27 września 2020

Rozdział 18 - Zakazana wiedza

Dłoń, w której trzymał długopis, lekko mu drżała. Czysta kartka papieru czekała, aż przeleje na nią swoje myśli. Od dawna chciał to zrobić, ale kiedy przyszła pora, wahał się. Oznaczałoby to udokumentowanie wszystkich jego błędów. Jego grzechów. Przyłożył jednak narzędzie do powierzchni i zaczął tworzyć kolejne litery.

Drogi Kurtisie,
od dawna chciałem do Ciebie napisać, ale odwaga chyba nigdy nie była moją mocną stroną. Poza tym powstrzymywało mnie to, że i tak nie otrzymasz tego listu, po co więc go pisać? Z drugiej strony może to właśnie pretekst, by jednak przelać swoje myśli na papier. Nie spieszy mi się, byś je przeczytał.
Nawaliłem. Na całej linii. Niedługo po tym, jak wyruszyłeś w bohaterską podróż za miłością swojego życia, przesłuchali mnie i Joshuę. Zabrakło mi siły. Wygadałem się. Myślałem, że chronię tym Josha, obiecywali mi, że go zobaczę. I zobaczyłem, martwego. To uczucie, które mi wtedy towarzyszyło, jest nie do opisania. Obyś nigdy nie musiał widzieć martwego ciała bliskiej ci osoby. Próbowałem jakoś uspokoić swoje sumienie. Regularnie odwiedzałem Lenę, tak jak prosiłeś. To też się ostatnio zmieniło. Oprawcy zorientowali się, że tunele kanalizacyjne są kryjówką, wysadzili ulice i siłą powyciągali stamtąd ludzi. Sporą część zabili. Nie mogłem znaleźć Leny.
Przepraszam. Zawiodłem Cię, choć nawet jeszcze o tym nie wiesz. Odkąd wyjechałeś, jest coraz gorzej. Czasem mam wrażenie, że nasze dni są policzone.
Wybacz.
Arthur

Chwycił kartkę w obie ręce. Czuł narastającą chęć zgniecenia jej w dłoniach do postaci kulki. Ostatecznie jednak złożył papier dwa razy i schował do kieszeni. Kto wie, może będzie mu dane spotkać się z Trentem i wręczyć mu ten list? 

***

— Co takiego znajduje się na południu Niemiec, że akurat tam nas ciągniesz?
Siedząc za kierownicą, Kurtis miał coraz większe wątpliwości co do wejścia w ugodę z Karelem. Swoje zastrzeżenia przy każdej okazji wyrażał też Zip, aktualnie przesiadujący na tylnym siedzeniu.
— Dowiecie się w swoim czasie.
Trent nie lubił takich zagrywek.
— Współpracujemy, chyba dobrze by było, żebyśmy wiedzieli, w co się wpakowaliśmy?
Wciąż myślał. Zaufał Joachimowi Karelowi. Nefilimowi. Ojcu oprawców. W głowie tliła się nieprzyjemna myśl.
„A jeśli to podstęp?”
Już raz został oszukany.
— Na granicy z Austrią znajduje się zamek, w którym swego czasu przebywał Ekchardt. Zamek Krieglera.
Mało informacji. Ale może wystarczająco. Ile czasu mogłoby zająć przejechanie wzdłuż granicy, by ten zamek odnaleźć?
— Coś więcej?
W odpowiedzi na twarzy Karela zawitał krzywy uśmiech.
— Jak już mówiłem, w swoim czasie.
Sunęli gładko po autostradzie. Zip spoglądał na ponury nieboskłon, na którym co chwilę widać było przelatujących Upadłych. Z kolei Kurtis zerkał na pasażera obok.
Na granicy z Austrią. Zamek Krieglera. Co takiego mogło się w nim znajdować, co pomogłoby w ocaleniu świata?
Joachim poszukiwał odpowiedzi w książkach, które znajdowały się w laboratorium Ekchardta. Logicznym było podejrzewać, że w opuszczonym zamczysku będzie szukał tego samego.
Zamek Krieglera. Książka.
Biblioteka?
Trent widział, że uśmiech nie znika Nefilimowi z twarzy, co go drażniło. Odczuwał narastającą nieufność, w głowie tliło mu się pytanie do samego siebie – „Coś ty zrobił?”. Karel miał przewagę będąc źródłem informacji, mogąc je dawkować odpowiednio, podczas gdy ich dwójka była zdana na jego łaskę.
Ale Kurtis wiedział już wystarczająco dużo. Były to tylko elementy układanki, ale puzzle to on umiał układać.
— Dziękuję ci za współpracę. — błękitnooki odezwał się, swoimi słowami zmywając zadowolenie z twarzy Karela, który natychmiast odwrócił głowę w stronę kierowcy, spoglądając nań pytającym wzrokiem i unosząc brew. 
Nagle drzwi z jego prawej otworzyły się na oścież, a następnie Joachim poczuł obcą, nienamacalną siłę, gwałtownie wypychającą go z auta. Wypadł prosto na asfalt, przetoczył się kilka razy, słysząc przy okazji pisk opon. W pierwszej chwili przeklął na niezapięty przez siebie pas. Leżąc na brzuchu, pomagając sobie rękoma, podniósł się i spojrzał w kierunku pojazdu, który dość szybko oddalił się od niego. Jednak wciąż był widoczny.
Kurtis dociskając pedał gazu, pragnął zostawić za sobą pomyłkę, jaką była współpraca z wrogiem.
Zip patrzył zdezorientowany to na bruneta, to za siebie na postać, która z każdym mijanym kilometrem stawała się coraz mniej dostrzegalna. Oniemiał. Czuł szczęście i ekscytację, ale jednocześnie pewien niepokój.
— O kurwa!
Trent aż podskoczył na fotelu słysząc niespodziewany okrzyk czarnoskórego. Spojrzał w lusterko, widząc zielony błysk światła. 
Oboje poczuli szarpnięcie, któremu towarzyszył huk. Tył auta uniósł się do góry, a Kurtis stracił panowanie nad pojazdem. Samochód zrobił przewrotkę, dachując. Oboje spadli z foteli, lądując z łoskotem na sufit stykający się z asfaltem.
Leżąc tak w niewygodnych pozycjach, czuli kolejne wstrząsy, słyszeli kolejne huki i widzieli kolejne zielone rozbłyski, jeden za drugim. Między ogłuszającymi dźwiękami Trent krzyknął do Zipa, by natychmiast wydostał się na zewnątrz. Błękitnooki wyczołgał się przez cały czas otwarte drzwi pasażera, czarnoskóry w panice szarpał za klamkę, bezskutecznie – lewa część auta była przygnieciona, uniemożliwiając ucieczkę.
Po chwili wyjście z drugiej strony stało się możliwe – Kurtis używając swych mocy wyrwał tylne drzwi z prawej, następnie wyciągnął rękę, by pomóc kumplowi wydostać się na zewnątrz.
Auto zaczęło dymić, a wkrótce stanęło w płomieniach. Mężczyźni uciekając co sił w nogach, zostali powaleni siłą uderzeniową wybuchu, lądując twarzami na jezdnię.
Nie był to koniec kłopotów. Gdy mocno poturbowani podnosili się z ziemi, dostrzegli, że mają towarzystwo. Cała akcja przyciągnęła uwagę Upadłych, którzy zaczęli zlatywać się wokół nich.
Nie atakowali, a jedynie otaczali, każdy dolatujący wypełniając część kręgu, który utworzyli swoimi błoniastymi ciałami. Zip i Kurtis stali plecami do siebie, obserwując bacznie dalszy bieg wydarzeń, trzymając dłonie blisko zawieszonych na paskach broni. Ręka czarnoskórego drżała, błękitnooki był bardziej opanowany.
Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, żadna ze stron nie wykonywała ruchu. Mutanci sprawiali jednak wrażenie, jakby czekali na coś innego niż strzały z pistoletów. Po chwili dwóch z nich odsunęło się, robiąc przejście dla Joachima.
— Oj Kurtis, Kurtis. — wyglądał na niewzruszonego, wręcz rozbawionego tą sytuacją. Strzepnął z ubrania resztki kurzu. — Ładnie to tak się zachowywać? Mieliśmy przecież umowę.
Trent milczał. „Najpierw myśl, potem działaj!”, słyszał słowa w swojej głowie, powtarzające się niczym mantra. Rzadko kiedy słuchał tej rady.
— Przykro mi, że musiałem wam dać nauczkę. Mam nadzieję, że mocno się nie poturbowaliście. — kontynuował z fałszywą troskliwością w głosie.
— Jak mamy ci ufać, skoro kontrolujesz mutanty? Pewnie tak naprawdę jesteś po stronie oprawców. — wyrwało się Zipowi.
— Nie musiałbym ich w ogóle przywoływać, gdybyście mnie nie sprowokowali. Mogę ich kontrolować, bo sam jestem Nefilimem.
Wykonał ruch ręką, który sprawił, że mutanty zatrzepotały skrzydłami, kolejno odlatując.
— Tym razem wam odpuszczę. Uznajmy to za małe nieporozumienie.
Kurtis niepewnie kiwnął głową. Zareagował impulsywnie, co zdarzało mu się często. I w pierwszej chwili po reakcji Karela czuł zażenowanie swoim postępkiem, a także pewną ulgę, gdy Joachim tak szybko postanowił puścić to w niepamięć.
Zbyt szybko.
Kolejne podejrzliwe myśli naszły umysł błękitnookiego. Przecież Nefilim mógł ich zgładzić bez problemu. Nie byli mu aż tak niezbędni. Czemu chciał ich utrzymać przy życiu?
Jakiś podstęp?
— Wszystko fajnie i w ogóle, ale trochę tak jakby zajebałeś nam transport. Właściwie zajarałeś. Zjarałeś. Spaliłeś. — odparł Zip, wskazując na płonący wrak.
Z pewną dozą dezorientacji zaczęli rozglądać się po okolicy. Rozciągająca się w dwie strony autostrada była wolna od wszelkich środków transportu. Od najbliższych resztek cywilizacji dzielił ich długi dystans. 
Kurtis westchnął i ruszył w kierunku, w którym jeszcze niedawno jechali autem. Pozostała dwójka bez słowa podążyła za nim.


Trawa rosnąca wzdłuż torów była uschnięta, odsłaniając trasę, jaką wyznaczały szyny. Wolnym krokiem szli na południe, z każdym mijanym metrem zbliżając się do granicy. 
Kurtis szedł ramię w ramię z Zipem, kilka metrów za Karelem, który ich prowadził. Błękitnooki miał mętlik w głowie. Żałował swojej reakcji, miał tendencję do impulsywnych działań. W końcu w równie nieprzemyślany sposób przystał na propozycję Joachima. Także do tej decyzji miał wątpliwości.
Zaufał jednemu z Tych Złych. Joachim twierdził, że przeciwny jest działaniom, jak sam to nazwał, Nowej Kabały, ale jedyny dowód, jaki na to mieli, to jego słowa. Co prawda nigdzie nigdy nie był widoczny razem z oprawcami, jednak nic nie stało na przeszkodzie, żeby okazał się być ich tajną bronią, działającą w ukryciu. Joachim mógł równie dobrze zostać wysłany przez nich, by ten schwytał Kurtisa, sprzedając mu bajeczkę o rodzinnych niesnaskach, zaskarbiając sobie jego zaufanie.
A może to była tylko paranoja?
Nie pozostało mu nic innego, jak pozwolić wydarzeniom się rozwinąć.
— Jakiej książki dokładnie szukamy?
Słysząc pytanie Trenta, blondwłosy zaśmiał się.
— Wiecznie głodni wiedzy, co? A jak nie odpowiem? Znowu wbijecie mi przysłowiowy nóż w plecy?
Pozostali dwaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Zip wzruszył tylko ramionami. Trent czuł, że powinien był wydukać chociaż zwykłe „przepraszam”, jednak jakby to brzmiało?
„Wybacz, że wyrzuciłem cię z auta jak tylko uznałem, że dałeś nam wystarczająco dużo informacji.”
Karel przerwał niezręczne milczenie.
— Swego czasu z Larą — na dźwięk jej imienia słyszanego z ust Joachima, Kurtisa przeszedł dreszcz — natrafiliśmy na pewien trop. Istnieją, podobno, pewne księgi, opisujące różne rytuały związane z moją rasą. Bardzo rzadkie. W zasadzie to prawdopodobnie istnieje tylko jeden egzemplarz. I mieliśmy mocne podejrzenia, że w jej posiadaniu był nasz wspólny „znajomy”, Pieter van Ekchardt.
— Mówisz bardzo ogólnikowo i rzucasz słowa typu „podobno, „prawdopodobnie”, to ta książka istnieje czy nie? — wtrącił się Zip.
Karel nie odpowiedział. 
— Pewnie poszłoby dużo szybciej, gdybyśmy mogli wygooglować „rytuały zabijające Nefilim.” — szepnął dredowłosy do Kurta.
Spacer wzdłuż torów doprowadził ich do małego budynku będącego elementem równie małej stacji kolejowej. Za nim dało się dostrzec parking, udekorowany kilkoma opuszczonymi samochodami. Przyspieszyli nieco kroku, a kiedy dotarli po suchej trawie do upatrzonego punktu, wśród zwykłych aut dostrzegli wyróżniający się kamper.
— Ja prowadzę! — krzyknął niespodziewanie Zip. Podbiegł do kampowozu, zapominając, że sam nie da rady go otworzyć. Kurtis spokojnie dołączył do kumpla, wykonał sztuczkę z otwieraniem drzwi supermocami i wpuścił Zipa na miejsce kierowcy.
Trent domyślił się, dlaczego czarnoskóry tak ochoczo zadeklarował, że chce być kierowcą. Dla pozostałej dwójki oznaczało to siedzenie w mieszkalnej części pojazdu, a zostawanie sam na sam z Nefilimem nie należało do marzeń żadnego z nich.


Cała trójka stała przed autem, na asfaltowej jezdni. Wokół roztaczał się widok wzgórz pokrytych pożółkłą trawą, krzewami i drzewami, między którymi rozciągała się kręta droga. Wzrok wszystkich był jednak zawieszony na wieży wyłaniającej się zza gałęzi na jednym ze wzniesień.
Po żmudnej podróży nareszcie byli na miejscu. Ukryty za roślinnością zamek Krieglera czekał na ich wizytę. Oddzielało ich już tylko kilkanaście metrów drogi pod górę.
Kamienna budowla, zrujnowana w niektórych miejscach, pozbawiona była nieco formy. Wyglądała, jakby przeżyła bombardowanie, które nie zdołało jej zmieść z powierzchni ziemi. Brama prowadziła na niewielki dziedziniec, a stamtąd można było dostać się do środka drzwiami naprzeciwko.
Wnętrze powitało ich kamiennymi ścianami i posadzką w szachownicę w odcieniach brązu. Na wprost stały schody prowadzące w górę, w połowie rozwidlające się na lewo i prawo. Oświetlane były przez oszklone półkoliste sklepienie. Zarówno po obu stronach schodów jak i wejścia znajdowały się łukowe przejścia, łączące hol z pozostałymi częściami zamku. Wszelkie kąty przyozdobione były pajęczynami.
Chłonęli przez moment ten widok, a po chwili Joachim bez słowa skręcił w prawo, przechodząc pod łukiem.
„Wie, gdzie jest biblioteka? Był tu już wcześniej?”
Zip i Kurtis posłusznie podążyli za Karelem. Przechodząc przez pasaż, trafili do korytarza, który na wschód prowadził do jednej z wież, natomiast na zachód czekały uchylone drzwi. Ignorując wieżę, Karel wybrał drugą opcję.
— Myślicie, że ktoś tu jest? — zapytał nieśmiało czarnoskóry.
— Zip, to że drzwi są uchylone jeszcze nie oznacza, że mamy tu intruza.
Wkraczając do środka, ich oczy przywitały półki z książkami sięgające aż do sufitu. Pomieszczenie rozciągało się na prawo od wejścia, między każdymi dwoma regałami znajdował się stół z ławami po obu jego stronach, oświetlany przez wysokie, łukowe okno. W smugach światła można było dostrzec drobiny kurzu unoszące się w powietrzu.
— Zacznijcie od półki po lewej, ja się zajmę tą. — wydając polecenie i podchodząc do regału, Karel zaczął uważnie przyglądać się grzbietom książek. Było ich sporo, ale nie na tyle, by zapełniały całe półki.
— Zaraz, chwila, co? — Zip był wyraźnie zdezorientowany. — Czego właściwie mamy szukać? Tu jest mnóstw książek, to zajmie wieczność! Nawet nie mamy prowiantu, bo ktoś, nie powiem kto, spalił nam furę!
— Quaerite veritas per archetypis. Supra infraque latet simul. — wymamrotał blondwłosy.
— Kurtis, ta kryptogra zaczyna mnie irytować. Czemu nie jechałeś szybciej jak go wywaliłeś z auta?
Nagle szelest. Dźwięk, którego żadne z nich nie wydało, nawet Joachim stojący najbliżej setek papierowych tomów. Odgłos dobiegł z końca sali.
Wszyscy zamarli w bezruchu. Nasłuchiwali. Czyżby w ruinach zamku czaił się mutant?
Trent powoli sięgnął po spluwę, Zip nie pozostał dłużny. Słyszeli bardzo ciche kroki, zupełnie jakby ktoś się skradał, nie chcąc być wykrytym.
Kliknięcie. Przeładowanie broni. Jednak nie dobiegło od żadnego z mężczyzn, a właśnie z końca biblioteki.
Oboje wymierzyli pistolety w kierunku źródła niepokojących odgłosów.
— Zip? Kurtis?
Żeński głos zabrzmiał pewnie i nieśmiało zarazem. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Trent wciąż celował, jednak Zip opuścił berettę. Wszędzie rozpoznałby ten głos.
— Lara?
W tym momencie zza ostatniego regału wyłoniła się żeńska sylwetka, celująca w ich kierunku. Smugi światła sięgały do jej twarzy, oświetlając kasztanowe włosy związane w kitkę.
Kurtis cały czas trzymał pistolet w górze.
— Kurtis, no co ty? To Lara!
Jednak błękitnooki nie ustępował. Croft też nie.
— To nie ona.
— Kurtis, no weź, co ty odwalasz?
— Nie sądzisz, że to dziwne, że ona znalazła się akurat tutaj, gdzie przyprowadził nas Joachim?
— Joachim? — odezwała się panna archeolog. — Jest z wami Karel? — zapytała, opuszczając broń.
W tym momencie Nefilim wyszedł powoli zza regału.
— Witaj, Laro.
Zawieszając broń na pasku, skrzyżowała ręce na piersi.
— No patrzcie państwo, nigdy bym się nie spodziewała komitetu powitalnego w takim składzie.
Chciała podejść bliżej, lecz Kurtis natychmiast krzyknął by się zatrzymała, pod groźbą odstrzelenia jej głowy.
— No nie, ja już mam dosyć tej paranoi. To da się łatwo załatwić. Lara, słuchaj, powiedz coś o Kurtisie, co on wie, że tylko ty o nim wiesz. Cokolwiek. Załatwmy to.
Trent rzucił okiem na Zipa, wpierw z pewną dozą irytacji, ale potem pomyślał „Niegłupie”.
— W porządku, niech się zastanowię. — palcem wskazującym i kciukiem chwyciła się za podbródek, drugą rękę opierając o biodro. — Już wiem. Masz malutki tatuaż na lewym pośladku.
Dredowłosy parsknął. W pierwszej chwili pomyślał, że Croftówna sobie żartuje, by rozluźnić atmosferę.
— Jaki? — ton Kurtisa był dość oschły.
— Naprawdę chcesz, żebym powiedziała to na głos?
— Teraz to musisz, umieram z ciekawości! — wtrącił się Zip.
— Na jego usprawiedliwienie, mówił mi, że był wtedy pijany i jego ówczesna dziewczyna też była pijana, dlatego nie zawahała się mu tego wytatuować. Masz wytatuowanego małego kwiatka z uśmieszkiem w środku.
Zip wytrzeszczył oczy, po czym rozbawiony zaczął się głupio szczerzyć, spoglądając na Trenta i oczekując jego reakcji. Po chwili błękitnooki opuścił broń, bez słowa zawieszając ją na pasku. Czarnoskóry wymamrotał „Ja pierdolę”, nie dowierzając, że jego nowy kumpel ma, mówiąc kolokwialnie, kwiatka na dupsku. Karel pozostawał niewzruszony.
Lara zbliżyła się do całej trójki. Cienie pod jej brązowymi oczami zdradzały zmęczenie, kilka pasem włosów uciekło z trzymającej je gumki.
— Warto było się tak ośmieszyć?
— Gdybyś wiedziała, przez co przeszedłem, zrozumiałabyś.
Na jej twarzy pojawił się krzywy uśmiech.
— Och, do jasnej cholery! — Zip przerwał napiętą atmosferę, odpychając Trenta na bok i biorąc Larę w mocne, przyjacielskie objęcia. Croft z radością je odwzajemniła.
Widząc, jak kobieta wita się z przyjacielem, dopiero wtedy dotarło do Kurtisa, co się właśnie stało.
Udało się.
Znalazł Larę Croft.
Karela powitała tylko skinieniem głowy. Kurtisa natomiast, po chwili wahania, objęła przyjacielsko, lecz uścisk był mocniejszy niż w przypadku dredowłosego. Trzymając ją w objęciach, serce mimowolnie zaczęło mu bić mocniej.
Tyle tułania się po świecie.
Tyle poszlak, tyle walk.
Prawie stracił nadzieję.
A teraz stał tu, z prawdziwą Larą tuż przed nim. W jego ramionach.
Ile musiało się wydarzyć, żeby ich drogi się zeszły.
Miał jej tyle do opowiedzenia.
Było tyle do wysłuchania tego, co ona przeżyła.
Wypuścili się nawzajem z ramion, jeszcze przez chwilę patrząc sobie w oczy.
— Muszę zapytać – jakim cudem Kurtis zdradził, że ma tatuaż na tyłku? Musiał być równie pijany, jak wtedy, gdy dał go sobie zrobić.
— Sama go odkryłam. — odparła Lara wesoło.
Zip rozdziawił usta. Na jego twarzy pojawiła się konsternacja z rozbawieniem, po czym poczucie, że nie powinien był tego usłyszeć.
— Wszystko to doprawdy wzruszające, ale przybyliśmy tu chyba z innego powodu. — wtrącił Joachim, wcześniej milczący i jedynie obserwujący.
— Quaerite veritas per archetypis. Supra infraque latet simul. Powiedziałeś to cicho, ale usłyszałam.
— Pamiętałaś.
— Widzę, że szukacie tego, co ja.
— I znowu zaczyna się kryptogra! — czarnoskóry był wyraźnie sfrustrowany. — Czy ktoś może mi wyjaśnić, o co chodzi?


Siedzieli przy pierwszym stole od drzwi. Zip obok Kurtisa, Lara obok Joachima. Na blacie leżała gruba księga.
— Jesteś pewna, że to Biblia?
— Na 99 procent. Quaerite veritas per archetypis. Szukajcie prawdy w pierwowzorze ksiąg. Trochę mi zajęło rozszyfrowanie tego, bo nazywanie Starego Testamentu pierwowzorem ksiąg jest dość subiektywne. Ale mówimy tu o Nefilim, a nigdzie wcześniej niż w Starym Testamencie nie było o nich wzmianki, czyż nie?
— Ma to sens. — odpowiedział Karel.
— O co chodzi z tą sentencją, skąd ją wzięliście? — zapytał Kurtis.
— Długo by wyjaśniać. — zbył go Joachim. — A co z drugą częścią?
— I tu się pojawia problem. Nie wiem. Przejrzałam cały Stary Testament, znalazłam kilka wzmianek o Nefilim, ale nic mi one nie mówią.
— Jak brzmiała druga część sentencji? — Trent zadał kolejne pytanie.
— Supra infraque latet simul.
— Jest ukryta na wierzchu i pod spodem zarazem.
— Widzę, że znasz trochę łaciny. Próbowałam analizować te fragmenty, znaleźć jakieś drugie dno. Ale nic mi nie przyszło do głowy.
— Mogę?
Trent sięgnął po Biblię. Palcami przejechał po okładce, następnie otworzył na pierwszej stronie. Dopiero dzisiaj, po raz pierwszy, zaledwie kilka razy usłyszał ten łaciński tekst, ale już czuł, że rozwiązanie zagadki ma na przysłowiowym końcu języka. W tym przypadku może raczej końcu palców.
Przewertował kartki. Nie, w środku na pewno nic nie będzie.
Prawda ukryta na wierzchu i pod spodem zarazem.
Powrócił do pierwszej strony. Opuszkami przejechał po wewnętrznej stronie okładki. Na brzegu poczuł, że ów wnętrze jest lekko wypukłe.
Na ten widok Larę olśniło. Zanim Kurtis lub ktokolwiek inny zdążył zareagować, poleciła błękitnookiemu, by wyciągnął Chirugai. Posłusznie wyjął broń, wysunął jej ostrza, wiedząc już, co robić. Chwycił ją w nietypowej pozycji, za jedno z ostrzy. Ledwo się nie kalecząc, ostrożnie rozciął papier na wewnętrznej stronie okładki w miejscu, gdzie widać było uwypuklenie. Podczas gdy zawieszał broń z powrotem na pasku, Lara sięgnęła po księgę, by z otwartej kieszeni wyciągnąć złożonych kilka kartek papieru. Były równie stare i pożółkłe, jak stronice tejże Biblii.
Lara i Joachim spojrzeli po sobie.
Croft rozłożyła strony na całym blacie. Były ponumerowane i wypełnione ręcznymi zapiskami w języku łacińskim.
— Mamy to. — odparł Karel, nie powstrzymując uśmiechu.
— A co „to” dokładnie oznacza? — zapytał Kurtis z przekąsem. Udzielała mu się frustracja Zipa związana z brakiem jakichkolwiek wyjaśnień.
— To są opisy rytuałów, o których wspominałem.
— Czy to nie jest trochę podejrzane, że są zapisane ręcznie i ukryte w pojedynczym egzemplarzu Biblii? — zauważył brązowooki. — Skąd pewność, że opisane tu, jak mówisz, rytuały są prawdziwe i jak je wykonamy to magicznie stanie się to, co opisują, że ma się stać?
— Wiem tyle, że to zakazana wiedza. Wszelkie księgi z tą treścią, którą macie przed sobą, zostały spalone. Moja rasa nie chciała, by ktokolwiek wiedział, że jest sposób, by nas pokonać.
— Jak widać ktoś miał tego świadomość i postanowił przechować tą wiedzę w bezpiecznym miejscu.
— Dokładnie tak. A po charakterze pisma śmiem twierdzić, że to sam Ekchardt. Drogi tego alchemika i mojej rasy skrzyżowały się już wiele setek lat temu. Podejrzewam, że w jakiś sposób wchodząc w posiadanie tej wiedzy, postanowił ją spisać i przechować. Jako wyjście awaryjne.
Lara przytakiwała. Musiała już wcześniej o tym słyszeć. Od Karela. Jak razem współpracowali.
„Beze mnie”.
— W końcu troszkę konkretów. Mało, ale zawsze. — odezwał się Zip. — To teraz czytajcie te rytuały.
Joachima bardzo zaskakiwała postawa Zipa. Sądził, że to Kurtis będzie zadawał więcej pytań, wyrażał dominację w grupie. Że Zip jest tylko pomocnikiem, czy kim tam był dla Trenta. Mylił się.
Sięgnął po kartkę oznaczoną w rogu symbolem „I”.

Klucz
By móc odprawić rytuał, potrzebny jest klucz. Artefakt. Divisa Pugione. Kapadocja. Sztylet w kształcie wydłużonego stożka wykonany z metalu stopionego z kamieniami szmaragdu. Rękojeść w kształcie walca, zakończona głową lwa. Dwa drobne szmaragdy jako oczy.

— Kurde, myślałem, że to będzie bardziej poetycko napisane. — wtrącił dredowłosy.
— Pieter pewnie chciał wszystko spisać szybko.
— Poza tym, brzmi jak zwykły nóż, tyle że przesadnie ozdobny. Jakbym wiedział wcześniej, wziąłbym na wyprawę nóż kuchenny.
— Zip, proszę cię, zamknij się. — odparła Lara.

Działa tylko w posiadaniu Nefilima.

— Kapadocja? Tylko tyle jest napisane? — zapytał Kurtis, Joachim przytaknął. — Chyba nie będziemy wędrować po całej Kapadocji w poszukiwaniu tego sztyletu? To strata czasu.
— Niech Karel czyta dalej, może dowiemy się czegoś więcej.
Nefilim zaczął pobieżnie czytać początki różnych rytuałów. Niektóre wydawały się niezbyt istotne, natomiast jego uwagę przykuły dwa o szczególnych nazwach: Rytuał Otwarcia i Rytuał Zamknięcia.
Widząc te nazwy czuł, że spełniły się jego podejrzenia.

Rytuał Otwarcia
Nefilim w posiadaniu klucza wbija sztylet w miejscu, w którym chce otworzyć portal. Wypowiada słowa

Ex alia Tellure arcessantur, Nefilim ortum, et veniet in terram.

Otwiera to przejście do Hordus Canducus. Obcy wymiar.

Zapadła cisza, bohaterowie musieli przetrawić treść tej krótkiej notki.
— Tak jak podejrzewałem. — odparł blondwłosy tajemniczo. Wszyscy wpatrywali się w niego, oczekując wyjaśnień. — Zastanawialiście się, skąd tej szarańczy wzięło się tak dużo w tak krótkim czasie? I w tylu różnych miejscach na świecie jednocześnie?
— Zawsze myślałem, że musieli mieć jakieś hodowle rozsiane po całym globie. Laboratoria, w których przeprowadzali eksperymenty, tworzyli biologiczne abominacje, aż byli zadowoleni z efektów. Coś jak eksperymenty waszej Kabały, tylko na większą skalę. — odpowiedział Kurtis.
— Też tak myśleliśmy. Na początku. — odezwała się Lara.
— Ale im dłużej się nad tym zastanawialiśmy, tym bardziej traciło to sens. Nie wiem, czy byliby w stanie utrzymać setki hodowli krwiożerczych wybryków natury w tajemnicy. Przypomniałem sobie o tych rytuałach. Z waszej perspektywy można by rzec, że to czarna magia. Ale o dziwo ma to dużo więcej sensu. Jak brakujący element układanki.
— Okej, ale ten opis jest tak wybrakowany. — Trent był skołowany. — O co chodzi z tym rytuałem otwarcia? Otwiera portal do, jak zrozumiałem, Ogrodu Upadłych? I jeszcze dopisek, że to obcy wymiar? Widzę, że zakrawamy tu o jakieś fizyczne teorie o wyższych wymiarach? Co to w ogóle za miejsce?
— Wy, ludzie, zadajecie tak dużo pytań. Ale w porządku, postaram się to wyjaśnić. Hordus Canducus znajduje się, jak słusznie zauważyłeś, w wyższym wymiarze. Otóż widzisz, Nefilimy to istoty nadprzyrodzone, co zresztą wiesz. Co więcej, jesteśmy bytami żyjącymi w większej liczbie wymiarów, stąd bierze się między innymi nasza zmiennokształtność. Wiem, to brzmi absurdalnie. Ale liczę, że do absurdów jesteś już przyzwyczajony. Rytuał Otwarcia tworzy przejście z waszego wymiaru do wymiaru wyższego. I do Hordus Canducus, skąd pochodzą Upadli, których widzicie teraz na ulicach. Na niebie. Dlatego też te rytuały są tajne, zakazane, sprowadzanie tych potworów na Ziemię nie prowadzi do niczego dobrego.
— I podejrzewasz, że twoi potomkowie wykorzystali taki rytuał, żeby otworzyć portal i przyprowadzić sobie tą bezmózgą armię?
— Nie jeden. Wiele. Wiele portali rozsianych po całym świecie. Ale tak, dokładnie to podejrzewamy. Nie wiem tylko, skąd znali te rytuały. Nie z tych kartek, to pewne. W każdym razie wydaje się, że to jedyny sposób, by w tak krótkim czasie rozsiać po całym globie tak potężną armię.
Trent kiwnął głową.
— Domyślam się, że nas interesuje ten drugi ceremoniał.
— Rytuał Zamknięcia.

Rytuał Zamknięcia
Nefilim będący w posiadaniu klucza musi wymierzyć go ostrzem w stronę portalu i wypowiedzieć słowa:

Proiectus es de terra, Nephilim abiit ad hortum.

Zamyka to przejście do Hordus Canducus.

— Brzmi łatwo. — skomentował Zip.
— Ale łatwe nie będzie. Jest kilka problemów. Nie wiemy, gdzie te portale się znajdują. No i musimy znaleźć Divisa Pugione, a Ekchardt napisał tylko o Kapadocji.
— Ale chwileczkę. — głos Lary zabrzmiał na ożywiony. — Skoro jesteśmy pewni, że Kabała 2.0 przeprowadziła serię tych ceremoniałów, to musieli znaleźć ten sztylet, czyż nie?
Karel przytaknął, kąciki ust uniosły mu się w lekkim uśmiechu.
— A to oznacza, że i tak byśmy nie znaleźli Divisa Pugione w Kapadocji. Oni go mają, a wątpię, że po odbyciu Rytuałów Otwarcia po prostu go porzucili. Muszą go mieć nadal.
Wszyscy spojrzeli po sobie. To, co powiedziała Lara, brzmiało jak teza nie do podważenia. Co więcej, oznaczało formowanie się nowego planu działania.
Czekał ich powrót na amerykańską ziemię.
— Ok, widzę, że wiemy co mamy robić. Nie wiem jak wy, ale ja umieram z głodu. Nic nie jadłem cały dzień, bo ktoś, nie powiem kto, spalił nam furę z prowiantem w środku. Także może zanim ruszymy na przygodę pod tytułem ratowanie świata, zajedziemy kamperem do jakiegoś porzuconego spożywczaka?
To mówiąc, dredowłosy wstał i nie czekając na resztę, ruszył do wyjścia z biblioteki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz