwij się do mnie: 37037887 ;)
Pozdrawiam serdecznie, do napisania! ;)
Dziękuję za szczery komentarz :) No wiadomo, gusta są różne i nie da się po prostu wszystkim dogodzić. Co do Lary, cóż... ciężko mi w tym momencie powiedzieć czy się w ogóle pojawi czy nie. Fabuła w pewnym sensie koncentruje się na niej (no wiadomo, Kurtis jej poszukuje), choć, o ironio, sama Lara nam się nie pojawia :) Zapewne będzie co jakiś czas nawiedzać Kurtisa w snach, ale poza tym mogę jedynie dodać, że w najbliższych rozdziałach jej nie będzie. Co do samej fabuły... Kurt wyrusza w podróż, więc może następne rozdziały bardziej przypadną ci do gustu :) Choć szczerze mówiąc ciężko mi to ocenić, bo sama do końca nie wiem, co będzie się działo w kolejnych częściach, fabuła rozwija się wraz z nimi.
UsuńTymczasem wracam do czytania twojego opo, postać Maykela mnie zaintrygowała :D
Nie przedłużając, pozdrawiam i ciesze się, że mimo wszystko tu zaglądasz! :)
Asiaaa! Jesteś GENIALNA! Tak niebanalny pomysł, wykonanie go w mrocznym klimacie (jeszcze wspanialszym z tą muzykę, którą załączyłaś) i doza humoru! Uwielbiam po prostu takie połączenie.
OdpowiedzUsuńAle, żeby to miało ręce i nogi, zacznę od początku. Kurt znów spontanicznie coś obmyśla, znów jest bohaterem... Ale w jaki sposób! Akcją z helikopterem wprost mnie zabiłaś. Ta scena była prze fantastyczna- tak widowiskowo ,,odegrała się" w mojej głowie. Podczas czytania rozdziału cały czas wczuwałam się w to, co towarzyszy opisywanym przez ciebie rebeliantom- osamotnienie, osaczenie,ryzyko. Wczuwałam się na maksa.
Baaardzo, ale to bardzo bardzo podobała mi się scena, w której Bob walczył z Nephilimami. Tkwiła w niej symbolika związana z zapłatą za swoje winy i śmierć w zamian za honor, co bardzo mnie rusza.
I wciąż to niezrealizowane marzenie dotarcia do Lary- element, który wciąż jest obecny i tak na prawdę najbardziej mi się podoba. W końcu widać, że Trentowi zależy, że jest zdesperowany, taki bardzo ludzki - w powiązaniu z sytuacją, w której się w dodatku znajduje, to, że myśli o Larze, jest świetne.
Czekam na rozdział następny, a także na to, by jego marzenie i jak zwykle oczekiwane spotkanie z Larą się ziściło :3.