2 listopada 2020

Rozdział 21 - Czarne dziury

Uniósł obie ręce, mocno trzymając w nich sztylet.
— Szybciej, Karel!
Wśród dźwięku strzałów i ryku Upadłych dało się słyszeć pierwsze słowa Rytuału Zamknięcia, wymawiane przez Joachima. W pewnym momencie Kurtis został chwycony w pasie przez mutanta, który chciał go rozciągnąć niczym gumę do skakania. Na ten widok Lara rzuciła się na skrzydlatego, wspięła po plecach, by objąć jego szyję i pistoletem przestrzelić mu głowę. Wszystkie kończyny opadły mu jak za pomocą magicznego zaklęcia, a błękitnooki upadł na ziemię. Nie było czasu na lamentowanie nad obolałymi plecami, więc podniósł się i zaczął oddawać kolejne strzały z HK USP.
— ...ad hortum! — dokończył Nefilim.
Wszystkie szmaragdy wtopione w sztylet rozbłysły intensywnym światłem. Przerażająca dziura zawieszona w powietrzu, której brzegi zaginały światło, zniekształcając obraz wokół siebie, a z której co chwilę wylatywali Upadli, zaczęła skrzyć się i maleć, aż w końcu gwałtownie się skurczyła, na zakończenie oświetlając całe pomieszczenie białym, oślepiającym błyskiem i hukiem, który aż zatrząsł otoczeniem. Fala uderzeniowa odrzuciła wszystkich dookoła, wytrącając ich z równowagi.
Portal został zamknięty.
— Kurtis, łap Chirugai i spieprzamy stąd! — krzyknęła Croft, ruszając ku wyjściu z muzeum.
Ścinając jeszcze po drodze dwie głowy, mistyczny dysk podleciał do właściciela, by w jego dłoni zaprzestać aktywności. Trent drgnięciem ręki schował pięć ostrzy i zawiesił ukochaną broń na pasku. Upadłych w budynku wciąż było sporo, ale nie na tym polegała ich misja, by popisywać się przed sobą nawzajem i mordować mutanty na potęgę.
Stopień po stopniu, zeszli na dziedziniec. Monstra zaczęły wylatywać za nimi z budynku, ale tym razem w skończonej ilości.
— To było nieco męczące. — skomentowała, łapiąc dech po długiej walce i biegu po schodach.
— I pomyśl, że mamy jeszcze dziewięć takich do zamknięcia. — skwitował błękitnooki.
— Nie chcę ucinać wspólnego narzekania, ale powinniśmy stąd odejść, natychmiast. — Joachim miał ręce wyciągnięte w kierunku nadlatujących Upadłych, po raz kolejny kontrolując ich, by nie atakowali. — Śmiem podejrzewać, że Nowa Kabała już siedzi nam na ogonie, będą próbowali nas powstrzymać.
Ruszyli w dalszą drogę. Nowy Jork był dopiero początkiem.
Nadszedł czas, by ukraść samolot.


— Chciałoby się rzec, że wracają wspomnienia. Tyle że w moich wspomnieniach piramida Luwru nie była zniszczona.
Ostatnie promienie zachodzącego Słońca padały na pozostałości szklanej konstrukcji, stojącej na środku dziedzińca. Lara zaczęła spacerować wokół tych ruin, marszcząc brwi, a co poniektórzy mogli by nawet rzec, że powstrzymując łzy.
— Jeszcze zdążysz popłakać nad zniszczoną architekturą. — skomentował oschle Karel. — Ruszajcie się szybciej, do portalu już niedaleko.
O ile piramida ucierpiała na wydarzeniach ostatnich lat, tak sam Luwr trzymał się mocno, pomijając kilka wybitych okien. Dziwnie było widzieć ten imponujący budynek tak opustoszały.
— Lara, pamiętasz, gdzie znajdowało się wejście do podziemnych wykopalisk?
— Myślę, że nie musi pamiętać. — Joachim wskazał na prawe skrzydło, w dachu którego znajdowała się nieregularna wyrwa, a z wnętrza co chwilę wylatywał mutant za mutantem.
Do środka weszli przez jedno z wybitych okien. Eksponaty, które znajdowały się na korytarzu, pokryte były kurzem, gdzieniegdzie rozciągały się pajęczyny. Brakowało jednak czasu na podziwianie. Docierając do następnej sali, dostrzegli dwie wielkie wyrwy, w podłodze i suficie. Przez utworzony w ten sposób pasaż wylatywały grupy mutantów. Podeszli bliżej, Karel na przedzie, by chronić towarzyszy przed zainteresowaniem potworów.
Stojąc przy brzegu ogromnej przepaści, mogli dostrzec niższe piętra, a na samym dole wykopaliska, w tym tunel w ziemi, na który wskazała Lara. Ten sam, którym wiele lat temu dostała się do Grobowca Pradawnych w poszukiwaniu obrazu Obscura. Tunel, z którego teraz wypełzały skrzydlaste poczwary.
— To jak się tam dostaniemy? — zapytał Kurtis.
— To chyba oczywiste, że zeskoczymy?
— Może tobie nic się nie stanie, jak wylądujesz na ziemi z odległości kilkunastu metrów, ale nam to się jednak połamie trochę kości przy takim upadku. — odparła Lara z przekąsem.— Chyba pamiętam drogę, która prowadziła do podziemi. Możemy pójść na około z Kurtisem.
Karel kiwnął głową, a następnie gestem ręki odmeldował ich, by poszli szukać okrężnej trasy. Kiedy Lara i Kurtis zniknęli za najbliższymi drzwiami, Nefilim zeskoczył w przepaść.
Schodek za schodkiem, szli w dół w milczeniu. Chłonąc atmosferę opustoszałego Luwru, każde z nich w myślach wspominało wydarzenia, które przyprowadziły ich tu ostatnim razem.
— Ciekawe, czy Mona Lisa jeszcze tu jest.
Trent zmierzył Larę pytającym wzrokiem.
— No co? W tym całym chaosie ktoś bez problemu mógł ją ukraść.
— Możemy potem sprawdzić. — mruknął.
Jego myśli powędrowały dalej. Do dnia, kiedy Croft zostawiła go, by współpracować z Karelem. Ten zasugerował, że kobieta zrobiła to z troski. Czy aby na pewno? To do niej nie pasowało.
Przeszli przez drzwi do podziemnej części muzeum, korytarzy wykonanych z kamienia. Croft maszerowała pierwsza, powołując się na własną pamięć. Docierając do wielkich, metalowych wrót, z pomocą Kurtisa otworzyła je, przechodząc do wykopalisk.
Joachim czekał na nich za ogrodzeniem, przy krawędzi tunelu. Część mutantów krążyła wokół niego jak gdyby w transie, inne wylatywały przez otwór w suficie, a jeszcze kilka zwróciło uwagę na nowo przybyłych gości, lecąc ich powitać. Bohaterowie ruszyli pędem w stronę Karela, wspinając się po metalowej siatce odgradzającej, zeskakując z niej i biegnąc po kładce łączącej dwa brzegi szerokiego i głębokiego wykopu, by w połowie skręcić w lewo i przebiegając po drewnianych deskach dołączyć do towarzysza podróży. Lecące za nimi mutanty, gdy tylko znalazły się w zasięgu kontroli Joachima, natychmiast zawisły w powietrzu.
Karel zszedł pierwszy, torując drogę dla pozostałych. Każdy wylatujący Upadły wycofywał się bądź przelatywał nad nimi. Idąc wydrążonym w ziemi korytarzem dotarli do wielkiej hali – Grobowca Pradawnych. Rozciągający się w pionie na kilkadziesiąt metrów imponował rozmiarem, a bijąca od niego poświata nadawała mu tajemniczości. Ten widok przywołał u Lary kolejne wizje wydarzeń przeszłych.
Spojrzeli w dół, gdzie mogli dostrzec zniszczony most, co chwilę mijany przez nadlatujące bestie. Blondwłosy bez zastanowienia, nie zważając na odległość, zeskoczył na niego, łagodnie lądując. Kurtis już chciał zrobić to samo, ale powstrzymał się, pamiętając, że jest z nimi osoba, która nie ma mocy telekinetycznych ani aż tak wytrzymałego ciała. Nim jednak zdążył zaoferować pomocną dłoń, Lara gestem ręki go powstrzymała.
— Poradzę sobie.
Po tych słowach zbliżyła się do krawędzi, by zaraz przy niej przykucnąć i z niej zejść, znikając z pola widzenia. Chropowata ściana pod nimi idealnie nadawała się do wspinaczki. Trent wzruszył ramionami i pomagając sobie telekinezą, zeskoczył na pomost. Wraz z Joachimem cierpliwie czekali, aż Croft przemierzy trasę i do nich dołączy.
Dopiero będąc niżej dostrzegli u szczytu hali niepokojący widok – cała chmara Upadłych kłębiła się u jego sklepienia, niczym rozkojarzone ćmy. Z dołu co chwilę podlatywał kolejny, część kierowała się w stronę wyjścia, a część dołączała do szarej masy u góry.
Podczas gdy blondyn ochraniał towarzyszy przed atakiem, Croft i Trent podeszli do krawędzi wybrakowanej kładki. Spoglądając w dół, dostrzegli wzlatujące monstra, ale co ważniejsze, na samym dole, w miejscu gdzie powinien być grunt, znajdował się cel ich podróży – czarny portal.
— Mamy to. — odparła Lara, odwracając się w stronę Karela. Mężczyzna wyciągnął zza pazuchy sztylet, chwytając go mocno za rękojeść.
— Bądźcie gotowi. — ostrzegł.
Będąc na skraju pomostu uniósł Divisa Pugione w górę i rozpoczął recytowanie sentencji.
Nagle, jak za pomocą zaklęcia, szara masa u szczytu hali rozproszyła się, z niepokojącą szybkością szarżując w stronę bohaterów. Panna archeolog wyciągnęła podwójne pistolety, a Trent zdążył już rzucić Chirugai, by to odcinało łby nadlatującym monstrom, jednemu po drugim. Mordowane potwory spadały prosto do portalu, znikając w czarnej otchłani. Odgłosy strzałów i słowa wymawiane po łacinie zakłócały spokój grobowca. Upadłych podlatywało coraz więcej, Lara i Kurtis musieli robić uniki, odskakiwać, schylać się.
Jeden z Nefilimów chwycił kobietę za ramię, natychmiast wzlatując i oddalając się od podłoża. Croft zaczęła się szarpać, próbowała wolną ręką strzelić w bestię, ale bezskutecznie. Kurtis, widząc to, natychmiast wycelował HK USP w czoło potwora, jednocześnie kierując mistyczny dysk w jego stronę. Po chwili Upadły nie miał już głowy na karku, a zacisk wokół ręki Lary poluzował się. Było to jednak kilka metrów nad wyrwą w moście. Kobieta, spadając, upadła na krawędź, z której następnie zsunęła się, w ostatniej chwili zaciskając palce na kamiennej posadzce.
— NIE!
Trent rzucił się w kierunku towarzyszki. Karel nie przerywając rytuału, wymówił szybko ostatnie słowa. Krawędzie portalu zaczęły się skrzyć, a ten gwałtownie malał. Kurtis będąc przy Larze, chwycił ją za przedramiona, pomagając jej wczołgać się z powrotem na kładkę. W tym momencie portal implodował, wywołując rozbłysk światła i huk, który jeszcze bardziej rozjuszył miotające się bestie. Można było poczuć wibracje gruntu pod nogami.
Po schowaniu sztyletu, Karel ostentacyjnie wyciągnął dłonie w górę, ponownie chroniąc bohaterów przed furią Upadłych. Lara i Kurtis klęczeli naprzeciwko siebie, on trzymając dłoń na jej ramieniu, czekając, aż kobieta dojdzie do siebie. Gdy jej oddech się uspokoił, powoli podniosła się, a za nią błękitnooki. Zsuwając dłoń po jej ręce, poczuł nierówności na skórze, a Croft syknęła z bólu. Na ramieniu widniały cztery krwawiące rany, ustawione w rządku. Nefilim musiał zranić ją szponami podczas szarpaniny.
— Trzeba to opatrzyć.
Kobieta zignorowała ten komentarz.
— Wracamy. — odparła.


Był już środek nocy. Księżyc krył się za chmurami, co ograniczało widoczność. Na szczęście bohaterowie mogli polegać na Joachimie i jego kuli energii. W zielonej poświacie Trent widział, jak Lara trzyma się za rękę, a na twarzy widnieje charakterystyczny grymas. Szła tak przez całą drogę powrotną.
— Musimy znaleźć jakieś miejsce, żeby przenocować, nim ruszymy dalej.
Panna archeolog już chciała się sprzeciwić, ale mrok nocnych godzin oraz krwawiąca rana sygnalizowały, że pomysł Trenta wcale nie był taki zły.
— Jest jedno miejsce. — dodał po chwili namysłu. — Trochę daleko stąd, bo aż w paryskim getcie, ale myślę, że warto się tam zatrzymać.
Jego największe obawy prawie się dziś ziściły. Lara miała bliskie spotkanie ze śmiercią. Jeden fałszywy ruch, kilka sekund opóźnienia i spadłaby przez portal, po którego drugiej stronie czaiła się wielka niewiadoma.
Trent myślał też o Arthurze. Zostawił przyjaciela, gdy ten go najbardziej potrzebował. Nie, żeby Zip nie poradził sobie z opieką, ale to Kurtis powinien tam teraz być.
Czuł jak wątpliwości coraz bardziej panują nad jego umysłem. Jednak błękitnooki miał to do siebie, że mimo przeciwności brnął dalej. Kiedy ruszył w podróż, by odnaleźć Larę, też się wahał. Czy to go jednak powstrzymało?
Zaszli już za daleko, Oprawcy musieli zorientować się, że zostali okradzeni. W tym momencie powrót do Nowego Jorku był zbyt niebezpieczną opcją. Póki byli w ruchu, stawali się w pewien sposób nieuchwytni dla wroga.
Zamykanie portali zapowiadało się na czasochłonne zadanie. Nie był pewien, czy jego psychika wytrzyma, przecież każda taka misja to ryzykowanie życia. Pal licho swojego, ale nie wiedział, czy mógłby znieść widok Lary ocierającej się o śmierć jeszcze tyle razy.
Prawie wpadła do portalu.
Portale.
Nietrudno było się domyślić, że ich druga strona kryje miejsce obce, nieprzyjazne dla człowieka. Nie z tej ziemi. Czy na pewno?
„A gdyby tak...”, zaczęła majaczyć w jego głowie myśl. Czuł, że to pomysł szaleńca. A może nie?
— Słuchajcie. — zawołał, zatrzymując się. Croft i Karel również stanęli, odwracając się w kierunku Kurtisa, którego teraz oświetlały bladozielone promienie kuli energii. — Może zabrzmię jak wariat, ale wysłuchajcie mnie. Gdybyśmy tak, zamiast miotać się od portalu do portalu, przeszli przez jeden z nich i zamknęli je wszystkie od środka? Muszą prowadzić w jedno miejsce, prawda? Nie byłoby szybciej?
Croft zmarszczyła brwi, po czym skierowała wzrok w stronę Joachima, oczekując jego odpowiedzi. Kto jak kto, ale on najlepiej wiedział, czego spodziewać się po drugiej stronie.
Blondyn przez dobre kilka sekund milczał, na jego twarzy brakowało jakiejkolwiek emocji.
— Nie ma mowy.
— Dlaczego? — choć wiedział, że pomysł jest głupi, nie mógł powstrzymać oburzenia.
— Jeszcze się pytasz? Myślałem, że posiadasz w sobie choć trochę inteligencji. — wziął wdech. — To nie jest bezpieczne miejsce. Powiem więcej – dla was, ludzi, jest ono śmiertelne.
— Nie może być aż tak źle. — wtrąciła się Lara.
— Uwierz mi, Laro. Sam nie do końca wiem, czego się spodziewać.
— Więc skąd pewność, że tam nie przeżyjemy?
— Słyszałem wystarczająco dużo o tym miejscu, by ocenić wasze szanse na przetrwanie na zerowe. Zapomnijcie. To by było szaleństwo. — odwrócił się na pięcie. — Koniec tematu, idziemy dalej.


Poczuł dziwne ukłucie w żołądku, widząc znajomy budynek. Gonitwa myśli przywróciła wspomnienie poznania Olivii. Pamiętał, że pierwsze wrażenie było dość negatywne, a co za tym idzie, bardzo mylące. Im bliżej byli wejścia, tym bardziej się wahał, chcąc zawrócić, nie rozdrapywać psychicznej rany. Jednak uważał to za jedno z bezpieczniejszych miejsc, w których mogli przeczekać do rana. O ile w ogóle ktoś był w środku. Kto wie, może to schronisko doczekało się takiego samego losu jak choćby Opera w Sydney.
Weszli do środka. Do uszu od razu dotarły szmery rozmów. W progu jednego z pokojów stanęła sylwetka, ledwo mieszcząca się w ramach futryny. Widząc trójkę przybyszy podeszła do nich, a widok Kurtisa wywołał u niej coś, co można było nazwać uśmiechem. Podeszła do Trenta i wzięła go w objęcia, ściskając mocno i podnosząc tak, że stracił na chwilę grunt pod nogami. Gdy znalazł się z powrotem na ziemi, klepnęła go w ramię. Odczuł to dość boleśnie. Następnie przyjrzała się jego twarzy.
— Widzę, że się zagoił. Nawet nie jest krzywy! — skomentowała pogodnie jego nos.
— Ciebie też dobrze widzieć, Helga. — wymamrotał.
Joachim i Lara oglądali zaistniałą sytuację skonfundowani.
— Długo cię nie było, nie sądziliśmy, że wrócisz.
— Jesteś do mnie bardzo przyjaźnie nastawiona, aż nadto.
— Byłeś godnym przeciwnikiem, za to cię szanuję.
U Croft uczucie dezorientacji zostało zastąpione przez rozbawienie. Była ciekawa, co zaszło między tą dwójką.
— Potrzebujemy noclegu i apteczki. — tu wskazał na ramię Lary.
— Dam znać chłopakom. — odparła Helga, odwracając się na pięcie. — Zaczekajcie tu. — dodała na odchodne.
— Byłeś godnym przeciwnikiem, tak? — zaczęła brunetka. — W czym, w zapasach?
— Nie opowiadałem ci o tym? W skrócie mówiąc, chciała się ze mną bić, ja nie miałem nic do gadania, więc się biłem, no i spuściła mi łomot. Ja też prawie spuściłem jej łomot, więc w zasadzie to był remis.
Croft zachichotała kpiąco.
— Toż to Kurtis z Ameryki! — na korytarzu pojawił się gość, którego Trent aż za dobrze kojarzył z ostatniego pobytu tutaj. Rob, znany też jako ten cyniczny, podszedł do błękitnookiego i również go uściskał. Mężczyzna czuł się coraz bardziej niezręcznie będąc witany w tak emocjonalny sposób. — Wróciłeś do nas! Co się tu sprowadza?
Wskazał na ramię Lary po raz kolejny. Wspomniał też o noclegu, na co Rob kiwnął głową ze zrozumieniem i gestem ręki nakazał całej trójce iść za nim.
Budynek był dość spory, więc i dla nich znalazł się pokój. Stały tam dwa łóżka i jeden materac. Stara pościel, obdarte ściany i brak innych mebli odstraszały, ale narzekanie było nie na miejscu. Cynik zostawił ich na moment, by oswoili się z pomieszczeniem, a za kilka chwil wrócił z apteczką. Trent już po nią sięgał, ale Croft praktycznie rzuciła się na pudełko z czerwonym krzyżykiem, by następnie usiąść wygodnie na materacu i zabrać się do opatrzenia sobie rany.
— Kurtis, mam do ciebie takie pytanie. — odparł Rob, nim zostawił bohaterów samych. — Wiesz może, co się stało z Olivią? Odkąd odszedłeś, ona też zniknęła.
— Nie. — odparł krótko. Nie chciał tłumaczyć, że wybrała się z nim na niebezpieczną wyprawę, która w rezultacie doprowadziła do jej śmierci.
— No widzisz, uciekła od nas. Szkoda, niektórzy tutaj przywiązali się do niej, mówili mi, że się martwią. No nic, może znalazła lepszą kryjówkę. Odpoczywajcie. — po tych słowach cynik opuścił bohaterów.
Pokój oświetlany był przez lampę, która świeciła jakby chciała, a nie mogła, tworząc w ten sposób senny klimat. Karel krok za krokiem zataczał kręgi. Zamyślony, co chwilę rzucał okiem na Croft walczącą z przyborami z apteczki. Kurtis usiadł na brzegu łóżka w prawej części pomieszczenia, chowając twarz w dłoniach. Zmierzwił włosy palcami. Przeniósł się na materac, siadając przy Larze, która przemywała ranę woda utlenioną, starając się zachować niewzruszony wyraz twarzy.
— Pomogę ci. — sięgnął po bandaż, chcąc opatrzyć krwawiące zadrapanie. Brunetka wyrwała mu opatrunek z ręki i sama zaczęła go owijać wokół ramienia. Błękitnooki tylko westchnął.
— Powinniśmy przerwać tę misję. — odezwał się po kilku minutach rozmyślań. Croft akurat spinała materiał agrafką, która o mało nie wypadła jej z ręki, kiedy kobieta usłyszała te słowa. Joachim natomiast zatrzymał się, mierząc Trenta wzrokiem.
— Podaj mi choć jeden powód. — wycedził blondyn przez zęby.
— Lara dziś prawie zginęła.
— Kurtis, przestań! To tylko draśnięcie! — krzyknęła.
— O mało dziś nie spadłaś w przepaść, do portalu. Przy każdym z nich jest zbyt dużo Upadłych i za każdym razem będzie tak samo. Tak samo duże ryzyko.
— Ryzyko jest nieodzowną częścią tej misji. — zaczął Joachim. — To oczywiste, że w trakcie któremuś z was może się coś stać. Może nawet jedno z was zginie. Albo oboje. Ale zbyt wiele jest do zyskania, by nie spróbować.
— Łatwo ci mówić, jesteś nieśmiertelną istotą, dla ciebie nie ma ryzyka.
— Karel ma rację. — odezwała się Lara. — Nie możemy się bać, nie możemy się teraz wycofać! Nie boję się ryzykować, możemy zyskać uratowanie świata.
— Coś ci się może stać-
— Nie traktuj mnie jak dziecko!
— A ty mogłaś mnie tak potraktować? Kiedy odsunęłaś mnie od misji?
— Widzę, że macie tu jakieś typowo ludzkie sprawy do rozwiązania. — wtrącił się Joachim. Nie dodając nic więcej odwrócił się na pięcie i wyszedł. Pozostała dwójka rzuciła tylko okiem w kierunku drzwi.
— To było co innego. — kontynuowała.
— Co innego? Gdybyśmy wtedy we trójkę połączyli siły, nie byłoby nas teraz tutaj! Wiem, że odsunęłaś mnie z tego samego powodu.
— Bo jesteś niereformowalny! Najpierw robisz, potem myślisz! I często działasz w emocjach! A to miała być współpraca z wrogiem, to było zbyt-
— Ryzykowne, tak? A teraz jakoś współpracuję z tym „wrogiem”.
Lara wstała.
— Oburzasz się, że cię wtedy zostawiłam, a sam chcesz porzucić misję, bo może mi się coś stać. Wiele razy byłam w niebezpieczeństwie i nikogo ze mną wtedy nie było. I jakoś żyję. — Kurtis również wstał. — A ciebie zostawiłam samego z Boaz i co? Prawie zginąłeś!
— Ale przeżyłem. I też wciąż tu jestem. Też wiele razy byłem w ryzykownych sytuacjach. I też jakoś żyję. Tamta misja nie była tak niebezpieczna jak ta.
Westchnęła. Kłócili się jak stare małżeństwo. I o co? O to, że prowadzą niebezpieczny tryb życia i narażają siebie na niebezpieczeństwo? Że są hipokrytami, bo chcą chronić drugą osobę, choć nie dbają o własne bezpieczeństwo? I w imię czego chcieli siebie nawzajem chronić?
Ważyły się losy świata, a w tym momencie jedyne, o czym myślała, to jakby to było móc znowu go pocałować.
„Nie.”
Misja już odciskała na nich emocjonalne piętno. Jeśli teraz daliby się ponieść chwili słabości, przywiązaliby się do siebie jeszcze bardziej.
Spojrzała mu w oczy. Czuła, że w tym chwilowym milczeniu doszli do porozumienia. Potrzebowali jedynie cierpliwości.
— Musimy się wyspać. — przerwała ciszę. — Jutro ruszamy dalej.
Kiwnął głową bez słowa. Każde z nich usiadło na osobnym łóżku. Zdejmując elementy ubioru, jeden po drugim, ukradkiem zerkali na siebie tak, by drugie tego nie zobaczyło. Zostawiając na sobie bieliznę, Croft owinęła się niepewnie starą kołdrą i ułożyła na boku, twarzą do ściany. Kurtisa kusiło, żeby podejść i zawinąć się tam razem z nią. Powstrzymał się jednak, układając się na plecach i przykrywając ciało równie starym kocem.
Dopiero tak leżąc, czuł opanowujące go zmęczenie. Ciężar powiek. Rozluźniające się mięśnie.
— Kurtis?
Głos wyrwał go z półsnu.
— Tak?
— Kiedy już będzie po wszystkim, co zamierzasz zrobić?
— Co masz na myśli?
— Jakie masz plany? Gdzie pojedziesz? Co będziesz robił?
— Nie zastanawiałem się nad tym. — odpowiedział.
Plany na przyszłość? Nawet tego nie rozważał. Choć dążył do tego, by pokonać oprawców, jego umysł już dawno zaadaptował się do myśli, że postapokaliptyczna rzeczywistość pozostanie normą. Nie zastanawiał się nad możliwym sukcesem ich poczynań. Co, jeśli faktycznie ich pokonają? Co dalej?
— Ja widzę siebie na plaży.
Zaśmiał się.
— Na plaży? Ty? Nie wolałabyś biegać po grobowcach i wykradać stare artefakty?
— To jak jestem archeologiem, który lubi swoją pracę, to nie wolno mi marzyć o zwyczajnych wakacjach?
— Ale ty jesteś nietypowym archeologiem, więc spodziewałem się nietypowej formy spędzania czasu.
— Widzisz, potrafię być zaskakująca.
Trent odwrócił się w jej stronę. Leżała teraz na drugim boku, zwrócona twarzą do niego. 
— Postaram się, żebyś miała te swoje wymarzone wakacje.
— Będą wymarzone, jeśli ty do mnie dołączysz.
Uniósł brwi.
— Nie dość, że mam pokonać Tych Złych, to jeszcze mam cię zabrać na te wakacje? Dużo ode mnie wymagasz, ale niech ci będzie.
— Nie mogę się doczekać. — odparła z lekkim uśmiechem, po czym ziewnęła przeciągle. — Dobranoc, Kurtis. — dodała, przewracając się z powrotem na prawy bok.
— Dobranoc. — wymamrotał.


Z każdym śladem pozostawianym na śniegu zbliżali się do celu. Już wiele godzin minęło, odkąd przebywali w Paryżu, leżąc pod ciepłymi kołdrami. Teraz marznęli w surowym klimacie himalajskich gór, mimo odpowiedniego ubioru, ukradzionego po drodze ze sklepu sportowego. Niezbyt logiczny wybór kolejnych portali do zamknięcia Karel usprawiedliwiał możliwością bycia dopadniętym przez jego dzieci, podążające za nimi w celu odebrania im sztyletu. Kolejność nie uwzględniająca odległości między celami miała ich rzekomo zmylić.
Od rozmowy Kurtisa z Larą w schronisku, poprzedzonej kłótnią, atmosfera między nimi była niezręczna. Nie odzywali się do siebie za wiele, co najwyżej prowadzili krótkie rozmowy o niczym. Myślami uciekając do tej nocy żałował, że do niczego między nimi nie doszło. Czy doprowadziłoby to do przerwania misji? Być może. A czy nie tego chciał? Jak najbardziej, ale pragnął też normalnego życia. Jeśli był choć cień szansy, że się uda, była to gra warta świeczki. Oczami wyobraźni już widział złoty piasek i turkusowe morze. Drinki z palemką i przypiekające słońce.
Na horyzoncie, na tle ośnieżonych wzgórz, czaiła się świątynia Kedernath. Według wskazówek Niny, to w środku tej niewielkiej budowli znajdowało się jedno z dziesięciu przejść międzywymiarowych. Widać było, że nie kłamała, bowiem z wejścia do świątyni co chwilę wyłaniał się Upadły, wzlatując w stronę nieba.
Nagle Joachim, który prowadził towarzyszy, stanął w miejscu. Odwrócił się w ich stronę.
— Sporo myślałem o tym, co zaproponowałeś. — tu skierował wzrok na Kurtisa. — Nadal uważam, że to szalony pomysł.
— Cieszę się, że mówisz mi to ponownie. — odpowiedział błękitnooki z przekąsem.
— Szalony, tak. Ale wykonalny.
Kurtis z Larą spojrzeli po sobie.
— Myślę, że warto zaryzykować. Nim jednak przejdziemy przez portal, musicie mnie wysłuchać. Tak jak mówiłem, po drugiej stronie czeka bardzo niebezpieczne miejsce. Jak sami dobrze wiecie, jesteście istotami czterowymiarowymi, prawda? Żyjecie w trzech wymiarach przestrzennych oraz jednym czasowym. Natomiast my, Nefilim, jesteśmy istotami wyższowymiarowymi. I to miejsce, które jest po drugiej stronie, jest właśnie takie. Wyższowymiarowe.
— Co to znaczy dla nas? — spytała Lara.
— I tu moja prośba do was. Kiedy tam wejdziemy, macie zawsze podążać za mną. Słuchajcie się moich poleceń. Nie oddalajcie się. Będą tam na was czyhać zagrożenia, których sami nawet nie dostrzeżecie. Rozumiemy się?
Kiwnęli głowami.
Ruszyli dalej. Wchodząc po stopniach do świątyni, przez wąskie wejście, zastali kolejny z portali, jawiący się jako czarna dziura, zakrzywiająca wokół siebie przestrzeń. Na myśl, że miałby przez niego przejść, Trent zaczynał żałować swojej propozycji. Widząc jednak, jak Karel przenika przezeń i znika za czarną powłoką, a za nim Croft – błękitnooki nie miał wyjścia. Zanurzył się w mrocznej otchłani, a uczucie, które nim zawładnęło, było nie do opisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz