5 listopada 2020

Epilog - Dziesięć lat później

Telefon w jego kieszeni zaczął wibrować niemiłosiernie, żądając, by natychmiast zwrócić na niego uwagę.
— Cholera, kobieto, dopiero co wysiadłem z samolotu. — wymamrotał do siebie zniecierpliwiony. — Poczekaj, to mi zajmie chwilkę. — tu odezwał się do stojącej obok niego staruszki. — Tak, kochanie? Tak, już jestem. Dopiero przyleciałem, nie miałem jeszcze okazji! Tak, bezpiecznie. Tak, pozdrowię. Dobra, nie mogę gadać, musimy złapać jakąś taksówkę. Zadzwonię do ciebie wieczorem. Ja ciebie też, ucałuj ode mnie Jimmy’ego. No, papa!
Rozłączył się i westchnął. Mimo to, uśmiech zagościł na jego twarzy. Miło było mieć kogoś, kto tak się o ciebie martwi.
— Twoja żona dzwoniła? — zagadała starsza pani.
— Tak, przesadnie troskliwa kobieta. — odpowiedział Zip.
— Czy dobrze słyszałam, że masz synka?
— O tak! Małego Jimmy’ego! Ma dwa latka. Taki słodziak, jak będziemy w taksówce to ci pokażę zdjęcia.
Skierowali się do postoju żółtych aut, by wsiąść do najbliższego, przywitać się kulturalnie z kierowcą i poprosić o zawiezienie ich do najbliższej kwiaciarni.
Czarnoskóry, ściskając komórkę w dłoni, palcem przewijał mnóstwo zdjęć swojego potomka, pokazując kobiecie uroczego bobasa o czarnych, poskręcanych włosach, ciemnej cerze i wielkich, niebieskich oczach.
— Te talerze, w sensie jego oczy, to ma po matce. A reszta to po mnie, taki nam się udał miks genów.
Zajeżdżając do sklepu z kwiatami, Zip poprosił taksówkarza, by na nich zaczekał. Wizyta w kwiaciarni miała zająć ledwie kilka minut, a była tylko postojem w drodze do głównego celu.
W środku przywitała ich bajeczna paleta barw i mieszanka słodkich zapachów. Zapuszczając się w głąb między rośliny, każdy kwiat bacznie oglądali, próbując podjąć decyzję.
— Sama nie wiem co wybrać.
— O, możemy wybrać jakiś ogromny bukiet, za którym się schowasz, a jak już się z nimi spotkamy, to go tak rzucisz w górę i krzykniesz „Niespodzianka!”, to będzie fajne.
— Kochanieńki, nie pajacuj. To dla mnie poważna sprawa.
Zip postanowił ugryźć się w język, powstrzymując się przed dalszymi komentarzami. Po konsultacji ze sprzedawczynią, oboje wybrali po niewielkim bukiecie chryzantem w odcieniach pomarańczu, żółci, różu i bieli. Powracając do taksówki, poinformowali kierowcę o ostatecznym celu podróży do Sydney – słynnej Operze.
Dojeżdżając na miejsce, płacąc taksówkarzowi i wysiadając z auta, z zachwytem zawiesili wzrok na budynku, którego odbudowanie i wyremontowanie było na wykończeniu. Choć chętnie zwiedziliby wnętrze, nie tam zamierzali się udać.
Cel znajdował się na trawie, pod pojedynczym drzewem, nieopodal Opery. Tuż przy pniu wbita była kamienna płyta. Nagrobek. A obok tego nagrobka stała dwójka ludzi, spokojnie gawędząca między sobą, dopóki kobieta z pary nie wskazała na przybyszy. Mężczyzna podążył wzrokiem we wskazanym kierunku. Uśmiechnął się na widok Zipa, a kiedy przeniósł wzrok na starszą kobietę, wstrzymał oddech.
— Można się przyłączyć? — zapytała starsza pani.
Lara spoglądała to na przybyłych, to na Kurtisa, z uśmiechem czekając ja jego reakcję. Zip ze starszą towarzyszką podeszli, by położyć kwiaty przy grobie, następnie czarnoskóry i panna archeolog przywitali się, biorąc się w przyjacielskie objęcia. Croft podeszła do staruszki.
— Miło mi w końcu panią poznać, Kurtis opowiadał mi o pani mnóstwo rzeczy!
— Och, to miło, że o mnie nie zapomniał! Przyznaj, na pewno byłaś trochę zazdrosna, jak się rozwodził nad naszą znajomością!
— Wiedziałaś, że przyjedzie? — Trent wykrztusił pierwsze słowa. Wciąż był w szoku.
Przez tyle lat myślał, że Lena nie żyje. 
— Zip mi coś wspomniał. — odparła wesoło.
— Co, jak, skąd? — błękitnooki był zdezorientowany.
— A to ciekawa historia! — odezwał się Zip. — Ciekawa, ale bardzo krótka. Przyszła do mojego sklepu i potrzebowała pomocy z telefonem, jak to starszy człowie- Au! — poczuł wbijający się łokieć w jego bok. — W każdym razie, od słowa do słowa jakoś tak się wydało, że oboje znamy ciebie! Powiedziałem Larze w tajemnicy, no i narodził się plan!
Trent znów nie mógł wydusić z siebie słowa, uściskał tylko staruszkę, trzymając ją tak przez dobre kilka sekund.
— Jak przeżyłaś? Byłem święcie przekonany, że-
— Jestem wytrzymała, mój drogi. Ale opowiem ci to przy obiedzie. Bo wybieramy się na obiad, prawda? Zgłodniałam.
— Tak, tak! — wtrąciła się Croft. — Chcemy z wami spędzić trochę czasu zanim ruszymy dalej.
— Dalej, czyli gdzie? — dredowłosy musiał zaspokoić ciekawość.
— Postanowiliśmy wybrać się do Egiptu. Mamy w planach pozwiedzać, pokręcić się po ruinach, poszukać ukrytych przejść, powykradać jakieś artefakty.
— Widzę, że nie wyzbyłaś się starych nawyków. A ktoś coś kiedyś wspominał o spokojnych wakacjach na plaży?
— Byliśmy raz, nie pamiętasz? Szybko nam się znudziło.
Lara i Zip wdali się w dyskusję o wczasach, wycieczkach i najeżdżaniu prastarych grobowców. Tymczasem Trent z Leną podeszli bliżej grobu.
— I pomyśleć, że miałaby teraz 24 lata. Byłaby młodą kobietą ze świetlaną przyszłością. — westchnęła Lena.
— Przepraszam, że ci nic nie powiedziałem. Nie wiedziałem, jak to zniesiesz.
— Rozumiem, kochanieńki. Nie mam ci tego za złe, choć wiedz, że mam wytrzymałą psychikę. W życiu nie można mieć wszystkiego. Mogę tylko się cieszyć, że na ostatniej prostej w swoim życiu spotkała ciebie. Twoja żona mi wszystko powiedziała. Dałeś Olivii to, czego przez całe życie nie zaznała. Dziękuję.
Zamilkli, w ciszy oddając się kontemplacji. Wtem Croft zawołała, że można się zbierać i zjeść coś na mieście. Cała czwórka opuściła miejsce pochówku pod samotnym drzewem.
Na nagrobku widniał napis:

Olivia Guillard
1994 – 2008
Córka. Wnuczka. Przyjaciółka.
Mała bohaterka.